Wilhelm Ratuszyński – Mundek

Pierwsza część niezwykłego opowiadania. Jest napisane w formie listów kobiety, nawiązującej po latach kontakt z koleżanką z klasy, która wyemigrowała do Kanady. Dzięki tej korespondencji poznajemy historię Mundka, tajemniczego sąsiada, prawdziwego bohatera opowiadania Wilhelma Ratuszyńskiego.

.

Luty  [część pierwsza]

Droga Basiu.

Byłam bardzo zaskoczona kiedy znalazłam Twój list w skrzynce, i było mi bardzo miło kiedy go przeczytałam. Czytając go wspominałam nasze wspólne zabawy na podwórku i w szkole. Nie było lepszych koleżanek od nas.

Cieszę się że tak dobrze powiodło Ci się w życiu. Wielu ludzi wyjechało z kraju i chyba większość znalazła to czego w świecie szukała. Tutaj wciąż panuje marazm, a zwykli ludzie męczą się ciągnąc ten życiowy wózek. Od wypłaty do wypłaty, od renty do renty, od emerytury do emerytury, wiążą koniec z końcem. Najbardziej boli brak tej radości życia, którą można wyczytać w Twoim liście. No ale… nie chcę wpaść w nastrój narzekania, ani w tym pierwszym liście (mam nadzieję że kontakt między nami się utrzyma) ani w następnych. Tutaj stale słyszę tylko narzekania. Więc proszę Cię, napisz coś więcej o swoim mężu, dzieciach, o miasteczku w którym mieszkasz, o Twoim życiu w Kanadzie.

O sobie nie mam wiele co pisać. Skoro pamiętałaś adres, więc wiesz że mieszkam w mieszkaniu po moich rodzicach. Ten sam, jedyny pokój z malutkim balkonem gdzie spędzałyśmy sporo czasu, ta sama mała kuchnia gdzie chowałyśmy się pod stół grzebiąc w rupieciach mojego ojca, i ta sama łazienka gdzie na święta pływał karp lub dwa, i gdzie razem z moją siostrą przyglądałyśmy się im we trójkę, i wymyślałyśmy słowa które ryba niby- mówiła do nas otwierając pysk. (czy ryba ma w ogóle pysk?) Mieszkam sama. Moja Mama mieszka u Halinki, która odkąd wyszła za mąż mieszka w innym mieście. Mama już w ogóle nie wychodzi z domu. Odwiedzam ją mniej więcej raz na miesiąc.

Ja rozeszłam się z mężem w dwa lata po ślubie, ale to już stare dzieje i nie chcę o tym wspominać. Skończyłam za to studia które kiedyś przerwałam. Tylko że nic z tego wykształcenia nie mam. Pracuję w banku (tym na Fredry, pamiętasz?) i wystarcza mi na jakie takie życie. Ale pst! Nie będę narzekać. W sumie jest nieźle, bo mam moje małe radości, spokój i poukładane życie. Lubię spędzać czas w pokoju gdzie mam wygodny fotel i gdzie oglądam telewizję. Nie lubię siedzieć w kuchni gdzie moja mama tyle czasu spędzała. Głównie dlatego że, jak pewnie pamiętasz, kuchnia ma widok wprost na okno mieszkania głupiego Mundka w sąsiednim bloku. Umarła mu matka i od kilku lat mieszka tam sam. Już nie mogę patrzeć na te jego brudne okno zaklejone do połowy gazetami i gołą żarówkę wiszącą u sufitu. Większość mojego dnia spędzam w pracy i zwykle przychodzę padnięta, więc nie chce mi się nigdzie iść, a często nawet gotować. Czasami spotykam się z koleżanką i mam trochę znajomych. Ale sama wiesz jak wygląda życie na naszym osiedlu. Jedno jest pewne: nigdy nie zostanę taką starą plotkarą i dewotką jak chyba większość starszych kobiet tutaj.

Nie wiem co ci więcej napisać i nie chcę Cię wystraszyć moimi ponurymi tekstami. Fajnie by było kontynuować tą korespondencję. Proszę Cię zatem: napisz mi coś więcej o sobie, albo w ogóle o czym chcesz. Twój list sprawił mi sporą niespodziankę, a ja, jak każdy chyba, uwielbiam niespodzianki.

Gorąco Cię pozdrawiam i czekam na list.

Lidka.

PS. Wciąż nie mogę uwierzyć że, po tylu latach pamiętałaś adres i napisałaś do mnie. Bardzo się cieszę.

,

Marzec.

Droga Basiu.

Dzisiaj dostałam Twój list i od razu siadam do pisania. Ach, jakże fajnie byłoby Cię odwiedzić w tym Twoim Guelph. Ja wolała bym mieszkać w trochę cieplejszym kraju: Włochy, albo Francja. Teraz już się nie zdecyduję na wyjazd z Polski, chociaż żałuję że nie zrobiłam tego dawno temu.

Pytasz o moje nieudane małżeństwo. Hmm… Chyba większość winy za jego koniec leży po mojej stronie. Ja odeszłam od Piotra, bo już nie mogłam znieść jego materializmu i wtrącania się jego matki w nasze sprawy. Teściowa i jej decyzje niestety były ważniejsze od tego co ja miałam do powiedzenia. Co chwila przypominano mi że mieszkanie było kupione za jego pieniądze, za jego pieniądze samochód, bla, bla, bla…. Kiedy zrozumiałam że go w zasadzie nie kocham, i że on nie kocha mnie, wyszłam z domu tak jak stałam. Piotr najpierw rozkazał mi wracać do domu, a później (bez przekonania) prosił żebym wróciła. Nie minęło dwa miesiące i przyszedł poprosił żebym mu zwróciła pierścionek zaręczynowy. Zwróciłam mu ten zasrany brylancik po czym popadłam w głęboka depresję. Przez długi czas nie mogłam się pozbierać. Żadnej przyjaznej duszy wokół, żadnej na prawdę pomocnej dłoni. Ale ja jestem “siłaczka”, chociaż wciąż chuda jak szczapa. Hahaha. Wydźwignęłam się jakoś z tego dołu, i teraz z perspektywy czasu wiem, że podjęłam słuszną decyzję. Mogłam jednak wtedy wyjechać z Polski i zaczynać wszystko od nowa w lepszym do życia kraju. Widać jestem jednak bardzo emocjonalnie związana z Polską bo nie wyjechałam, i teraz, nawet na urlop raz na kilka lat nie jeżdżę za granicę.

Nie rozumiem, skąd w Tobie to zainteresowanie głupim Mundkiem. No ale skoro prosisz, i piszesz że go nie pamiętasz, to chętnie spełnię Twoją prośbę.

Zastanawiając się teraz od czego zacząć, stwierdzam że nie wiem dlaczego nazywają go głupim. Tak się przyjęło i zostało. Pewnie dlatego że Mundek żyje jakby w swoim własnym świecie i nie wydaje się być zainteresowany kimkolwiek. Pierwsze co przywołuje w myślach o nim to jego twarz: zawsze pogodna bo okraszona lekkim, szczerym wydawałoby się uśmiechem, o regularnych rysach, przyjemna ale często nieogolona, szlachetna wąskim, prostym nosem i proporcjonalnymi wargami. Można by nawet powiedzieć że, jest przystojny, gdyby nie ten jego niski wzrost. Śmieszna jest ta jego czupryna. Zwykle nosi długie włosy, które zaczesuje do tyłu. Kiedyś zawsze był krótko ostrzyżony. Chyba strzygła go jego matka, ale ponoć odkąd jej nie ma, Mundek strzyże się sam. I pewnie tak jest bo kilka razy widziałam go z dziwacznie przystrzyżoną czupryną. Już chyba drugie pokolenie dzieciaków na osiedlu woła za nim: Mundek, głupi Mundek, po ile scyzoryki? A on jak zawsze, tylko się do nich uśmiecha i mówi że, po trzy, pięć albo ileś tam złotych. On nigdy się nie złości i tylko uśmiecha się do wszystkich i do wszystkiego. Niedawno, widziałam go jak stał na sąsiedniej ulicy i przyglądał się gałęziom drzewa (chyba klon), które puszczało pierwsze pąki i listki. Kiedy mnie zobaczył, jak zwykle kiwnął głową i coś tam burknął. Kto to wie co siedzi w takiej chorej głowie? On kiedyś pracował na fabryce jako ślusarz chyba, i stąd pewnie te scyzoryki. Może je robił jako fuchy? Pamiętam że ojciec jak żył, to mówił że Mundek to złota rączka jeżeli chodzi o maszyny. Teraz Mundek jest chyba na rencie, bo na emeryturę jest na pewno za młody. Nie mam pojęcia co robi. Czasami widuje go jak wyrzuca śmieci, zawsze w tym samym plastykowym czerwonym wiaderku z którego wylatuje zwykle mokra zawartość z dnem z pedantycznie złożonej gazety lub papieru. To jego czerwone wiaderko na śmieci wydaje się być jedyną kolorową rzeczą z którą można skojarzyć jego osobę. Chodzi zawsze w tych samych wyświechtanych spodniach i pomiętej marynarce zakładanej na mocno sfatygowane koszule i swetry. Ale wiesz co…. on nigdy nie jest brudny i nie śmierdzi od niego. Chyba nie pali i nie pije. Chodzi drobnymi krokami i lekko pochylony do przodu, zwykle z tą swoją płócienną torbą do sklepu na zakupy, gdzie kupuje byle co i zawsze mało. Ot, taka zawsze uśmiechnięta, szara postać w sztafażu obrazu który życie maluje na naszym przygnębiającym osiedlu. To tak jakby to życie zapomniało namalować centralna postać tego obrazu, bo na pejzaż nasze blokowisko się nie nadaje, to pewne. Ale się rozpisałam o tym Mundku!

Idę teraz upiec sobie bułki, którymi będę się opychać przez kilka dni. Piekę super bułki, wierz mi. Jak przyjedziesz i mnie odwiedzisz to razem się nimi objemy.

Pozdrawiam Cie gorąco i czekam na list.

piekareczka Lidka.

.

Kwiecień.

Droga Basiu.

Dziękuję Ci bardzo za kolejny miły list i za kartkę świąteczna, które przyszły prawie w tym samym czasie. Mam nadzieję że moja tez doszła na czas.

Byłam trzy dni u Mamy i siostry. Halinka ma dobrego męża i nawet nieźle im się powodzi. Zajmują sie drobnym handlem. Mają dwójkę żywych i bystrych chłopców, i jako Ciocia muszę zawsze tym urwisom coś przywieść i dokazywać z nimi. Bardzo ich lubię. W tym roku musiałam sama iść z nimi do kościoła ze święconką. Nie bardzo mi to pasowało, no ale trzeba było, i chłopcy byli uradowani z faktu ze pójdą “świecić capa” z ciocią. Ach te kochane urwisy. Oprócz tego, że skroiłam jarzyny i warzywa do sałatki, to nic więcej w święta nie robiłam. Pogoda była brzydka: wiatr zacinał drobnym deszczem i było chłodno.

Wiesz, teraz to sama zaciekawiłam się Mundkiem, i chociaż już o niego nie pytasz to napiszę ci coś. Kilka dni temu wyrzucałam śmieci chwilę po tym jak zrobił to Mundek, i do tego samego kubła. Jego kupka śmieci jak zwykle miała papierowe dno wiaderka. Tym razem jednak ten papier zwrócił moja uwagę, bo wyglądało jakby zawierał odręczny rysunek. Po chwili moja ciekawość wzięła górę nad moją dumą i dziwiąc się swojej wścibskości, oraz pewna że nikt nie patrzy, samymi koniuszkami dwóch palców rozłożyłam trochę to papierowe dno z Mudnkowego kubła. Okazało się ono być złożonym rysunkiem w ołówku, przedstawiającym fragment naszego osiedla. Na sztuce się nie znam, ale od razu ten rysunek wydał mi się bardzo dobry. Bez zastanowienia wsadziłam go do mojego kosza na śmieci i szybko poszłam do domu żeby go dobrze oglądnąć. Na tym nierównym kawałku zwykłego szarego papieru odkryłam nie tylko fragment naszej ulicy, ale także bardzo realistyczne postacie ludzi. Zdumiewająca była dokładność z jaką te postacie były pokazane. Bez najmniejszych problemów rozpoznałam moją sąsiadkę i sprzedawczynię ze sklepu z pieczywem. Nie wiem czy można było powiedzieć że rysunek miał kompozycję, bo składał się z niby bezładnie porozrzucanych drobnych fragmentów, w dodatku rysowanych pod różnymi kątami. Gdyby nie to, że papier był wilgotny i śmierdział, to bym zachowała sobie ten rysunek, bo wydał mi się wartościowy. Może to tylko kobieca intuicja, ale coś mi się zdaje że nasz Mundek nie jest tylko głupim rencistą. Postanowiłam “polować” teraz na śmieci Mundka, z nadzieją że znajdę jego inny rysunek.

.

Pozdrawiam Cię serdecznie.

Lidka szperaczka.

.

(dokończenie za tydzień)

Wilhelm Ratuszyński

.

O autorze:                                    

DSC_6089

Wilhelm Ratuszynski
Zawód: nawiększy to, że nie panuje anarchia.
Hobby: stukanie w klawiaturę i takie tam….
Obecnie: Vice Prezes Stowarzyszenia Byłych Producentów Piłek Lekarskich.

,

.

Subskrybcja
Powiadomienie
15 Komentarze
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
Mariusz Wesolowski
6 years ago

Ponownie miła niespodzianka, powrót do dawno nieuprawianej i w ogóle rzadkiej w polskiej literaturze formy epistolarnej.

Oskulati
6 years ago

Starałem się czytać uważnie i zrozumieć dlaczego
autor posłużył się tą właśnie formą. I nic.
Niestety,
cały wysiłek pisarski, żeby upozorować się jako średnio rozgarnięta kobieta, pisząca plotkarskie epistoly – poniżej średniej,udał się literalnie.
Nie ma w tym tekście nic, prócz formy. Zero znaczącej treści.
Pewnie autor znalazł w tym
jakąś satysfakcję, niestety czytelnikowi nie
zaofiarował nic, prócz obietnicy, że być może
w dalszej części dobre pisarskie chęci znajdą wsparcie rzetelnym wysiłkiem umysłowym.
Do jakiego czytelnika pan to pisze?
Szanujmy się!

Mariusz Wesołowski
6 years ago
Reply to  Oskulati

Prawdziwy pisarz pisze dla siebie, nie dla czytelnika. Pisanie „pod czytelnika” to publicystyka, nie literatura.

Oskulati
6 years ago

Być może jestem zbyt surowy/niecierpliwy.
Jednak banalna dramaturgia, choćby narastała,
wciąż pozostaje banalna. Literatura jest komunikatem. Jeśli autor pisze dla pensjonarek
i ma tą świadomość, to jest w porządku. Jeśli
brak mu tej samoświadomości, to zmierza w stronę
grafomanii.
Na razie tekst przypomina wydmuszkę. Zobaczymy za
tydzień, czy kryje się pod cieniutką skorupką formy
życiodajne/treściwe żółtko. Oby.

Mariusz Wesołowski
6 years ago
Reply to  Oskulati

Oczywiście wszyscy pamiętamy, że tego typu wartościowanie jest w dziewięćdziesięciu procentach subiektywne, prawda?

Mariusz Wesołowski
6 years ago

Polecam też lekturę recenzji poezji Johna Keatsa w „Blackwood’s Magazine” z 1818 roku.

Oskulati
6 years ago

John Gibson Lockhart was a very fine polemist and
fierce critic. I am neither. And so mr W.R. is no
Keats.
Thanks for the hint. It rises the bar.

Mariusz Wesołowski
6 years ago
Reply to  Oskulati

A very predictable response so let me point out that I wasn’t comparing Mr. W. R. to Keats but your subjective criticism to Lockhart’s subjective criticism. But who agrees with Lockhart today? And how this raises (not “rises”) the bar?

Oskulati
6 years ago

If your objective, is to point out subjective nature
of criticism, well, what’s new? You knew, its coming?? I just could not resist temptation of predictability?
As I mentioned, Lockhart was a very skilfull writer,
thus I take comparison as an undeserved compliment.
Now – to the Bar. Bar is raised every time, when we concern ouerselves
with truly masterfull writing, regardless of fads
and passage of time. So lets promote good writing,
and avoid mushy/fuzzy (or complete lack of it) criticism in the name of typicaly canadian p.c. phony politeness.
Keats wrote “truth is beauty”.
Lets folow his insight.

Mariusz Wesołowski
6 years ago
Reply to  Oskulati

So we agree that “masterful” is in the eye of the beholder. Now, do you think it is a good idea to criticise an unfinished text?

Oskulati
6 years ago

Jestem pewien, że Pan nie jest zwolennikiem solipsyzmu, ani infantylnym relatywistą, bo fakt,
że spieramy się,dowodzi jednak głębokiego pragnienia
hierarchii wartości. (Proszę potwierdzić).
Jak już raz napisałem, “być może jestem zbyt surowy/
niecierpliwy”. Powściągliwość- jest wielką cnotą.
Czekam więc, na dużo lepszą połowę.
Przyznaję, że powtarzam często moim synom w trakcie
brania zakrętu motocyklem: start slow, finish fast.

Mariusz Wesołowski
6 years ago
Reply to  Oskulati

Jakoś nie mogę dostrzec związku między naszą dyskusją a problemem hierarchii wartości, chociaż jest oczywistą prawdą, że każdy człowiek – świadomie lub nieświadomie – takową posiada i praktykuje. Wydaje mi się jednak, że domaganie się, aby pisarze tworzyli same arcydzieła jest tyleż naiwne, co bezsensowne. To tak, jakby żądać światła bez cienia, albo dobra bez zła. Arcydzieła mogą zaistnieć tylko na tle nie-arcydzieł.

Pan Ratuszyński użył z powodzeniem rzadkiej i niełatwej formy prozatorskiej i za to go chwalę. A że jego opowiadanie nie zbawi ani świata, ani polskiej literatury, to w ogóle nie ma znaczenia. Literatura bowiem nie jest tylko komunikatem, ale również grą, zabawą, rozrywką. Inaczej zamienia się w socrealizm.

Więcej na ten temat nie mam nic do powiedzenia, zatem pozdrawiam.

Oskulati
6 years ago

No cóż, widocznie jestem produktem (rocznik 1956)
socrealizmu, skoro cenię Mickiewicza, Miłosza, Różewicza, Gombrowicza, Goethego i grę o najwyższą stawkę (jak Ch.Bukowski).
Pozdrawiam, trochę melancholijnie.

Wilhelm Ratuszynski
6 years ago

Dziekuję za komentarze, obojetnie jakie one są. Nie uważam sie za lietrata i piszę bo czasami sprawia mi to frjadę. To wszystko. That’s all there is to it.
The comments in English are not edifying….. and I couldn’t care less whether they’re pros or cons.
Pozdrawiam wszystkich urodzonych z włosami. Cheers.