Wnikliwy obserwator życia społeczno-politycznego w naszym kraju coraz częściej skłaniać się może do wniosku, że populizm coraz powszechniej wypełnia świadomość społeczną. Czym jest populizm? Słownik PWN definiuje to pojęcie, jako «popieranie lub lansowanie idei, zamierzeń, głównie politycznych i ekonomicznych, zgodnych z oczekiwaniami większości społeczeństwa w celu uzyskania jego poparcia i zdobycia wpływów lub władzy». Ach tak. Lansowanie idei zgodnych z oczekiwaniami większości. Chwila. Jak to możliwe. Przecież populizm stał się wytrychem używanym w mediach oraz przez część politycznego establishmentu, jak kłódka zamykająca krytykę. Podobnie jak rusofobia przez lata wykorzystywana była przez Kreml przeciwko realistom, pokroju prezydenta Lecha Kaczyńskiego, dostrzegającym imperialistyczne zagrożenie ze wschodu. Populizm poznaliśmy po raz pierwszy w pełnej sile gdy do Sejmu w oparach płonących opon dostawała się Samoobrona z Andrzejem Lepperem. Wtedy jednak do powyższej definicji trzeba byłoby dodać, że populizm ten wykorzystywany był przez ludzi o wątpliwej reputacji i niskich kompetencjach, ludzi nie podbudowanych solidnym systemem wartości, którzy po zajęciu eksponowanych stanowisk publicznych po prostu zawiedli. To był prawdziwy populizm.
A dziś. Dzisiaj słyszymy w Polsce, że młodzi nie mają szans na pracę za godziwe wynagrodzenie, że nie stać ich na dwa pokoje z kuchnią, bo na umowie śmieciowej nie mają nawet szans na kredyt. Dziś w kraju mówi się, że kryzysu demograficznego nie rozwiązuje się konkretnym i wystarczającym wsparciem dla młodych rodziców (sam jestem jednym z nich), ale w zamian za to podwyższa się wiek emerytalny, by ludzie pracowali – jak słusznie stwierdził jeden z kandydatów – do śmierci. Dziś w końcu nie pyta się społeczeństwa o zdanie w sprawach kluczowych a przedstawia się nam, że jedynym obywatelskim obowiązkiem jest pielgrzymka na urn wyborczych raz na kilka lat. Obywatelskie referenda – są dla „spóźnionych rewolucjonistów”. 2,5 mln podpisów – do zmielenia. Debata ze społeczeństwem – niepotrzebne bicie piany. Wsparcie dla rodziców niepełnosprawnych – póki nie rozpoczną głodówki w Sejmie udajmy, że problemu nie ma.
Słyszymy o tym wszystkim nie tylko gdy oglądamy debatę, nie tylko gdy wypowiada się antysystemowy Paweł Kukiz, nie tylko gdy grzmi opozycja parlamentarna. Doszliśmy do momentu. Możliwe, że po raz pierwszy od 1989 roku, gdy taki pogląd ma właściwie całe społeczeństwo. Może z wyłączeniem beneficjentów spijających synekury władzy wraz z ich rodzinami. Idąc „środkiem polskiej drogi” – jak to mówi Prezydent mojego kraju – dobrnęliśmy do chwili, gdy w świadomości społecznej nic nie jest tak oczywistą oczywistością jak arogancja władzy, oderwanie od rzeczywistości zwykłego szarego obywatela i brak pokory wobec suwerena jakim jest naród.
Jeśli więc o tej polskiej rzeczywistości słyszymy w naszych domach i na polskich ulicach. Jeśli myśli tak zdecydowana większość, bez względu na reprezentowany światopogląd i wartości. Jeśli wreszcie społeczeństwo wypowie się w tej kwestii w obu demokratycznych elekcjach tego roku. Jeśli wówczas specjaliści od marketingu politycznego, sztabowcy, socjologowie społeczni i dziennikarze z orderami nadal będą twierdzić, że to populizm. Cóż, trudno. Jesteśmy więc populistami. Może tak, jak ludzie pierwszej Solidarności. Jesteśmy populistami, gdyż te ponoć demagogiczne hasła to nic innego jak nasza polska rzeczywistość. To realna diagnoza, która wymaga programu rozwojowego, mobilizacji społecznej i szansy na dobrą zmianę. Gwarancji zapewne nie da nam nikt. Istotą demokracji jest jednak mechanizm wymiany nieskutecznej i aroganckiej władzy. Ponieważ Polska nie istnieje tylko teoretyczne. Ona istnieje naprawdę. W nas. I nie ma żadnej Polski racjonalnej i radykalnej. Tak wyznaczona linia podziału społeczeństwa tylko przyczyniła się do największego w historii III RP spadku poparcia dla prezydenta ubiegającego się o reelekcję. Polska jest jedna. A to co boli Polaków to podział na wąską grupę ludzi wpływu i bezimienną większość, która ma przyjmować posłusznie decyzje podejmowane nad ich głowami.
Nadszedł czas, gdy wreszcie zaczynamy rozumieć, że o dobro wspólne dbać należy solidarnie. Nikt nie zrobi tego za nas. Głos w wyborach będzie bardzo ważnym gestem. Kluczowym dla zmiany. Jednak będzie także pierwszym krokiem na długiej drodze. Czy wyruszymy w tę podróż razem? Historia pokazuje, że potrafiliśmy zjednoczyć się nie tylko w walce, ale także w powojennej odbudowie i wykreowaniu od zera polskiej państwowości po 1918 roku. Byliśmy razem 2 kwietnia 2005 roku. Byliśmy razem 10 kwietnia 2010 roku. Wreszcie byliśmy razem 11 października 2014 roku. Co stało się na jesieni zeszłego roku? Odnieśliśmy historyczne zwycięstwo piłkarskie na Stadionie Narodowym. Polacy potrafią wygrywać, gdy są razem. Może nawet więcej. Tylko wtedy.
Od czego więc zacząć? Zmiana to działanie wszechogarniające. Wymaga jednak – jak w fizyce – by określić kierunek i zwrot. Warunkiem sine qua non dla zmiany, której chcemy jest kapitał społeczny. Zaufanie. A to buduje się zarówno od dołu, jak i od góry. Przy urnie wyborczej możemy pokazać jakiej zmiany na górze wymagamy. Do tego mamy słuszne uprawnienie jako suweren. Gdy jednak wyjdziemy z lokalu elekcji trzeba wrócić do codziennego życia. W naszych codziennych wyborach już nie jesteśmy zbiorowością a jednostką podejmującą niezależne decyzje. Wczoraj wychodząc z kościoła do mojej żony podeszła staruszka prosząc o parę groszy na jedzenie. Już chciałem powiedzieć, że nie mamy wiele, ale żona od razu wyciągnęła portfel i zamieniła parę słów. Na koniec rozstaliśmy się z uśmiechem i wzajemną życzliwością. Dlaczego chciałem się odwrócić? Dlaczego tacy jesteśmy? Dlaczego większość z nas dała się wciągnąć w bezwzględny wyścig szczurów i już nie dostrzegamy drugiego człowieka. Personalizm i wspólnotę zamieniliśmy na indywidualizm i prawo silniejszego. To dużo ważniejsza zmiana, jakiej Polska potrzebuje. Przemiana serc. Otwarcie na innych. I może bez tej odnowy wewnętrznej każdego z nas nie ma szans na odzyskanie dumy ze swojego państwa. Kolejny raz podejmuję więc decyzję. Postaram się zacząć od siebie. Nie po wyborach. Nie jutro. Dziś..
D.D.