Miasto i media obiegła sensacyjna wiadomość: „Tajemnicza śmierć w muzeum”. Znana publiczna postać, Pan B doktor medycyny, został znaleziony martwy wewnątrz muzeum. Szybko też upubliczniono szczegóły. Nie wiadomo jak zmarły dostał się do zamkniętego muzeum. Nic nie zginęło. Nie było żadnych śladów włamania, więc postawiono pytanie, skąd miał klucze i kod do dezaktywacji alarmów. Lekarz stwierdził naturalną przyczynę zgonu. Wykluczono udział osób trzecich. Podobno Pan B został znaleziony w pozycji siedzącej, z rękami opartymi na rączce parasola i z uśmiechem na twarzy.
– Nie idź tam dzisiaj. – Głos żony miał ton, który dobrze znał. „Pójdziesz, słowa nie powiem, ale będę zła na ciebie”. Kiedy była na niego zła, widział to nawet w jej spokojnych ruchach. Kilkadziesiąt lat spędzonych z ta samą opiekuńczą kobietą, w tym samym wygodnym mieszkaniu spasowało ich do siebie jak części układanki, które często trzeba było wielokrotnie przymierzać do siebie, zanim się połączyły. W obrazie, który tworzyły, był spokój, dobrobyt, rutyna i ciepły smutek. Były same pastele bez kontrastujących ze sobą kolorów.
– Zimno, siąpi. – Szmer zakładanego płaszcza, zagłuszył jej cichy, nie przekonujący głos. – Widziałeś te obrazy już setki razy. – Podała mu szalik. On założył kapelusz, wziął parasol i pocałował ją w czoło.
Gdyby się nie zatrzymywał, do muzeum szedłby 20 minut. Pan B. był jednak znanym i cenionym lekarzem. Już w holu często zgadnięty przez kogoś z lokatorów, z uśmiechem i cierpliwie radził w sprawie chrypki, bólu w plecach, czy problemach żołądkowych. Pan B. był altruistą i lekarzem z powołania. Tak naprawdę jednak nie chciał zostać lekarzem. Jego ojciec był lekarzem, jego dziadek, a pradziadek podobno wyrywał ludziom zęby. Wychowany w duchu absolutnego posłuszeństwa, nie protestował, kiedy stanowczo zasugerowano mu medycynę. Znało go wielu ludzi. Na ulicy często odkłaniał się i mówił dzień dobry. Będąc na emeryturze, bezinteresownie leczył ludzi po domach, w przytułkach, udzielał porad na ulicy, pomagał w sytuacjach kryzysowych. Nieodłącznie ze swoją skórzaną, lekarską torbą w ręku, chodził powoli, jakby dając sobie szansę na jeszcze więcej okazji, żeby się odkłonić i odpowiedzieć na pozdrowienia. Często więc, spacer do muzeum zajmował prawie godzinę.
Tym razem, przed ciężkimi, ciemnymi, wysokimi na 3 metry drzwiami do muzeum stał ktoś inny. W znajomym służbowym garniturze, w czapce z daszkiem i z logo. Wyprostowany, niebroniący się przed smagającym mokrym wiatrem, mężczyzna wydawał się posągiem zadowolenia z samego siebie. Jego ręce, ubrane w ciemne, bawełniane rękawiczki, zwisały bez ruchu. Twarz nie zdradzała żadnych oznak wpływu chłodu. Tuż obok jego głowy bieliła się tabliczka z napisem: Dzisiaj Muzeum nieczynne.
– A. Pan doktor. Witamy. – Portier skinął głową i się uśmiechnął.
– Przepraszam. Czy my się znamy? Może był Pan moim pacjentem?
– Oczywiście, że się znamy. Ale Pana pacjentem nie byłem. Zapraszam do środka. Wygląda Pan na zziębniętego.
Pan B spojrzał tabliczkę i na mężczyznę, przez chwilę się zastanawiając.
– Ale przecież jest nieczynne.
– Dla Pana jest czynne. Jest Pan przecież honorowym członkiem Towarzystwa Przyjaciół Muzeum i koneserem malarstwa.
– No to bardzo mi miło, że spotkało mnie takie wyróżnienie. Komu je zawdzięczam?
– Oooo. Głównie sobie. Ale jest ktoś, kto powiedzmy, chciałby Panu nie tylko sprawić przyjemność, ale również pomóc. – Portier otworzył drzwi i zapraszającym gestem wskazał drogę do wnętrza holu.
– Pomóc mi? – Pan B wszedł pierwszy i odwrócił się do portiera z kolejnym pytaniem.
– W czym?
– Myślę, że już niedługo Pan się dowie.
Pan B rozejrzał się wokół i jego zdziwienie się spotęgowało. Wnętrze przestronnego holu oraz kilkanaście marmurowych stopni szerokich schodów, choć takie same, wyglądały zupełnie inaczej.
– Jakie dziwne światło. Czy przeprowadzacie jakiś remont? Nic mi o tym nie wiadomo.
– Proszę na górę. To, co Pan zobaczy, na pewno mu się spodoba. – Kolejny zapraszający gest ciemnej rękawiczki.
Wchodząc niepewnie po stopniach, Pan B zaczął się niepokoić. Reszta budynku nie przypominała tych wnętrz, które dobrze znał. Chociaż te same, ich ściany były puste. Wszędzie panował półmrok.
– Nie rozumiem. Co tu się stało?
– Proszę się nie niepokoić. To tylko tymczasowa zmiana wnętrz. O tutaj może Pan zostawić parasol i torbę. Płaszcza radzę nie ściągać. Dzisiaj wnętrza są nieogrzewane, skoro nie ma obrazów. – Portier zrobił krok naprzód. – Zaprowadzę Pana. W następnej sali jest ekspozycja przygotowana specjalnie dla Pana.
– Ależ tam była stała ekspozycja prac mistrzów średniowiecza! – Pan B się zatrzymał i nieufnie przyjrzał się mężczyźnie.
– Tymczasowo jej tam nie ma. Nie jest Pan ciekawy, jakie obrazy dla niego przygotowano?
– Tak. Ależ tak. Ale…. – Niepewność pomieszana z zakłopotaniem sprawiła, że Pan B nie mógł się zdecydować czy najpierw oprzeć mokry parasol o wskazane krzesło, czy położyć na nim torbę.
W przestronnej sali, do której weszli przez dobrze znane Panu B dębowe drzwi, również panował półmrok. Była prawie pusta. Na bocznej ścianie wisiały trzy dobrze oświetlone obrazy. Były duże, więc portier poprowadził środkiem sali. Stanęli kilka metrów od pierwszego z nich.
– Hmm… Chmury. Niebo. – Pan B przekrzywiał głowę i mrużył oczy. – Kolorystka raczej pospolita. Mam nadzieję, że Pani mi wyjaśni, dlaczego ten obraz.
– Widzę, że Pan się nie domyśla. Więc wyjaśnię. – Portier zrobił pauzę i zwrócił się w stronę obrazu.
– Ten obraz wisi tu, żeby Panu coś przypomnieć.
– Pan wybaczy, ale takie niebo widuję często i nie da się zapomnieć, że ono nad nami jest. – Wskazując dłonią na obraz, Pan B zaśmiał się lekko ironicznie.
– A czy w młodości, nie marzył Pan jako chłopak, żeby zostać lotnikiem? – Pytanie postawione przez Portiera, na moment wprawiło Pana B w osłupienie. – Czyż nie marzył Pan żeby łatać wysoko nad chmurami z dala od wszystkiego, co na Ziemi, nie móc ogarnąć wzrokiem bezkresu nieba, pokłonić się z bliska jego majestatowi?
– Skąd Pan o tym wie? – Głos Pana B załamywał się z powodu lekkiego ucisku w piersiach.
– Powiedzmy, że wiem od kogoś, kto wie o Panu wszystko.
– Kim Pan jest?
– Proszę się nie niepokoić. Nie ma znaczenia, kim jestem, ale proszę być pewnym, że jestem tu wyłącznie dla Pańskiego dobra. – Uśmiech na twarzy Portiera nie znikał, a jego lodowate oczy śmiały się.
Pan B spuścił głowę i się zamyślił. Jego wzrok wędrował po wzorze, w jaki ułożone były klepki parkietu, ale go nie zauważał. Po chwili pokiwał głową i zwrócił się do mężczyzny.
– No cóż. Pewnie Pan również wie, że jako młody chłopak bardzo żałowałem, że rodzice nie pozwolili mi pójść do szkoły kadetów. Było mi wtedy bardzo przykro.
– Wiem. Wiem też, że rozważał Pan wtedy, żeby uciec z domu i zrealizować swoje lotnicze marzenia w obojętnie jaki sposób.
– Tak. To prawda. Ale zabrakło mi odwagi.
– Powiedzmy, że nie było to Panu dane. Nie zależało to wyłącznie od Pana decyzji.
Pan B patrzył w chłodne, niebieskie oczy i poczuł sympatię do rozmówcy.
– Bardzo Pan tajemniczy. Czuję się jakiś taki zniewolony tą rozmową i faktem, że Pan wie o moich intymnych sprawach. Bo pewnie ten ktoś, kto wie o mnie wszystko, powiedział Panu więcej.
Dłoń Portiera wskazała kierunek w głąb sali.
– Proszę. Zobaczmy ten drugi.
Przeszli kilka kroków i stanęli naprzeciwko obrazu całego w odcieniach granatu i szarości. Pan B patrzył przez chwilę na obraz i pokiwał głową. Zwrócił się w stronę swojego przewodnika i uśmiechnął się.
– Widzę, że Pan już wie, dlaczego ten obraz i te kolory.
– Tak. Chyba wiem. – Pan B zamilkł na chwilę i westchnął. – Byłem wciąż młodym lekarzem i koledzy zaproponowali mi podróż jachtem dookoła świata. Boże, jaki ja byłem podekscytowany! W głowie miałem mnóstwo przygód, które na mnie i moich kompanów czekały na morzach i oceanach. Oczami wyobraźni widziałem wtedy ten właśnie obraz. Wieczorne, burzowe niebo na środku oceanu, które zlewając się z wodami, sprawia, że linia horyzontu prawie znika. To też jest ten przytłaczający człowieka bezkres, przypominający mu jak niewiele znaczy, jakim jest pyłkiem, wobec całego stworzenia.
– Bardzo się cieszę, że wypowiedział Pan te słowa. – Portier lekko skinął głową.
– No cóż. – Pan B wpatrywał się w obraz. – Wtedy też zabrakło mi odwagi. Ale miałem zobowiązania, swoich pacjentów. Byłem już żonaty. Decyzja była bardzo trudna do podjęcia. Te wszystkie głosy przemawiające mi do rozsądku. Moich rodziców, żony, znajomych.
– Oni wszyscy mogli poczekać. Miał Pan środki. Pewną pozycję w społeczeństwie. Mógł Pan iść za głosem serca, które przecież rwało się do tej podróży.
– Pan mnie zaczyna ranić. I jaki sens ma teraz żałować czegoś, co się nie zrobiło w przeszłości? Teraz jestem już stary. I nie będę lotnikiem ani wilkiem morskim. Mam swoje spokojne, dobre życie, satysfakcjonujące zajęcie. Mam za co być wdzięcznym opatrzności. Nie potrzeba mi żadnych ekscytacji.
– Ale żal pozostał. Nie. Pan się go nie pozbędzie.
– Pan mi go przywołał tymi obrazami.
– On w Panu był cały czas. Pan go w sobie zagłuszał, tym o czym wspomniał przed momentem.
– Więc dobrze. Żałuję, że nie zrobiłem tego, co bardzo chciałem zrobić w moim życiu. I co z tego? Było minęło.
Portier patrzył w oczy Pana B i jego uśmiech się delikatnie poszerzył, oczy zwęziły.
– Chodźmy to trzeciego obrazu.
Przez chwilę Pan B przyglądał się portretowi młodej dziewczyny. Jego oczy na chwilę się zmrużyły, by za moment zabłysnąć wzruszeniem. Przygryzł dolną wargę i ledwo zauważalnie pokiwał głową, wydając nosem lekkie tchnienie. Można je było odczytać jak oznakę żalu lub nagłego zrozumienia.
– Tę twarz Pan zna.
– Znam.
– Proszę opowiedzieć.
Pan B nie zaoponował, pytając po co, skoro Portier zapewne wie już wszystko. Pomyślał, że teraz pierwszy raz opowie o tym w obecności kogokolwiek. Może się tym pożalić, a może pochwalić. Chciał opowiedzieć.
– Zobaczyłem ją raz i nigdy już jej nie zapomniałem. To było na wakacjach. Byłem już po czterdziestce. Razem z żoną byliśmy w tłumie turystów. Był wieczór. Na małej scenie jakiś zespół grał popularne przeboje i kiwaliśmy się w rytm muzyki. Obok mnie stanęła ta dziewczyna. Była śliczna. Tak jak na tym obrazie, miała jasne, rude włosy, delikatne piegi na policzkach, mały prosty nos, pełne, czerwone usta, ale w rzeczywistości była piękniejsza. Ten obraz tego niestety nie pokazuje. Nawet jej uśmiech był piękny. Najpiękniejsza twarz, jaką widziałem.
Pan B zamilkł i wpatrywał się w obraz. Tym razem jego twarz przybrała wyraz, jaki ma twarz dziecka, które za chwilę zacznie płakać. Przełknął ślinę i mówił dalej.
– Miała na sobie lekką sukienkę w różno-kolorowe kwiaty. Byłem zauroczony. Patrząc mi w oczy, ujęła moją dłoń, a mnie przeszedł dreszcz. Wokół wszystko jakby zamarło, a tłum stał się kolorową, bezkształtną plamą. Ogarnęło mnie nagłe uczucie szczęścia, a może ogromne podniecenie. I wtedy ona przeniosła wzrok na moją żonę, która patrzyła na nas ze zmarszczonymi brwiami. Ja patrzyłem w oczy tej dziewczyny a ona w moje. Staliśmy tak przez chwilę, a ona wciąż trzymała mnie za rękę. Jednak świadomość tego, że obok stoi moja żona, paraliżowała mnie. Nie mogłem wypowiedzieć słowa ani się ruszyć. Wtedy ona popatrzyła jeszcze raz na moją żonę i powoli wysunęła swoją dłoń z mojej. Z jej twarzy znikł uśmiech, ale oczy nadal iskrzyły uczuciami. Odwróciła się i znikła w tłumie. Moja żona ze złością w głosie zapytała, kto to był. Nie odpowiedziałem. Coś mnie pchnęło i pobiegłem za dziewczyną, szukając jej w tłumie. Wydawało mi się, że skoro nie biegła, to muszę ją zobaczyć. Tłum nie był taki gęsty. Już jej nie zobaczyłem.
Pan B obcierał łzy spod oczu.
– Nie wiem, kim była i dlaczego do mnie podeszła. – Pan B zaśmiał się nieszczerze. – Ale coś mi się zdaje, że Pan to wie.
– Ona była prawdziwą miłością Pańskiego życia.
Słysząc te słowa, Pan B pochylił się i zakrył twarz dłońmi. Trwał tak dłuższą chwilę. Gdy się wyprostował, jeszcze raz obtarł łzy. Spokojnym głosem zwrócił się do Portiera.
– Prawdziwa miłość? Czy ona w ogóle istnieje?
– Oczywiście! Ona jest czystym światłem, które przenika wprost do ludzkiej duszy, największym darem danym ludziom.
Stali przez chwilę w milczeniu patrząc na siebie. Pan B nie odczuwał zwykłego zakłopotania w takich sytuacjach.
– Ja już chyba wiem, kim Pan jest.
Twarz Portiera rozjaśniła się.
– Może Pan wrócić tamtędy skąd przyszliśmy lub przez te drzwi. – Wskazał dłonią ciemny kwadrat na końcu sali.
Pan B obejrzał się, potem zwrócił się w stronę drzwi, które pokazywał mężczyzna.
– Coś mi mówi, że powinienem Pana posłuchać.
– Nie mnie. Niech Pan posłucha głosu swojego serca.
Pan B przez chwilę przyglądał się obrazom i zaczął się uśmiechać. Zdecydowanie poszedł w kierunku drugich drzwi. Portier podszedł do nich pierwszy i otworzył je. Za nimi była tylko ciemność. Pan B podszedł niepewnie. Patrzył w głąb tego, co było za nimi.
– Mam wrażenie, że tam nie ma podłogi. Niby jest kompletna ciemność, ale tak jakbym widział i to niebo i ciemny ocean.
Pan B jeszcze raz spojrzał w jaśniejącą twarz. Tym razem Portier położył dłoń na jego ramieniu.
– Niech Pan idzie. Ona tam na Pana czeka.
.
Wilhelm Ratuszyński
,
O autorze:
Zawód: nawiększy to, że nie panuje anarchia.
Hobby: stukanie w klawiaturę i takie tam….
Obecnie: Vice Prezes Stowarzyszenia Byłych Producentów Piłek Lekarskich.