Rywalizacja Rosji i Japonii o panowanie nad północnymi prowincjami więdnącego Państwa Środka doprowadziło w 1904 roku do wojny rosyjsko-japońskiej. W krótkiej i krwawej wojnie z Chinami (w latach 1894-95) zwycięska Japonia zdobyła Formozę (czyli Tajwan), przejęła kontrolę nad (formalnie niepodległą) Koreą, a także zagarnęła bazę morską Port Artur w Mandżurii. Tę ostatnią zmuszona była opuścić już w kwietniu 1895 roku, pod naciskiem carskiej Rosji.
Od grudnia 1897 roku Port Artur okupowany był przez wojska rosyjskie; w marcu 1898 roku Rosja wymogła na Chinach zgodę na formalne odstąpienie tej ważnej bazy w dzierżawę, zagrażając w ten sposób japońskiej dominacji nad Koreą. Konfrontacja obu potęg stała się odtąd nieuchronna, chociaż obie strony, pewne swoich sił, spokojnie patrzyły w przyszłość. Japonia postawiła sobie za cel zdobycie na powrót wspomnianego Port Artura. Kraj ten, o wielusetletniej tradycji samurajów, dysponował doskonałą armią. Rosja z kolei pragnęła uśmierzyć targające nią niepokoje społeczne świetnym zwycięstwem militarnym na Dalekim Wschodzie i… stała się pierwszym z szeregu mocarstw europejskiego kręgu kulturowego, na których srodze miała się zemścić pogarda, okazywana dotychczas Japończykom, jako rasie rzekomo “niższej”, “dzikiej” (!) i niezdolnej skutecznie stawić czoła cywilizacji europejskiej.
Wspomniany Port Artur stanowił ognisko, wokół którego rozgorzała w 1904 roku wojna, mająca wkrótce objąć także i morza. Japończycy musieli opanować i utrzymać pod swą kontrolą morze, by najpierw przerzucić drogą morską własne wojska do Korei, a potem móc zaopatrywać i przesyłać posiłki znajdującym się tam oddziałom, walczącym z Rosjanami o Port Artur, a z drugiej strony uniemożliwić przeciwnikowi zaopatrywanie drogą morską obrońców bazy. Rosjanie z kolei, chcąc przeszkodzić Japończykom, musieli operować swą flotą równocześnie z Port Artura i Władywostoku, i jak najdłużej utrzymywać w swoich rękach inicjatywę. Szef sztabu rosyjskiej Floty Dalekowschodniej, kontradm. W. Witheft (1847-1904), stwierdził, iż
nasza flota nie może zostać pokonana przez Japończyków ani u wybrzeży Korei, ani też na Morzu Żółtym
oraz ocenił ewentualny desant japoński na brzegi koreańskie, jako
absolutnie pozbawiony szans na powodzenie.
Niestety, jak to zwykle bywa – zadufanie Rosjan we własne siły miało wkrótce zostać surowo ukarane.
W końcu stycznia 1904 roku Rosjanie mieli w Port Arturze siedem pancerników, sześć krążowników, dwadzieścia pięć kontrtorpedowców, dwie kanonierki torpedowe i dwa stawiacze min, zaś we Władywostoku dalsze cztery krążowniki i siedemnaście torpedowców. Japoński admirał Heihachiro Togo (1847-1934) mógł wystawić przeciw tym siłom sześć swoich pancerników, czternaście krążowników, dziewiętnaście kontr- i szesnaście torpedowców. Rosjanie w Port Arturze, pewni swej liczebnej przewagi, sądzili, iż Japończycy w żadnym razie nie rozpoczną działań wojennych pierwsi, nie przedsięwzięli przeto nawet najprostszych środków obronnych przeciw nagłemu, niepoprzedzonemu zwykłym pogorszeniem się stosunków dyplomatycznych, ani formalnym wypowiedzeniem wojny atakowi. A taki właśnie atak przypuścił admirał Togo tuż po północy 9. lutego 1904 roku.
Atak Japończyków na Port Artur
Blokując portarturską eskadrę Rosjan w bazie, admirał Togo zamierzał umożliwić przerzut japońskich sił ekspedycyjnych do Korei i Mandżurii. Chciał też osiągnąć przewagę liczebną bez wystawiania na zbytnie ryzyko swoich pancerników, eliminując z akcji możliwie jak najwięcej jednostek rosyjskich. Zaskakujący atak Japończyków na Port Artur bywa – i słusznie – porównywany do uderzenia samolotów z lotniskowców wiceadm. Nagumo na amerykańską bazę w Pearl Harbor w grudniu 1941 roku. W obu przypadkach cele były takie same, lecz atak na Port Artur udał się jedynie połowicznie. Pierwsze zaatakowały torpedowce; załogi ich odpaliły w sumie osiemnaście torped w stronę jasno oświetlonego kotwicowiska, uszkadzając uzbrojone w działa dwunastocalowe pancerniki “Retwizan” i “Cesariewicz” oraz krążownik “Pałłada”. “Retwizan” i Pałładę” trzeba było osadzić na płytkim dnie kotwicowiska. W ten sposób Togo za jednym zamachem uzyskał liczebną przewagę, mając teraz sześć pancerników z działami dwunastocalowymi (“Fuji”, “Yashima”, “Hatsuse”, “Mikasa”, “Asahi” i “Shikishima”) przeciwko rosyjskim trzem (“Pietropawłowsk”, “Pobieda” i “Siewastopol”) i dwóm dalszym, uzbrojonym w działa dziesięciocalowe (“Pobieda” i “Piereswiet”). Torpedowce japońskie, niemające jeszcze ostatniego krzyku techniki w dziedzinie łączności (radia) nie mogły niestety wezwać floty liniowej adm. Togo, aby ta dokończyła dzieła zniszczenia. Gdy w godzinach późniejszych 9. lutego pancerniki japońskie pojawiły się przed bazą – zaalarmowane i gotowe baterie rosyjskie “przywitały” gości stosownie, m. in. dwukrotnie zestrzeliwując z masztu “Mikasy”, flagowca adm. Togo. W tej sytuacji flota japońska wycofała się.
Japończycy, zaatakowawszy z zaskoczenia, mieli w swoim ręku inicjatywę, blokując Port Artur, a ich oddziały zostały bez przeszkód przerzucone do Mandżurii, po czym zaczęły zbliżać się do Port Artura od strony lądu. Mimo zaskoczenia i ciężkich strat, Rosjanie nie załamali się – zaczęli nawet naprawiać osadzone na dnie bazy okręty. Znakomicie wyszkolone załogi baterii nadbrzeżnych i obsługi reflektorów udaremniły japońską próbę zablokowania raz na zawsze bazy portarturskiej przez zatopienie na podejściach do niej 27 starych jednostek.
Tymczasem winą za poniesioną w dniu 9. lutego porażkę obciążono admirała Starka, pozbawiając go za to dowództwa sił morskich w Port Arturze. Zastąpił go zdolny i cieszący się wielką popularnością we flocie admirał Stiepan O. Makarow (1848-1904). Przybył on do Port Artura w dniu 8. marca, pokonując japońską blokadę. Fakt ten wzmocnił morale obrońców, acz niestety nie na długo. Już 13. kwietnia Makarow zginął na swym flagowym “Pietropawłowsku”, gdy pancernik ten wpadł na minę i błyskawicznie zatonął z ciężkimi stratami w załodze. Inny pancernik – “Pobieda” – doznał w tej samej akcji uszkodzeń. Następcą poległego Makarowa został kontradm. Witheft, który dobrze wiedział, że nawet gdyby odremontowano wszystkie okręty uszkodzone w bazie – to i tak Japończycy zachowaliby przewagę.
Kontradmirał Witheft zastosował strategię ściśle obronną, pokładając wszystkie swe nadzieje w minach, postawionych (wbrew świętej zasadzie międzynarodowego prawa o nienaruszalności otwartego morza) na podejściach do Port Artura. Może i niezbyt honorowo, ale
Rosjanie osiągnęli w ten sposób znaczne sukcesy. Oto już 15. maja Japończycy utracili na postawionych ledwie poprzedniego dnia minach aż dwa ze swych pancerników brytyjskiej budowy – “Hatsuse” i “Yashimę”. Pomimo utraty przewagi liczebnej adm. Togo utrzymywał ścisłą blokadę Port Artura wiedząc, że japońskie oddziały lądowe zamknęły już od północy pierścień okrążenia wokół bazy. 23. czerwca Witheft zdał sobie sprawę z pogarszającej się sytuacji sił rosyjskich i wyszedł w morze z całą swoją flotą, otrzymawszy rozkaz zniesienia blokady Port Artura. Admirał Togo ze swej strony zareagował w jedyny możliwy sposób: ruszył na przecięcie kursu jednostkom rosyjskim. Na ten widok Witheft zwątpił w swoje siły i zawrócił do bazy. Nocą 23. czerwca Japończycy przypuścili kolejny atak torpedami, nie uzyskując żadnych trafień, lecz pancernik “Siewastopol”, unikając torped, wpadł na minę i został ciężko uszkodzony. Blokady nie przerwano.
W końcu lipca pierścień japoński wokół Port Artura zacieśnił się do tego stopnia, że stojące w bazie okręty rażone były pociskami artylerii lądowej. Stało się jasne, że nadchodzi koniec oblężenia. Kontradm. Witheft przygotował swe jednostki do opuszczenia coraz gorętszego, portarturskiego “kotła” i przedarcia się za wszelką cenę do Władywostoku, po czym 10. sierpnia zespół rosyjski, złożony z sześciu pancerników, czterech krążowników i ośmiu kontrtorpedowców, wyszedł w morze. Oczekiwał go admirał Togo ze swymi czterema pancernikami, czterema krążownikami i siedemnastoma kontrtorpedowcami.
Tak doszło do bitwy na Morzu Żółtym 10. sierpnia po południu.
Zaczęła się ona na niespotykanym dotąd dystansie około czternastu tysięcy jardów; Togo bynajmniej nie kwapił się do zawracania sił Withefta zdecydowanym atakiem na powrót do “kotła”, ani do wystawiania swoich pancerników na rosyjski ogień. Dopieroo 17.30 dystans między przeciwnikami zmalał do ośmiu tysięcy jardów i zaczęła się właściwa bitwa. Przez godzinę Rosjanie prowadzili silny ogień artyleryjski, zadając okrętom japońskim szereg drobnych uszkodzeń. Jednak o 18.40 było właściwie po wszystkim: pocisk japoński trafił w stanowisko dowodzenia na “Cesariewiczu” (flagowcu Withefta), zabijając kontradmirała, jego sztab i całe dowództwo okrętu. Pancernik, którego ster zaklinował się w położeniu na burtę, wyszedł z linii, zaś pozbawiona dowództwa flota rosyjska poszła w rozsypkę i tylko zapadające ciemności uchroniły ją od całkowitego zniszczenia. Pięć rosyjskich pancerników, jeden krążownik i trzy kontrtorpedowce – wszystkie poharatane japońskimi pociskami – zdołały ujść do Port Artura. “Cesariewicz”, dwa krążowniki i jeden kontrtorpedowiec zostały internowane w portach neutralnych; kolejny krążownik został wyrzucony na brzeg Shantungu i zniszczony przez własną załogę. Ostatni krążownik – “Nowik” – dostał się w zasadzkę zastawioną przez eskadrę okrętów japońskich i 21. sierpnia zatonął u brzegów Sachalinu.
Rosjanie nie ponawiali już prób wyjścia z Port Artura mimo tego, że okręty adm. Togo były poturbowane. Oddziały japońskie nieubłaganie zaciskały pierścień wokół bazy, aż wreszcie w grudniu 1904 roku rozpoczęto ostrzał ocalałych okrętów rosyjskich z wielkich, jedenastocalowych moździerzy oblężniczych. Po kolei zniszczono wszystkie stojące w bazie jednostki z wyjątkiem pancernika “Siewastopol”, który Rosjanie zatopili sami w płytkiej wodzie, tuż przed kapitulacją garnizonu portarturskiego w dniu 2. stycznia 1905 roku. W ciągu jedenastu miesięcy wojny marynarka wojenna carskiej Rosji utraciła siedem pancerników, tyleż samo krążowników oraz 33 kontrtorpedowce, torpedowce i stawiacze min, które zostały zatopione, zdobyte przez wroga lub też zmuszone do internowania się w portach neutralnych.
Japończycy utracili tylko dwa pancerniki, dwa krążowniki pancernopokładowe, dwa kontr- i cztery torpedowce. Zaplanowali za to powetować sobie straty z nawiązką, przejmując zatopione w bazie okręty rosyjskie, remontując je i wcielając do własnej floty: “Retwizana” jako “Hizen”, “Pierieswiet” jako “Sagami”, “Pobiedę” jako “Su(w)o”, a “Połtawę” jako “Tango”.
Upadek Port Artura oznaczał ledwie koniec pierwszej fazy wojny rosyjsko-japońskiej na morzu. Admirał Togo wiedział, że zdobyte okręty rosyjskie nie wzmocnią jego floty, zanim on sam nie będzie musiał stawić czoo kolejnemu przeciwnikowi. Z Zatoki Fińskiej nadciągała już bowiem rosyjska Flota Bałtycka, która wyruszyła w rejs przez pół świata, by pomścić zniewagę, jaką dla Imperium niewątpliwie był upadek Port Artura.
Rejs Rosjan przez pół świata
Ten wielki i zdumiewający rejs – to jeden z najśmielszych wyczynów w całej historii wojen morskich! Epopeja eskadry wiceadm. hrabiego von Spee w 1914 roku, utworzenie brytyjskiej Floty Pacyfiku w 1945 roku, czy ekspedycja Południowoatlantyckiego Zespołu Operacyjnego Royal Navy w rejon Falklandów w 1982 roku – są zgoła niczym w porównaniu do tej wyprawy. Zresztą i wcześniej, w epoce żagla, mało było podobnych rejsów, wyjąwszy może wyprawy wokółziemskie Sir Francisa Drake’a (1577-80) i admirała Ansona (1740-44). Był to bowiem rejs o długości osiemnastu tysięcy mil morskich bez choćby jednej rosyjskiej bazy zaopatrzeniowej po drodze, za to z doświadczonym i gotowym do boju wrogiem, czekającym u jego końca. Wyruszyła weń flota okrętów napędzanych maszynami parowymi i zużywających, zamiast łatwego do uzupełniania w morzu paliwa płynnego – całe góry węgla.
Decyzję o wysłaniu Floty Bałtyckiej na Daleki Wschód podjęto 20. czerwca 1904 roku, gdy istniała jeszcze eskadra portarturska, planując połączenie się obu formacji w bardzo silną flotę. Dowództwo zespołu, i całej operacji, powierzono wiceadmirałowi Zinowijowi P. Rożestwienskiemu (1848-1909), który w zażartych bojach z carską biurokracją zdołał zebrać flotyllę najrozmaitszych zaopatrzeniowców, dzięki której jego zespół dotarł aż na Ocean Indyjski. W Nossi Be na Madagaskarze do formacji dotarła wiadomość o upadku Port Artura. Rejs przebiegał zresztą od początku pechowo, poczynając od niesławnego “incydentu” na Morzu Północnym w nocy 22. października, zaledwie w tydzień po wyruszeniu. Obsługi dział na okrętach rosyjskich otworzyły ogień do brytyjskich statków rybackich, biorąc je w panice za japońskie torpedowce (nie było to wcale takie bezzasadne, jeśli zważyć, jak chętnie Japończycy używali jednostek brytyjskiej budowy). Tylko solenne przeprosiny oszczędziły rosyjskiej formacji spotkania z flotą brytyjską, która pozostawała w gotowości w swoich bazach podczas przejścia zespołu Rożestwienskiego przez Kanał Angielski. Ożywione działania dyplomatyczne poprzedzały każdy postój formacji w celu uzupełnienia jej zapasów węgla. Tak było w Vigo (1. listopada 1904 roku), Tangierze (6. listopada), Dakarze (16. listopada), Libreville (1. grudnia), Mocamedes (7. grudnia) i Luederitz (16. grudnia). Upadek Port Artura oznaczał przedwczesne fiasko całej rosyjskiej operacji. Niepokojące wieści o wystąpieniach robotniczych w kraju, dochodzące do załóg okrętów mimo ścisłej cenzury, dodatkowo podgrzewały nastroje.
Wiceadmirał Rożestwienski, na każdym niemal kroku nękany trudnościami, podjął niezwykle śmiałą decyzję: rozkazał mianowicie zespołowi natychmiast ruszać dalej z Madagaskaru, mając nadzieję na zmuszenie japońskiego dowódcy do bitwy, zanim flota japońska zdąży odpocząć po trudach dopiero co zakończonej kampanii wokół Port Artura. Kłopoty Rożestwienskiego wzrosły jeszcze, gdy wiceadmirał dowiedział się, iż wkrótce ma doń dołączyć zespół prawdziwych “zabytków” kontradm. N. Niebogatowa (1849-1934) – okrętów, o których nawet najwięksi rosyjscy optymiści nie wyrażali się inaczej, jak “stare kalosze”, a sam Rożestwienski usilnie prosił dowództwo floty o zatrzymanie ich w kraju. Eskadrę wspomnianych “kaloszy”, płynącą przez Morze Śródziemne i Kanał Sueski, tworzyły: stary pancernik obrony wybrzeża “Impierator Nikołaj I” i trzy podobne okręty, nadto stary krążownik pancerny i siedem jednostek pomocniczych. Zespół ten dołączył do sił wiceadmirała u wybrzeży Indochin, stając się od razu kulą u nogi i tak już zmordowanej floty.
Podczas rejsu z Madgaskaru na Daleki Wschód (od 16. marca do 26. maja) Rosjanie jeszcze raz zapisali się w annałach historii flot, jako pionierzy: po raz pierwszy uzupełniono wtedy paliwo na okręcie, będącym w ruchu; operacja ta, wymuszona warunkami podróży, przetarła szlaki nowoczesnym technikom zaopatrywania okrętów w morzu.
Na przekór wszystkim przeciwnościom Druga Flota Pacyfiku Rożestwienskiego wyruszyła do ostatniego etapu rejsu, opuściwszy 14. maja 1905 roku swe miejsce postoju u wybrzeży Indochhin. Przez całą drogę na północ, przez Morze Południowochińskie, zespół rosyjski był obserwowany, choć 25. maja utracono z nim kontakt aż do nocy 26. maja. Wiadomość o odzyskaniu kontaktu przesłano admirałowi Togo do Zatoki Mesampo u brzegów Korei, gdzie oczekiwał on ze swą flotą na przeciwnika, planując atak na niego, gdy tylko jego flota wypłynie z wąskiego gardła Cieśniny Cuszimskiej. Zespół japoński obejmował – obok czterech pancerników z działami dwunastocalowymi (“Fuji”, “Mikasa”, “Asahi” i “Shikishima”) – osiem pancernych i szesnaście lekkich krążowników oraz 21 kontr- i 57 torpedowców różnych typów.
Zespół rosyjski składał się nominalnie z trzech dywizjonów. Na czele szły najlepsze pancerniki: flagowiec Rożestwienskiego “Kniaź Suworow”, “Aleksandr III”, “Borodino” i “Orioł”. Tuż za nimi podążał drugi dywizjon, złożony ze starych pancerników wieżowych, pasujących bardziej do czasów amerykańskiej Wojny Secesyjnej, niż do ery predrednotów: “Sisoj Wielikij” i “Nawarin”. Z tyłu, zamykając linię, podążał “Impierator Nikołaj I” Niebogatowa z dwoma pancernymi i dwoma lekkimi krążownikami oraz trzema pancernikami obrony wybrzeża. Dalej płynęła flotylla jednostek pomocniczych, złożona z czterech transportowców, dwóch okrętów warsztatowych i dwóch statków szpitalnych. Armada wiceadm. Rożestwienskiego była przypadkową, niełatwą do prowadzenia zbieraniną ponad 30 jednostek od pancerników z działami dwunastocalowymi po holowniki. System dowodzenia flotą rosyjską dodatkowo pogorszyła śmierć kontradm. D. von Felkersama (ur. 1846) w dniu 25. maja 1905 roku. Rożestwienski, chcąc zapobiec dalszemu spadkowi i tak niskiego już morale załóg okrętów swej floty rozkazał, aby na maszcie “Oslabii”, okrętu flagowego zmarłego kontradmirała, powiewała nadal jego flaga, jak gdyby Felkersam żył.
Togo – który znów miał mniej pancerników, niż Rosjanie – widział nadchodzące starcie w zupełnie innym świetle, niż bitwę na Morzu Żółtym sprzed dziewięciu miesięcy. Znał wszystkie słabości nadpływającego przeciwnika; wszak dyskutowano o nich powszechnie od wielu miesięcy. Wiedział też, że płynąca mu na spotkanie flota jest ostatnią, na której wysłanie stać było carską Rosję. Tak jak swego czasu Nelson koło Trafalgaru – Togo wątpił, czy jego przeciwnik rzeczywiście potrafi zagrać kartą swej floty. Postanowił zatem bez litości wykorzystać brak zgrania w zespole przeciwnika, utrzymując własną linię w ścisłym szyku i koncentrując ogień artylerii swych okrętów na najsilniejszych jednostkach wroga. Na Morzu Żółtym potężne japońskie krążowniki pancerne operowały oddzielnie, co zmuszało Rosjan do rozdzielenia ognia ich artylerii. Teraz okręty te miały walczyć w linii, zwiększając łączny ciężar jej salwy burtowej. Japoński admirał zamierzał też wykorzystać pięciowęzłową przewagę prędkości swej floty i zmusić przeciwnika do manewrowania. Miał nadzieję wprowadzić w ten sposób taki sam chaos w zespole Rożestwienskiego, jak wcześniej w siłach Withefta na Morzu Żółtym.
Bitwa w Cieśninie Cuszimskiej
Dwudziestego siódmego maja około południa zespół rosyjski przeszedł przez Cieśninę Cuszimską, w szyku liniowym, z zaopatrzeniowcami na samym końcu, za eskadrą Niebogatowa. Japońskie krążowniki od sześciu godzin śledziły ruchy Rosjan, przekazując admirałowi Togo dane o przeciwniku. Czasami podpływały do sił rosyjskich na odległość ledwie dziewięciu tysięcy jardów. Komandor Jung, dowódca rosyjskiego pancernika “Orioł”, w końcu nie wytrzymał i rozkazał otworzyć do nich ogień. Wkrótce do akcji włączyły się też okręty Niebogatowa. Nim ogień w końcu przerwano na rozkaz rozzłoszczonego Rożestwienskiego – aż trzydzieści dwie salwy zostały zmarnowane. Uzyskano jednak tyle, że japońskie krążowniki odpłynęły, wobec czego na okrętach rosyjskich zarządzono obiad.
W tym momencie dowódca rosyjski rozpoczął manewr, który do dziś dnia zdumiewa wszystkich badaczy. Nakazał mianowicie pierwszemu i drugiemu dywizjonowi swoich pancerników wykonać zwrot o osiem rumbów – tj. 90 stopni – w prawo. Podzielił w ten sposób swoje siły, zapewne chcąc wziąć nadpływających, ale wciąż jeszcze niewidocznych Japończyków w dwa ognie. Może doznał w tym momencie olśnienia – tak, jak jedenaście lat później dozna go brytyjski admirał Sir Jellicoe na wodach przed Skagerrakiem – sądząc, że manewr ten ustawi jego siły w szyku linii w poprzek drogi nadpływającej floty admirała Togo, a więc w położeniu wymarzonym przez każdego dowódcę: mógłby wtedy skoncentrować ogień całej swej artylerii na czołowych okrętach wroga (czyli – jak mawiają fachowcy – postawiłby kreseczkę nad T).
Jakkolwiek tam było – tylko “Suworow”, “Aleksandr III”, “Borodino” i “Orioł” zdążyły wykonać nakazany zwrot, gdy na horyzoncie pojawiło się więcej japońskich okrętów, nadpływających od północnego zachodu. Jeśli dostrzeżone jednostki stanowiły siły rozpoznawcze admirała Togo, to należało natychmiast wrócić na poprzedni kurs, co zresztą bez zwłoki rozpoczęto. W ten sposób flota rosyjska płynęła na spotkanie wroga w dwóch równoległych kolumnach, przy czym pierwszy dywizjon pancerników Rożestwienskiego znajdował się nieznacznie z przodu i po prawej burcie drugiego i trzeciego dywizjonu. Tymczasem na horyzoncie pojawiły się wreszcie czołowe pancerniki japońskie. Płynęły nie z północnego zachodu, lecz z północnego wschodu, to znaczy wprost na przeciwnika.
Gdy o 13.34 obie floty dostrzegły się nawzajem, Rożestwienski ze swą pierwszą eskadrą wciąż jeszcze mógł wykonać zwrot w prawo i schwytać przeciwnika w dwa ognie. Rosyjski wiceadmirał chciał zapewne zmniejszyć dystans do wroga tak, by móc użyć w akcji także średniej artylerii swych okrętów, bowiem pozostał na dotychczasowym kursie. W ten sposób utracił inicjatywę na rzecz swego przeciwnika, który tymczasem po mistrzowsku manewrował. Po upewnieniu się, że na czele wrogiego zespołu podążają jego flagowiec i najsilniejsze okręty, Togo przeszedł ze swą flotą przed lewą flanką sił rosyjskich. Japończycy przecięli kurs formacji poza zasięgiem jej dział, następnie kolejno wykonali zwrot na kontrkurs, ustawiając się na kursie nieco zbieżnym z Rosjanami. Rożestwienski ze swej strony, przyłapany w nader niewygodnym położeniu, usiłował na to odtworzyć jedną linię bojową swych sił, wychodząc na czoło przed drugim dywizjonem, prowadzonym przez “Oslabię”. Zaraz potem jego “Suworow” oddał pierwsze swoje salwy do przeciwnika, odległego o dziewięć tysięcy jardów. Za wcześnie – rosyjski dowódca powinien był najpierw uporządkować szyk, tymczasem sam wprowadził w nim niesamowity chaos, wchodząc z pierwszym dywizjonem w drogę dwóm pozostałym, przez co okręty, by nie powpadać na siebie, musiały wykonywać ostre zwroty i redukować prędkość.
Bałagan w linii rosyjskiej jedynie pomógł admirałowi Togo zasypać huraganowym, skoncentrowanym ogniem jej czołowe okręty.
Chaos w centrum i z tyłu linii rosyjskiej zdawał się nic nie obchodzić wiceadmirała Rożestwienskiego. Rosyjski dowódca wykorzystał za to skwapliwie szansę, jaką dał mu pierwszy z manewrów admirała Togo, a mianowicie stały punkt, w którym kolejne okręty japońskie wykonywały zwrot. W ciągu pierwszych dziesięciu minut akcji – między 13.45 a 13.55 – artylerzyści z okrętów rosyjskich skoncentrowali na nim swój nadspodziewanie dokładny ogień. Flagowy pancernik japoński “Mikasa” oraz jego siostrzany okręt “Shikishima” zostały po kilka razy trafione pociskami dwunasto- i sześciocalowymi; flagowy pancernik Niebogatowa – “Impierator Nikołaj I” – trafił dziesięciocalowymi pociskami krążowniki pancerne “Asama” i “Nisshin”, zmuszając je do wyjścia z linii. Jedno-jedyne szczęśliwe trafienie mogło w tym czasie bardzo korzystnie wpłynąć na przebieg całej bitwy dla Rosjan, bowiem japoński admirał Togo miał w zwyczaju dowodzić w starym dobrym stylu, to jest z nieosłoniętego skrzydła pomostu swego flagowca. Został nawet trafiony odłamkiem pocisku w udo, lecz nawet nie odwrócił się, wyczekując chwili, gdy jego szybsze okręty wreszcie wyjdą spod ognia rosyjskiego centrum i straży tylnej, a japońscy artylerzyści będą mogli wziąć na cel przednie okręty sił wroga.
Wkrótce kapryśna Fortuna odwróciła się od Rosjan. Około 14.00 Japończycy, wciąż utrzymując swój kurs, znaleźli się poza zasięgiem dział rosyjskiej straży tylnej, a na czołowe okręty Rożestwienskiego spadł istny grad pocisków dwunasto-, ośmio- i sześciocalowych. Japońskie pancerniki ostrzeliwały “Suworowa”, a krążowniki pancerne – “Oslabię”. Po latach jeden z ocalałych z pogromu oficerów sztabu Rożestwienskiego tak wspominał bitwę:
Nigdy dotąd nie przeżyłem czegoś takiego. Pociski zasypywały nas bez ustanku, niczym gigantyczny grad. Trafiając w burty i pokłady naszych okrętów, eksplodowały natychmiast po zahaczeniu w locie o najmniejszą nawet przeszkodę.
Japońskie granaty artyleryjskie miały zapalniki natychmiastowe, a głowice ich wypełnione były udoskonalonym materiałem wybuchowym, zwanym “szimozą”. Miały za zadanie razić obsługi średnich i lekkich dział, wzniecać pożary i niszczyć nadbudówki okrętów przeciwnika.
Rosjanie przegrali bitwę pomiędzy 14.00 a 14.20, gdy – dysponując jeszcze łącznością i mając nieuszkodzony okręt flagowy – nie wykonali zwrotu w lewo, co dałoby im szansę postawienia kreski nad T i załatwienia odmownie przynajmniej krążowników pancernych adm. Togo tak samo, jak pancerniki japońskie rozprawiły się z rosyjskimi. O wpół do trzeciej po południu płonący na całej długości i pozbawiony głównego masztu “Kniaź Suworow”, z zaklinowanym wskutek trafienia wrogim pociskiem w rufę sterem, wyszedł z szyku; pancernik “Oslabia” był w podobnym stanie. Około 15.00 przeniesiono wielokrotnie ranionego Rożestwienskiego ze stanowiska dowodzenia do jednej z wież dział sześciocalowych na śródokręciu. Zrujnowany pancernik został tymczasem okrążony przez linię rosyjską z “Aleksandrem III” i “Borodino” na czele, odchodzącą na południowy wschód po kolejnej zmianie kursu przez Japończyków.
“Oslabia”, trafiona licznymi pociskami m. in. w linię wodną, zatonęła około 15.30, jako pierwszy w XX wieku nowoczesny pancernik, zniszczony przez artylerię okrętową. Po upływie trzydziestu minut również “Aleksandr III”, płonąc gwałtownie, wyszedł z szyku. Teraz bitwa zmieniła się w jednostronną rzeź – admirał Togo wchodził ze swymi okrętami do akcji jak (i kiedy) chciał, bezlitośnie wykańczając huraganowym ogniem artylerii kolejne okręty rosyjskie. Tymczasem wiceadmirał Rożestwienski, rozbity psychicznie i ledwie żywy, został o 17.30 przeniesiony ze swego flagowca na kontrtorpedowiec “Bujnyj”, lecz nie bardzo miał już czym dowodzić. Niedługo po tym zatonął, przewracając się do góry dnem, pancernik “Aleksandr III”, zdruzgotany pociskami z dział okrętów japońskich. Około 19.00, po trafieniu dwunastocalowym pociskiem w komorę amunicyjną wyleciał w powietrze i zatonął “Borodino”. Flagowy “Kniaź Suworow” zatonął o 19.20, dobity torpedami przez torpedowce japońskie; bohaterscy artylerzyści rosyjscy do końca bronili okrętu, strzelając do wroga z… jedynego zdatnego jeszcze do użytku działa kalibru 75 mm. Jak niesie wieść, załogi wykańczających “Suworowa” torpedowców japońskich oddały ginącemu okrętowi honory wojskowe.
Gdy rankiem 28. maja admirał Togo ponownie pojawił się na polu bitwy, by dokończyć dzieła zniszczenia – naprzeciw niego stanęły niedobitki floty rosyjskiej, dowodzone teraz przez kontradm. Niebogatowa. Rosyjski kontradmirał wiedział, że wyczerpane załogi jego okrętów nie są już zdolne do walki, wobec czego zaprzestał jej, poddając się z ocalałymi okrętami Japończykom. To samo zrobił o 16.50 kontrtorpedowiec “Biedowyj”, na którym po przejściu z “Bujnego” znajdował się wiceadmirał Rożestwienski. Zwycięstwo japońskie było całkowite.
Tak oto dobiegła końca pierwsza bitwa dwóch flot w erze pancerników – toczona, dodajmy, w dwóch tylko wymiarach, tj. jako pojedynek artyleryjski “okręt przeciw okrętowi”, bez ingerencji samolotów z powietrza ani jednostek podwodnych z głębiny. Bitwa cuszimska wciąż pozostaje jedyną bitwą morską, jaka zakończyła się praktycznie całkowitym unicestwieniem jednej z walczących w niej flot. Tylko jednemu rosyjskiemu krążownikowi i dwóm kontrtorpedowcom udało się ujść do Władywostoku; trzy inne krążowniki – w tym sławna “Aurora” – uszły do portów neutralnych, gdzie zostały internowane. Reszta floty bądź zginęła, bądź została zdobyta przez Japończyków. Admirał Togo utracił jedynie trzy torpedowce, 117 zabitych i 583 rannych. Znane straty rosyjskie to 4830 oficerów, podoficerów i marynarzy zabitych, 1862 – zaginionych oraz 5917 – wziętych do niewoli. Dokładnej liczby rannych po stronie rosyjskiej nie ustalono.
Bitwa cuszimska uczyniła z pancernika okręt dominujący w każdej akcji bojowej floty, przede wszystkim za sprawą śmiercionośnej skuteczności artylerii okrętowej dalekiego już zasięgu. Równocześnie jednak starcie to stanowiło kulminację i finał morskiej wojny, w której okazało się, że nawet potężne pancerniki mogą ulec minom i torpedom. W sztabach wszystkich flot pilnie studiowano tę prawdziwą, poglądową lekcję, wyciągając odpowiednie wnioski.
Na okazję do stoczenia kolejnej, wielkiej bitwy przyjdzie flotom poczekać jedenaście lat i cztery dni.
Dwa słynne okręty z tamtych czasów istnieją do dziś – Mikasa w Yokosuce i Awrora w Sankt Petersburgu.
Wojciech M. Wachniewski
.
O autorze:
Urodził się w 50 lat po zwodowaniu sławnej MAURETANII Cunarda i 11 lat przed zwodowaniem OSTATNIEGO LINIOWCA TRANSATLANTYCKIEGO, jaki zbudowano. W świat żeglugi wpłynął w 1966 roku, a w świat języków zabrali go ze sobą… NIEMCY, choć pierwszy poznał rosyjski, a potem angielski. Mieszka w rodzinnym mieście Heinricha von Stephana (Słupsk, to dawny pruski Stolp-in-Pommern). Jest wielkim fanem Sherlocka Holmesa, Mistrza i jego Małgorzaty i ostatnio Excentryków. Lubi czytać, również na głos. Z zawodu tłumacz, obywatel Polski, Europy i świata.
.
Ilustracja: Admirał Heihachirō Tōgō na mostku flagowego pancernika Mikasa
Ludzie od wieków traktowali katastrofy morskie jako fatum – coś, czego nie można było uniknąć – lub karę za grzechy, zsyłaną z nieba przez sily nadprzyrodzone. Słynne niegdyś ius naufragii (prawo brzegowe) stanowiło, że rozbitkowie, […]
Mniej znany, bardziej szczęsny Pamiętnego 6. kwietnia 1917 roku USA wreszcie wypowiedziały wojnę Drugiej Rzeszy Wilhelma II. Tego samego dnia komornik portowy Filadelfii aresztował stojący tam od pewnego czasu niemiecki liniowiec pasażerski ‘Kronprinz Wilhelm’ […]
Ludzie pływają po morzach i oceanach od paru tysięcy lat, a co najmniej od tysiąca lat nadają swoim statkom i okrętom rozmaite nazwy. Bywają one ‘standardowe’ (m. in. geograficzne) i nietypowe: patetyczne, śmieszne, krótkie, długie, […]
Subskrybcja
2 Komentarze
Najstarsze
NajnowszePopularne
Inline Feedbacks
View all comments
Mariusz Wesołowski
4 years ago
Warto dodać, że razem z admirałem Makarowem na zatopionym „Pietropawłowsku“ zginął rosyjski malarz, orientalista i batalista, Wasyli Wereszczagin, który podobno do ostatniej chwili szkicował z dziobu okrętu rozgrywające się przed nim sceny. Prawdziwa ironia losu, jako że Wereszczagin był zaprzysięgłym pacyfistą.
W rozbiorowej Polsce wojna rosyjsko-japońska była obserwowana z wielką nadzieją i to do tego stopnia, że dzieciom niekiedy nadawano imiona japońskich zwycięstw. Stąd krakowski pisarz Jalu Kurek, ochrzczony po bitwie nad rzeką Jalu na granicy koreańsko-mandżurskiej (30 kwietnia do 1 maja 1904 roku).
W M Wachniewski
4 years ago
…a pewnemu Polakowi, który uczestniczył w bitwie w Cieśninie, okoliczność ta uratowała życie w latach późniejszych. Człowiek ten nie został ofiarą sowieckiej zbrodni, określanej umownie jako “mord katyński”, kiedy wyszedł na jaw fakt, iż był weteranem Cuszimy. Niestety nie pamiętam w tej chwili jego nazwiska…
Warto dodać, że razem z admirałem Makarowem na zatopionym „Pietropawłowsku“ zginął rosyjski malarz, orientalista i batalista, Wasyli Wereszczagin, który podobno do ostatniej chwili szkicował z dziobu okrętu rozgrywające się przed nim sceny. Prawdziwa ironia losu, jako że Wereszczagin był zaprzysięgłym pacyfistą.
W rozbiorowej Polsce wojna rosyjsko-japońska była obserwowana z wielką nadzieją i to do tego stopnia, że dzieciom niekiedy nadawano imiona japońskich zwycięstw. Stąd krakowski pisarz Jalu Kurek, ochrzczony po bitwie nad rzeką Jalu na granicy koreańsko-mandżurskiej (30 kwietnia do 1 maja 1904 roku).
…a pewnemu Polakowi, który uczestniczył w bitwie w Cieśninie, okoliczność ta uratowała życie w latach późniejszych. Człowiek ten nie został ofiarą sowieckiej zbrodni, określanej umownie jako “mord katyński”, kiedy wyszedł na jaw fakt, iż był weteranem Cuszimy. Niestety nie pamiętam w tej chwili jego nazwiska…