Siedziałem przy biurku i pisałem coś, może odpowiadałem na jakiś list (wtedy prowadziło się papierową korespondencję, często dość obfitą), a Sted półleżał na tapczanie, z notesem opartym o kolano i z długopisem w ręce – i wył. Działo się to jeszcze na Fortecznej, gdzie nie trzeba było martwić się, że ktoś usłyszy i zapuka w sufit czy w podłogę. Wył, dostosowując tonację do brzmiącego w tle „Money” zespołu Pink Floyd. Od czasu do czasu urozmaicał wokal wykrzykiwanymi zdaniami w rodzaju: „Pecunia non olet!”, „Fauna, flora i pieniężna ludzi zmora!”, „Don’t give me that do goody good bullshit!” i podobnymi. Czasem musiał odpocząć i wtedy wymienialiśmy jakieś uwagi. Szpule magnetofonu kręciły się nadal i wszystko to, z muzyką Pink Floyd w tle, nagrywało się.
Kilkanaście minut wcześniej skończyliśmy nagrywać parę hiszpańskich (może meksykańskich, w każdym razie po hiszpańsku) pieśni, które Sted, akompaniując sobie na gitarze, śpiewał po powrocie z Meksyku, z rozdzierającą „Ella” („Ona”), którą w jego wykonaniu pamiętam do dziś. Zorientowaliśmy się, że taśma magnetofonu kręci się nadal, dopiero w momencie, kiedy skończyła się i końcówka zaczęła wydawać jakiś trzepoczący odgłos.
Jakiś czas później odsłuchaliśmy nagranie. Chodziło głównie o te hiszpańskie pieśni, ale ostatecznie odsłuchaliśmy taśmę do końca. Wycie wyciem, Sted miał dobry słuch i wył dokładnie w tonacji Pink Floyd, nie fałszując, to nie budziło zastrzeżeń; gorzej było z uwagami, które wtedy wygłaszaliśmy. Zaproponowałem, że wykasuję tę drugą część nagrania, ale Sted nie widział takiej potrzeby.
Taśma przetrwała wszystkie moje późniejsze przeprowadzki, zmiany adresów, przeleżała kilkanaście lat w Grudziądzu, od czasu do czasu odsłuchiwana przy okazji moich odwiedzin na Fortecznej.
W latach dziewięćdziesiątych, kiedy od paru lat mieszkałem w Toruniu, miałem dobry kontakt z Danutą Maciejewską, wybitną dziennikarką radiową, dzięki której Toruń codziennie gościł na ogólnopolskiej antenie Polskiego Radia, nierzadko parę razy dziennie; czasem można było odnieść wrażenie, że Toruń jest – po Warszawie – drugim co do ważności miastem w Polsce. Danuta miała osobowość, konsekwencję, pracowitość i upartość, umiała przebić się ze swoimi materiałami do warszawskich redakcji, po jej przedwczesnej śmierci w 2004 roku Toruń bezpowrotnie zniknął z ogólnopolskich programów radiowych (oczywiście jeśli nie liczyć Radia Maryja). Parę dni przed którąś rocznicą śmierci Steda zaniosłem jej do toruńskiej redakcji radia taśmę z tymi hiszpańskimi pieśniami, nagranymi kilkanaście lat wcześniej w Grudziądzu. Odsłuchała ją w wolnym czasie, a potem w telefonicznej rozmowie uzgodniliśmy, że na antenie znajdą się tylko te hiszpańskie pieśni, oryginalne, jedyne w swoim rodzaju nagranie, nigdy dotąd nie udostępniane publicznie, zgodziliśmy się też co do tego, że dalsza część nagrania, ta z wokalizami Steda i z naszymi prowadzonymi na tle „Money” szczerymi rozmowami, nie jest materiałem do publikacji, w każdym razie na pewno jeszcze nie w tym momencie.
W przeddzień rocznicy śmierci Steda zjawiłem się w redakcji ponownie, Danuta chciała mieć moją wypowiedź na temat okoliczności nagrania pieśni, jakiś wstęp czy wprowadzenie, które miało poprzedzać ich radiową premierę. I wtedy okazało się, że taśmy nie ma. Danuta przeszukała studio, ale bez skutku. Po południu chciała zostać dłużej w pracy i raz jeszcze przejrzeć pudełka z taśmami, przypuszczając, że może taśmę ze Stedem, po odsłuchaniu, włożyła przez pomyłkę do niewłaściwego opakowania. Było to mało prawdopodobne, bo pudełko, w którym zostawiłem jej nagranie – parę dni wcześniej – było opisane, znajdował się na nim wyraźny napis STED, a tego pudełka też nie było w redakcji. Studio w ostatnich dniach odwiedziło ze trzydzieści osób, ten napis na leżącym pewnie gdzieś na widoku pudełku mógł rzucić się w oczy każdemu, od profesora do sprzątaczki, potencjalnie każdy mógł je zwinąć, Sted miał wielbicieli we wszystkich warstwach społecznych.
Jeśli tak rzeczywiście się stało – a inaczej nie dało się tego wytłumaczyć – to być może taśma jest jeszcze w czyimś domowym archiwum i może jeszcze kiedyś ktoś ją wyciągnie z niebytu. Uwagi, które wtedy wygłaszaliśmy na tle muzyki Pink Floyd, miałyby już teraz, po latach, wartość dokumentu, najbardziej szkoda jednak tych hiszpańskich pieśni, Sted śpiewał je bez hamulców, jak zwierzę.
Włodzimierz Antkowiak
….
O autorze:
Włodzimierz Antkowiak jest autorem ponad dwudziestu książek – poetyckich, prozatorskich, popularnonaukowych i reportażowych, w tym czterech zbiorów opowiadań – „Pewnego dnia na wysokościach” (Gdańsk 1979), „Brat wszystkich” (Gdańsk 1983), „Kukułka” (Warszawa 2015) i „Lalka” (Warszawa 2021), powieści „Depozyt Ollenhauera” (Toruń 2018) oraz reportażu literackiego „Vamos, peregrino! Droga do Santiago de Compostela” (Warszawa 2005).
Był członkiem Związku Literatów Polskich i Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Jest członkiem Stowarzyszenia Autorów ZAiKS, przewodniczącym Międzynarodowej Agencji Poszukiwawczej (MAP) oraz członkiem założycielem Asociación de Buen Gusto dr. Hannibal Lecter (Towarzystwo Dobrego Smaku im. dr. Hannibala Lectera) z siedzibą w Getafe pod Madrytem.