Rozmowa Grażyny Banaszkiewicz z artystą, przeprowadzona w Warszawie w 1981 roku
Był w pewnym stopniu, a właściwie chyba w sporym stopniu – podszyty przeczuciem …
Swój świat wewnętrzny i zewnętrzny zamknął praktycznie w wybielonym pokoju-pracowni mieszkania przy ul. Sonaty 6 w Warszawie.
Wypijał spore ilości kawy z dużą ilością cukru (a czas był jak to cyklicznie w Polsce powikłany, i używka oraz słodzik trudno osiągalne, wyłudzał więc i skupował cukier od kogo się dało). Mimo rodziny: żona, syn, w sporej przestrzeni mieszkania izolował się w tym największym pokoju-pracowni. Wszystko co wokół skutecznie zagłuszał muzyką. Pędzle, farby, biała płaszczyzna płótna, a właściwie płyty pilśniowej!, stanowiły codzienne wyzwanie, jakby oczyszczanie wewnętrznego siebie, dokumentacja stanu psychicznego, doznań z przeszłości i wizji przyszłości.
Uważa się, że artysta to człowiek szczególnie uwrażliwiony, z określonymi predylekcjami.
Zdzisław Beksiński w ponad stu procentach spełniał te warunki !
Wszystko w nim odkładało się jako zaczyn, element, spełnienie obrazu. Każda wystawa jego prac utwierdza mnie w tym przekonaniu.
A poza przeglądaniem zbioru albumów, miałam ostatnio okazję znowu stanąć przed tymi w sporej części znanymi mi już przedstawieniami, wybrałam się bowiem do Warszawy do Centrum Praskiego Koneser eksponującego także nieznane mi dotąd obrazy Beksińskiego.
Chodziłam wzdłuż wystawienniczych ścian nieco broniąc się przed wsysaniem przez wizje Beksińskiego, ale też obserwując osoby wokół. – Spektatorzy zostali wchłonięci !
=
Ja wróciłam pamięcią do 1981 roku, do Warszawy na ul. Sonaty 6.
=
– Tylko włączę …
– Czyli, także i pan będzie nagrywał naszą rozmowę?
– Na wszelki wypadek, jako coś w rodzaju dowodu na to, co powiedziałem.
– Ma pan ogromnie zorganizowany tryb życia …
– Mam zorganizowaną pracownię. Zorganizowaną w ramach możliwości, a więc tych dwudziestu metrów kwadratowych ogólnorodzinnego pokoju jaki w każdym mieszkaniu tu (Os. „Służew nad Dolinką”) się znajduje. Musi on w sobie łączyć wiele funkcji: możliwość dokonywania bezbłędnych, fotograficznych reprodukcji z każdego obrazu, który sprzedaję; wymaga miejsca na sztalugi, z jako takim oświetleniem; ustawienia głośników tak, żebym miał symetryczny dźwięk ze względu na fakt, że pracuję przy muzyce …
– O muzyce mówi pan we wszystkich wywiadach.
– Zaczynam w ogóle wyglądać na zieloną małpę. Jakby nikt nie słuchał muzyki poza mną, jakby było to coś niezwykłego, podczas gdy istnieje w tej chwili gigantyczny przemysł fonograficzny (rozmowa toczyła się w pierwszych dniach kwietnia 1981r. –
dop. GB – roku) – na świecie, bo nie u nas.
– Kiedy zadzwoniłam, zaczął mi pan przedstawiać dokładnie swój rozkład dnia.
– Gdyż o określonej godzinie się u nas wstaje i o określonej godzinie idzie spać. Zaobserwowałem u siebie, że w sytuacji, w której muszę żyć nieregularnie, chodzić spać jednego dnia o trzeciej w nocy, drugiego – żeby odespać wcześniej, to trzeciego jestem półidiotą, człowiekiem o pięćdziesięcioprocentowej sprawności intelektualnej. Mogę wykonywać głupie czynności o charakterze robót fizycznych. Zasypiam, nie pomaga mi kawa ani muzyka … To samo w kwestii rytmu odżywiania.
Może to sprawa obciążeń wychowania w drylu nie tyle wojskowym, ale w każdym razie zbliżonym do takiego.
– Skoro o obciążeniach: –jakie miewa pan sny?
– Był okres, kiedy przykładałem do nich dużą wagę. Interesowałem się onejroanalizą oraz wieloma systemami począwszy od archaicznych, skończywszy na współczesnych: Freud, Jung i najnowsze badania nad snem. W związku z tym usiłowałem bardzo dokładnie zapamiętywać swoje sny. Potem je analizowałem.
Dzisiaj już tej statystyki nie prowadzę.
– Lęki ?
– Na Boga ! Jako pełen entuzjazmu, przed laty, czytelnik książki Orwella „Rok 1984” obawiam się informować o tym, czego najbardziej się boję. Jak pani wie w pokoju 103, czy 101 człowiek styka się z tym właśnie, czego najbardziej się boi, a o czym – dowiaduje się – policja myśli.
Wolę wobec tego nie informować, bo nie wiadomo, czy ktoś nie potraktuje mnie tym właśnie, czego najbardziej się boję. Trochę PARANOICZNE zastrzeżenie, ale …
– Ale ?
– No, w świetle otaczającej nas rzeczywistości …
– Kolekcjonuje pan …
– … nie, niczego ! Chyba, że tubki z farbą. Jeśli bowiem w danym momencie w handlu jest błyszczące medium akrylowe, to wiadomo, że przez następny rok będzie tylko matowe. Kupuję zatem więcej niż potrzeba i chowam do szuflady. W sklepie parokrotnie kazano mi przedłożyć legitymację ZPAP. Wiem jednak, że mając zapas akryli mogę swobodnie zabrać się do pracy.
Dotychczas zresztą malowałem wyłącznie olejami, ale przerzuciłem się częściowo na akryl i są tu już niektóre takie obrazy. Nie różnią się specjalnie w moim wykonaniu od olejnych, Chociaż tam, gdzie trzeba dać kolor maksymalnie intensywny, głęboki, no to akryl, który jest tępy, nie wystarcza. Farby akrylowe same w sobie przypominają raczej pastę do zębów, albo krem do przyozdabiania kanapek.
– Ma pan większy zapas farb, czy cukru ?
– Trafiła pani w dziesiątkę. Mam chyba większy zapas cukru ! A jeśli zna pani kogoś, kto zechce mi odsprzedać cukier – cena nie gra roli !
– Co pan pędzi ?
– Jestem nietypowym plastykiem. W ogóle nie piję alkoholu. Używam natomiast, prócz muzyki, innego stymulatora – mianowicie: Neski z ogromną ilością cukru. Sypię cztery łyżeczki do każdej szklanki. Piję do dziesięciu szklanek dziennie, co daje czterdzieści łyżeczek cukru w ciągu dnia, co z kolei łatwo przeliczyć na kilogramy. I teraz , kiedy wiatr historii zmusił mnie do … W każdym razie na Bazarze Różyckiego uważali mnie za przebranego milicjanta.
– Książki, filmy …
– Nie czytam prawie nic. Do kina ? – Jedyną możliwością pójścia do kina są „Konfrontacje”. Od pół roku przecież nie wchodzą na ekrany żadne filmy. Na pewno chętnie bym chodził, i reżyserem filmowym chciałem być, i filmem rzeczywiście się interesuję. Jest to jednak zainteresowanie platoniczne.
– O, „Dialog” ! – zatem teatr ?
– Lubię czytać sztuki teatralne, natomiast nie cierpię ich oglądać. Wieczór autorski, występy aktora, cyrk, striptiz – obojętnie co, tam gdzie jest żywy człowiek – identyfikuję się z nim i odczuwam straszliwe skrępowanie: że on jest napięty nerwowo, że mu coś nie wyjdzie, że ja mu to wręcz telepatycznie podpowiadam.
– Odwiedza pan wystawy ?
– Rzadko.
– Kontakty towarzyskie ?
– Bardzo lubię, gdy tu ktoś przychodzi, ale jeżeli w tym celu muszę przemierzać pół miasta … Nie wszyscy mają telefony, nie z każdym można się umówić. Tak, że niewielkie mam te kontakty. Chyba.
– Zna pan swoją przyszłość ?
Nad stołem w tej pracowni pana pracowni wisi dokładnie wyrysowany horoskop!
– Wystawiony przez pana, który zadzwonił i jako o drugą rzecz, zaraz po nazwisku, spytał o moją datę urodzenia. Zdziwiłem się, ale odpowiedziałem.
– I kiedy się pan urodził ?
– 24 lutego 1929 roku.
Na co on powiedział, iż widzi w mojej twórczości silny wpływ Saturna. Wiedziałem wobec tego, że mam do czynienia z astrologiem. Niemniej przez pewien czas podejrzewałem, czy nie jest jakimś lokalnym JAMESEM BONDEM… Sprawdziłem. Okazał się w dziedzinie astrologii dużo lepszy ode mnie, jako że interesowałem się również ezoteryzmem, chiromancją, nekromancją oraz innymi rodzajami wiedzy tajemnej. Z alchemią włącznie. Przystąpiliśmy więc do wspólnej zabawy.
Pani pytanie o przyszłość jest jednak zbyt mechanistycznie postawione.
– Jest pan wrażliwy, nadwrażliwy, chimeryczny ?…
– Miejmy nadzieję, że w r a ż l i w y. Zawsze bowiem przy słowie „wrażliwość” jest znaczek plus – „nadwrażliwość” – przynajmniej w moim odczuciu – minus.
Chimeryczny ? Także. Wszystko co robię w jakiś sposób uwarunkowane jest nerwicowo. Coś z nerwicy oczekiwania. W lecie na przykład będę musiał zrobić wystawę. Mam obrazy, które się tam znajdą. Gdybym jednak musiał chociaż jeden namalować specjalnie, w ciągu roku nie namalowałbym nic.
Świadomość, że ktoś czyha na to, co zrobię, zupełnie pozbawia mnie możliwości pracy. Staję się do niczego. Czyli – muszę pozostawać całkowicie spontaniczny, malować dla własnej przyjemności. To samo, gdy mam ostatnią tubkę farby. Mogę ją spokojnie wyrzucić przez okno, bo na pewno niczego dobrego nie zrobię.
– Ale te pana płótna …
– … To nie są płótna, lecz płyty pilśniowe, co brzmi o wiele gorzej, ale jest faktem.
Nie namalowałem w życiu ani jednego płótna.
– Te pana płyty pilśniowe wypełniają tematy śmierci, rozpadu, rozkładu – wszystko owiane jest ostatecznością.
– Śmiercią owiani jesteśmy wszyscy. Nie maluję chyba jednak rozkładu. Ludzie coś tam widzą w moich obrazach, ja widzę coś zupełnie innego. Nie mogę odpowiadać za swoją podświadomość. To jest ten punkt, w którym nieustannie następuję ścieranie się czyichś egzegez z tym, co zostało namalowane. Z moim osobistym stosunkiem do każdego obrazu.
Był u mnie niedawno poznany plastyk. Zauważał sprawy dla mnie nieistotne: biały fragment, który go raził; że góra za ciężka, a dół fioletowy przeszkadza, bo nigdzie fioletu nie ma , itd., itd.
– Uwagi irytują pana ?
– Każda może irytować, jeżeli człowiek będzie przywiązywał do niej wagę. Ja po prostu brzydko się bawię sam ze sobą, tutaj, przed tymi sztalugami. Cała reszta jest tylko epifenomenem w kontekście z innymi ludźmi: – plastykiem, z osobą, która mniema, iż ma duszę poetycką, z kimś, kto wszędzie się dopatruje aluzji politycznych, czy osobą o skłonnościach erotycznych. – Mój syn** na przykład selekcjonuje wszystkie płyty z krajobrazami.
Pewnie jednak nie wszystko, co na nich namalowałem posługując się formą krajobrazu on odbiera. Sądzę, że w ogóle tego nie zauważa. Podoba mu się krajobraz i o ten prosi.
– Krajobraz konkretny ?
– U mnie wszystko jest z puszki, z koncentratów zrobione. To widać. Przecież użycia rzeczywistego na tych obrazach nie ma. Są sztuczne twory z maski i z cukru. Powołam się wręcz na „Doktora Faustusa” Tomasza Manna – tam również twory DIABELSKIE wyrastały jako zawiesina krystaliczna.
– Musiał się pan spotkać z określeniem „chora wyobraźnia”.
– Swego czasu, kiedy malowałem rzeczy, które raziły z przyczyn obyczajowych. Miałem nawet tego typu wpisy do książek.
Z jednego – jeszcze w Sanoku – zrobiłem fotograficzną kopię, powiększyłem i powiesiłem na ścianie: „Wystawę zrobił impotent i zboczeniec seksualny – wstyd i hańba !”
Kto wchodził czytał i sprawiało mi to wtedy olbrzymią satysfakcję.
Dzisiaj z dużo mniejszym entuzjazmem dostrzegam święte oburzenie w oczach oglądających.
Kiedy jest się młodym, chce się prowokować. Dzisiaj właściwie nie zależy mi na tym. Nie lubię prowokować. Wolę nawet z tym, co robię usuwać się w cień.
– Ale stać pana na szaleństwa ?
– Jeśli przez całe swoje życie stoję na jednym metrze kwadratowym odwrócony twarzą w jednym kierunku – gdyż sztalugi przykręcone są do podłogi – to już wystarczające szaleństwo.
Chyba, że pani za szaleństwo uważa coś bardziej spektakularnego.
Rozmawiała
Grażyna Banaszkiewicz
Zdjęcia z obecnej wystawy obrazów Zdzisława Beksińskiego w Centrum Praskim Koneser – autorki.
O autorce:
Grażyna Banaszkiewicz – reżyser, dziennikarka, poetka, ur. 24.01.1953r. w Poznaniu, autorka Witryny Poetyckiej „Poszukiwanie” (1973), tomików wierszy „Mężczyźni od których umieramy” (1990, 1994), „Własne-cudze życie” (1998), „Wyznania-Bekenntnisse” (2003) oraz opowiadań drukowanych w prasie literackiej, a także scenariuszy telewizyjnych programów poetyckich i filmów dokumentalnych.
.
*Zdzisław Beksiński (1929-2005) – malarz, rzeźbiarz, fotografik, grafik komputerowy. Urodził się 24 lutego 1929 roku w Sanoku, zmarł tragicznie 21 lutego 2005 roku w Warszawie. Uważany za jednego z najwybitniejszych i najbardziej oryginalnych polskich twórców współczesnych. W latach 1947-1952 studiował architekturę na Politechnice Krakowskiej. Po ukończeniu studiów odbył kilkuletni nakaz pracy, mieszkając w Rzeszowie i Krakowie. W 1955 roku powrócił do Sanoka zatrudniając się jako projektant w Sanockiej Fabryce Autobusów. Na początku lat 50. rozpoczął działalność artystyczną jako fotografik, wystawiając swe prace na kilku wystawach w Gliwicach, Warszawie i Poznaniu. Równocześnie zajmował się malarstwem, grafiką, rzeźbą, a od 1974 roku wyłącznie malarstwem.
**Tomasz Sylwester Beksiński (ur. 26 listopada 1958 w Sanoku, zm. 24 grudnia 1999 w Warszawie) – dziennikarz muzyczny, prezenter radiowy, tłumacz języka angielskiego.
***“Wystawa Beksiński w Warszawie” – Do 5 września br. w Centrum Praskim Koneser w Warszawie trwa największa jak dotąd wystawa obrazów Zdzisława Beksińskiego. To wydarzenie bez precedensu, podczas którego prezentowanych jest blisko 70 oryginalnych dzieł tego jednego z najbardziej rozpoznawalnych polskich artystów ostatniego stulecia, w tym dzieł nigdy wcześniej nie prezentowanych, a pochodzące z kolekcji prywatnych. – Wystawie towarzyszą pokazy filmów oraz spotkania z gośćmi związanymi z artystą.