Biały wiedział, co chce zrobić Czarny. Czarny wiedział, że Biały chce mu przeszkodzić. Znali się od czasu, gdy Słońce było jeszcze zimne. Ich energie zwarły się, załamując światło w kuliste pola, wibrujące jak gorące powietrze na pustyni. Punkt zwarcia wisiał dokładnie nad środkiem autobusu, którym podróżowała niewielka grupa śmiertelnych. Pojazd poruszał się tylko w ziemskim wymiarze, który teraz objawiał się mieszaniną pól, łąk i małych połaci lasów. Czarny pierwszy zdobył lekką przewagę i autobus nagle wjechał w gęstą mgłę.
Kierowca odruchowo nacisnął pedał hamulca. Autobus zwalniał niemrawo, by po paru sekundach niemal najechać na ledwo widoczne czerwone światła pojazdu przed nim. Skórę pod krótko ostrzyżonymi włosami przeszedł nagły dreszcz, mięśnie zesztywniały, a dłonie trzymające kierownicę zwilgotniały. „Było blisko!” – pomyślał. „Ja pierdolę! Jeszcze takiej mgły nie widziałem”. Rozluźnił kołnierzyk białej koszuli, który teraz zbyt mocno uciskał krawat. „Cholera. Człowiek ma dopiero trzydzieści pięć lat, niczego się nie dorobił i już mógł zostać kaleką lub trupem”. Od razu pomyślał też o żonie. „A może Magda już urodziła? W szpitalu powiedzieli, że to będzie jutro, ale diabli wiedzą, czy to nie dziś”.
Czarny wzmacniał się myślami kierowcy. Biały czuł, że słabnie.
„Cholera, zupełnie do mnie nie dociera, że za chwilę będę ojcem.” Momentami mgła rzedła, pozwalając na kilka metrów widoczności więcej. Najwyraźniej jechał przed nim traktor, który ciągnął przyczepę wyładowaną drewnem. „Diabli nadali tego chłopa! Ciekawe, jak długo będzie się tak wlókł?”
Biały przywołał cechę starszego, silnie zbudowanego mężczyzny z pochyloną głową w jednym z ostatnich rzędów siedzeń.
„O bidulko. A któż cię tak złamał?” – postawił koszyk na grzyby obok młodej brzózki, której cienki długi pień kłaniał mu się, krzycząc złamaniem na wysokości jego pasa. Wyciągnął z kieszeni sfatygowanej kurtki etui, założył okulary i przez chwilę przyglądał się z bliska złamaniu. Cienkie igły włókien drewna sterczały tylko z jednej strony, gdy druga pęczniała drobnymi fałdami młodej kory. Schował okulary, wyprostował się i rozglądnął. Po chwili w młodniku znalazł odpowiedniej długości, suchą sosnę. „Zaraz cię naprawimy, mała”. Sapiąc lekko, ostrożnie przywrócił drzewko do niemal pionowej pozycji, uważając, żeby złamanie tylko się zamknęło, a kora z drugiej strony nie popękała. Martwa sosenka podparła żywą brzozę. Zdarł kilka cienkich pasków łyka z licznych krzaków czeremchy i szczelnie owinął nimi złamanie. Jego niedokładnie ogolona twarz przybrała wyraz zadowolenia, a ciepłe, silne spracowane dłonie objęły ranę. „No, mała. Weź trochę ode mnie. Dla mnie jeszcze wystarczy. Jutro przyjdę i cię podleję.”
Kuliste pola energii po stronie Białego, na nowo przybrały wymiary pól, które tworzył Czarny.
Silnik rzęził na małym biegu. Kierowca przez moment rozważał, czy nie spróbować wyminąć zawalidrogi. Pedał gazu aż się prosił, żeby go wcisnąć, jednak będące jedynymi punktami odniesienia w gęstej mgle światła przyczepy czerwieniły się silniejszym głosem sprzeciwu. Bardzo wolna jazda pozwoliła krążyć jego myślom. „Ale by była heca, jakby Magda się dowiedziała, że tej nocy spałem z jej najlepszą koleżanką! Wściekła by się jak nic”. Uśmiechał się do siebie. „Hm. Na pewno by mi wybaczyła. Przecież będziemy mieć teraz dziecko”. Jechali po prostym odcinku drogi. Wpatrzony w światła przyczepy, na moment puścił kierownicę i pokręcił ślubną obrączką na palcu.
Żeby zyskać przewagę, Biały skupił się na kobiecie w średnim wieku.
Zapatrzona w szaro-mleczną pustkę za oknem, międliła w dłoniach chusteczkę i uśmiechała się do swoich myśli. Jej gustowny skórzany płaszcz, torebka, modne buty i fryzura, sprawiały, że nie pasowała do miejsca. Gdyby wiedzieli, co zrobiła i jeszcze zrobi, jej korporacyjni współpracownicy pogratulowaliby jej nieszczerze, samymi nie będąc zdolnymi do podobnego jak jej gestu. Ona sama do niedawna też nie byłaby do tego zdolna. Koniec jej bezdzietnego małżeństwa uświadomił jej, że życie to coś więcej niż ciągła praca, zarabianie i wydawanie pieniędzy na drogie rzeczy, które jej nie cieszą. Uparcie tkwiła w niej myśl, że żyła według scenariusza, jaki życie napisało dla wielu takich jak ona. Czuła ogromną potrzebę wydarcia reszty kartek z tego skryptu, wycofania się z wyścigu szczurów. Wciąż nie była pewna, jak to zrobi. Poddała się więc działaniu instynktu. Teraz otworzyła torebkę, sprawdziła, czy jest wyłączony jej najnowszy model telefonu, i odruchowo dotknęła sporej koperty z plikiem banknotów. Czuła się dziwnie lekko myśląc, że niedługo pieniądze ze sprzedaży jej Mercedesa pomogą kupić nowoczesną protezę obcemu dziecku.
Czarny był daleki od rezygnacji. Nie raz udawało mu się pokonać Białego.
Młodzieniec wtopił się w ciemne tło siedzeń na samym końcu i nie przeszkadzał mu warkot silnika, który rezonował w blachach tuż obok. Ze spuszczoną głową, bez emocji wpatrywał się w ekran telefonu i impulsywnie naciskał przyciski grając w ulubioną grę. Chude palce jego dłoni szpeciły poogryzane paznokcie, a skóra na wskazującym i środkowym odróżniała się ciemnymi zabarwieniami od papierosowego dymu. Kaptur czarnej bluzy zakrywał większość jego twarzy, a biały nadruk na piersiach miał obrażać tych, co znali język angielski: „Two words, One finger”. Wiedział, że emocje zaczną się, gdy wejdzie na najwyższy poziom i gra stanie się bardzo trudna. Z niecierpliwością czekał na ten moment. Nagle jego koncentracja uciekła i przed oczami stanął mu obraz psiaka, którego razem z kolegą przywiązali dla zabawy do drzewa i zatłukli butelką po wódce. Pijani, sami nie wiedząc dlaczego, śmiali się, kiedy pies zawył i zastygł po pierwszym uderzeniu, patrząc im w oczy. Ich stępiony alkoholem i łzami śmiechu wzrok nie zaglądał w małe czarne oczy zwierzęcia, z których wylewał się ogrom żalu. Palec młodzieńca nie trafił w odpowiedni klawisz i gra się zakończyła na niskim poziomie. „Kurwa!”, zaklął głośno i walnął ze złością w oparcie siedzenia.
Biały czuł, że walka staje się nierówna. Mógł poprosić o pomoc Wyższego, ale nie wiedział, czy ją otrzyma.
Mgła zaczęła rzednąć, ale kierujący traktorem nie zamierzał nigdzie skręcić. Kierowca autobusu zaczął zauważać szczegóły pobocza drogi. Znał już dobrze tę trasę i kiedy zobaczył małą kapliczkę przy drodze, wiedział, że wjechali na długi prosty odcinek. Bezwiednie i niemalże mimowolnie, wcisnął pedał gazu i skręcił na lewy pas. Autobus zaczął przyspieszać. Kierowca skoncentrował swój wzrok na coraz szybciej znikających fragmentach białej przerywanej linii środka drogi, a kątem oka obserwował wymijany pojazd. Widział już zabudowaną szoferkę traktora, kiedy pojawiły się światła. Dwa duże reflektory, dwa przeciwmgielne i szereg małych świateł nad kabiną jadącej z naprzeciwka ciężarówki w sekundzie znalazły się bardzo blisko. Sparaliżowany nagłym przypływem adrenaliny i strachem, kierowca zamknął oczy i nie zrobił nic. Jego bezsilności nie towarzyszyła żadna myśl.
Ich pulsujące, koliste energie stały się większe, ale po stronie Białego pojawiło się ciepłe, całkowicie białe światło.
Młoda o mało szlachetnych rysach twarzy dziewczyna siedziała w środku autobusu. Jej proste jasne włosy związane różową gumką częściowo przykrywały smukłą szyję, a chude ramiona i kości obojczyków wyraźnie wypychały cienki, różowy sweterek. Po raz kolejny czytała broszurę zatytułowaną „Życie po oddaniu nerki”. Wszystko, co dotychczas usłyszała, brzmiało bardzo przekonywająco. Chciała pomóc i w dodatku powiedziano jej, że stanie się bohaterką współczesnych czasów. Nie miała wątpliwości i była przekonana, że to, co zrobi, scementuje ich nieformalny związek. Paweł, zanim zachorował, wyznawał jej miłość szereg razy. Rodzice nie wiedzieli o tym, co zamierza zrobić, bo nie chcieli o nim słyszeć. On miał problemy z prawem, ale był dobrym, zagubionym chłopakiem. Teraz, jak część jej samej, będzie żyła w nim, rodzice będą musieli go zaakceptować. Nie wiedziała jednak, że nie nacieszy się swoją miłością długo. Pooperacyjne komplikacje wkrótce miały spowodować, że ujrzy ciepłe, całkowicie białe światło.
Czarny odstąpił. Tym razem przegrał. Obaj jednak wiedzieli, że wkrótce będzie odwrotnie. Czarne zimne światło wciąż miało swoją moc.
Kiedy otworzył oczy zobaczył tylko cień mijającej go ciężarówki z lewej i usłyszał przeciągły, basowy głos klaksonu. Traktor z prawej został z tyłu. Przez chwilę patrzył jak przód autobusu coraz wolniej połyka białą przerywaną linię. Bał się spojrzeć w bok i przez moment oczekiwał na huk zderzenia, który jednak nie nastąpił. Zesztywniały, z wysiłkiem skierował pojazd na właściwy pas drogi. Nagle cała mgła zniknęła i zobaczył przed sobą pustą drogę. W bocznym lusterku majaczyła szara ściana i światła traktora. Odetchnął i przyśpieszył do dozwolonej prędkości. Przez moment uświadamiał sobie, że droga była za wąska, żeby pojazdy minęły się bezkolizyjnie. „Ale miałem szczęście!”. Serce jeszcze dudniło mu piersiach, kiedy myślami był już w szpitalu obok żony.
Wilhelm Ratuszyński
.
O autorze: