Wiktor Gołuszko
Bzdurek Nic-poń
(Transkrypcja na pianofor pazurka Mój-dur)
Z cyklu: „Bohomazy bez skazy”.
.
Skrzypek na dachu odgryzł sobie zęby i boleron wściekle tańczy,
stanu mąż miąższ miażdży wciąż z mechanicznej pomarańczy,
dziecko widnokrąg jak hula hop na kibić smukłą swą nadziało,
obraca nim, wiruje bąk, galaktyką światła się stało…
Baudelaire tynkturą przemywa swe jak Złoto Renu oczy,
choroba wagneryczna mnie jakaś psiakość toczy — psioczy,
król Artur kamieniem filozoficznym w jaźń celnie ugodzony
śmiech metamorficzny boski śle do międzygwiezdnej bogini-żony…
Cyklop oczodołem zagląda do oka na dnie ze łzą szklanki,
śpiewając: Una furtiva lagrima dla — jak przepaść pięknej — bogdanki,
Mazepa dobywa z fortepianu transcendentalne tony — zew Ducha mistyczny,
latają trzmiele, molle, dury, otwiera bramy dźwięk, a w bramie — Świat Ognisty!…
Westalka spojrzeniem smaga cień swój nad reszka-nocy sadzawką,
orzeł-dzień hasa weń górnopsotnie morderczą, udarową czkawką,
rozchełstane biodra zmysłami kołyszą na statku pijanym, metafizycznie,
dwuwymiarowy to-nie-jest-kot fajkę na pokładzie pali, miaucząc chromatycznie.
1981 i później
.
.
dla Zdzisława Palula
Wiktor Gołuszko
Epitafium
Z cyklu: „Per Ars ad Astra”.
.
Zza szyb spoglądał na życie – szybować! – Tak bardzo by chciał…
Szczęśliwe, małżeńskie pognicie – okulary za nagrobek swój miał.
Zabite okna, zabite oczy – nerwowo wertowane lata,
i szyby i niby o szyby o niby – echo miast głosu kołata.
Splecione ręce w grobowe wieńce – dopalają się bezsilności cienie,
o ileż by dał, o jakże on chciał – odetchnąć Nieskończoności tchnieniem.
Paryż, styczeń 1999
.
.
pamięci Rodziców poświęcam
Wiktor Gołuszko
Pożegnanie
Z cyklu: „Per Ars ad Astra”
..
Chłopak na schwał, ukończył szkoły i – nieuchronny dzień rozstania nastał,
za oknem zgiełk, każdy gdzieś goni – siebie szuka w umysłu chwastach…
A w domu, tu – czas magiczny i zwolniony – chwile jak łodzie we mgle płyną,
(lecz jest tu także inny czas: obrazu puste, czarne ramy – obcy i nie nasz…)
Ojciec mój płakać się nigdy nie nauczył – w zegary swym milczeniem wrasta,
na oczach grube, szklane tamy – emocji wstrzymują napór wód źródlanych
i w piersiach, słychać, groźny tłucze się banita – swym zardzewiałym kluczem zgrzyta…
Za nieświadomego bólu murem, przykładny żywot wiódł świeckiego mnicha;
– Jak sobą być? Jak siebie począć? – biegnie po murze rysa-rozpacz cicha.
Nim na świat otwarł swe niewinne oczy – wmówiono mu, iż grzeszny i niemiły Bogu,
we włosiennicę swoje życie wtłoczył i w końcu zmarł na serca powódź…
Wstała raniutko, dom rozkrzątała i wszechświat wypełnił zapach pieczonego ciasta,
miłością jej pulsuje tu każdy kąt a każdy atom – to bukiet świąt!
Jeszcze kanapki niestrudzenie owija na drogę troskę swą…
Ach, błogosławieństwo! Ach, piękno jej spracowanych rąk…
Uśmiecha się, lecz wiem – dnia tego wszystkie spędzone razem dni żegnała,
orszaki wspomnień opuszczały ją i krocząc za nimi – zamierała.
I – jestem pewien – istnienia luster nawet nie podejrzewała: na mnie patrzała.
Moja matka…
Otwarte drzwi, w drzwiach wielkiej ciszy: są – niczym złożone do modlitwy dłonie,
– To, do widzenia. Pamiętaj! Pisz!… – Palą się we mnie jak wieczny płomień.
Dystanse niebios niezmierzone przecina spadająca gwiazda –
biegną rodzice szczerym polem w swojego krzyku puste gniazda.
Paryż, styczeń 1999
.
.
dla rzeźbiarza P.
Wiktor Gołuszko
Sen
Z cyklu: „Per Ars ad Astra”
.
Brzdącolice dziecko, o włosach jak len,
składa w łono ojca swój bezcenny sen:
– Śnił mi się wielki kruk na martwego drzewa gałęzi,
śnił mi się wściekły pies, co szalał bezgłośnie na uwięzi,
śniło mi się morze niemocy z łańcuchów zerwane,
śniłam się sobie sama – ja: kłębiąca się wężami, czarna i rozwiana…
– Tato, przebudź się! Rękę podaj, wydobądź z koszmarów konary!
W odsiecz przyjdź, w pień wytnij cień, rozgrom nocne mary!…
Zmierza ojciec ku sobie, wzbija snów tumany,
waleczny jak armia, chrobry, głos jego jak chór:
— Ach, śni mi się… Śni pióropusz!.. Śni pióropusz bez piór!!!
Wyciągnięta prawica — dźwignął się, zrzucić pęta chce, znieść masek kajdany:
– Tam światło! – Ojczyzna ma! Ile cię cenić trzeba, ten tylko…
Legł na polach miecz-krzyż złamany…
Beztroski śmiech i źródła szmer
i kruszec dni i tęcza chwil
i szczęścia śpiew, żywica serc – pamiętam…
Strzaskany ster, rzeźbi patriarcha cień,
cicho dziecko w piersi matki tonie…
I snem ocieka, ocieka – jego katedra-dłonie.
Spojrzał rodzic wzrokiem dalekim na dziecka udrękę,
skrzydła jak zgliszcza rozpostarł, niebo zaciemnił i – odleciał w swą mękę.
Paryż 1983 i listopad 1998
.
.
dla Piotra i Ani – z okazji,
że tak pięknie pobrani
Wiktor Gołuszko
Weselna Para
.
Grożący wybuchem granat nieba:
grań horyzontu rozstąpiła się w grzmotach, zerwało się wesele.
Błysk obrączek,
rżnące zapamiętale kulawiaka młyńce par,
kotłujące się koliście kłęby i sploty…
Gnąca się jadłem wybornym, mięsiwem wszelakim,
trunkami najprzedniejszymi, śród biesiadnych zaśpiewów,
zatracona w zadzierżystościach – buchała na gości weselna para.
Ona – wybiegła za mąż za Boga-tego Amerykanina…
On – ożenił się był z Polką, którą tańczy do dziś…
Przewalili się z hukiem chmarni nowożeńcy,
pozostawiając smak przetrawionej wódki w ustach.
Paryż, 1983
.
.
dla M. Maksalon
Wiktor Gołuszko
Zaproszenie
Z cyklu: „Per Ars ad Astra”
.
Lubiących słowem zabawę, satyry mowę i kawę (na ławę),
na zakazane owoce mających parcie i: wypierających je uparcie,
pstrokatych i myślących, że nie mają koloru – daltonistów z wyboru,
biegnących przez życie z siatką na motyle i: czatujących na Grotochwile1,
heretyków2, niepokalanych, świętych, zdolnych do kantów (immanentnych),
pierrotów, trefnisiów, błaznów, kuglarzy, arlekinów, cudaków – co nigdy nie przestali marzyć,
Małego Księcia, który w sercu każdego żyje, jeśli nie martwy za życia, jeżeli serce bije…
morze twarzy zaciśniętych w pestki i uśmiech przechodnia: nonszalancki, na bakier, ptakoniebieski,
szum drzew, Grave – Doppio movimento, gotyckie katedry, nastrój uroczysty i: wszędzie święto,
promień Słońca, śpiew ptaka, Dziewczynę o włosach jak len, Ravela Scarbo i nocy letniej Sen,
Metopy, Mity, Maski i moje pierwsze po latach kroki na polskiej ziemi – w Atmie, i stan łaski,
wdech i wydech, śmierć i zmartwychwstanie i: w klepsydrze przez wieczność ziarnka piasku opadanie…
Toruka Makto szybującego pod powiekami budzących się ze snu – zwiastuna jedności plemion, teraz i tu…
Kopernika, ruch oburzonych, nowe geny, wylegające tłumnie na ulice świata dzieci Marii Magdaleny,
Puszkina otulonego Newskiego Prospektu szalem, pędzącego gdzieś w dal trojką-samowarem,
wędrowca, Wonderera, w podróżnej torbie Wojnicza tom, światło szyszynki i kwadrat magiczny Dürera,
rycerzy Jedi jadących rano tramwajem na gapę i czytających autora o pseudonimie: Genezyp Kapen,
starych – delektujących się rymami Czatyrdahu i młodych – pochłoniętych dyskusją o szyberdachu,
widzących, którzy przestali się utożsamiać się z widzianym, gotowych na kosmiczne weselne tany,
awatarów, czarowników, położników ducha, rishi, proroków i dotrzymujących im „magicznych kroków”,
tego, który trwonieniem siebie w labiryncie umysłu się omroczył i jego ogromne karnawałowe oczy,
miłośników umartwień, cel-i-batów oraz pleromy poszukujących tantrycznych chwatów,
tych, którzy myśl swą przyoblekają wytrwale w mohery – zrywane przez wiatr Nowej Ery,
przybywających (do) Bentleyem pasterzy i tego, który ma oczy i nie widzi, i ślepo wierzy,
mydlaną bańkę, la danse macabre i piórko Maat, bezmiar gwiazd, Omnes generationes i Magnificat,
diamentową kolię Das Wohltemperierte Klavier – czterdzieści osiem w doskonałości kutych chwil,
Horowitza dźwięk – jak Ziemi unisono bijące dzwony i znów serce płonie i Duch wskrzeszony,
żywiących do poezji idiosynkrazję i ją przezwyciężyć – mających tu okazję,
pielgrzymów, co do świętych źródeł życia – płomiennie zdążają,
poszukiwaczy skarbów, którzy głosu swego serca – uważnie słuchają,
perypatetyków, normaholików i wszelkich horyzontów lekko-bzików,
wiersz ten czytających i wersetnie się przy tym bawiących,
szóstego wyginięcia gatunków dyshonorowych gości, uczestników masowej zagłady prywatności,
nieprzytomnych pomnażaniem zysków na Titanic’u i świadomych rzesze coraz większe, bez liku,
tych, którzy ciągle tańczą drogowego walca i których kołowacizna już nie kręci, nie wystarcza,
status quo bezwiednie czczących i wolność bezgranicznie kochających – słowem wszystkich…
którzy nie ulegli pladze miedianestezji3 – zapraszam do mojego Salonu Herezji4.
Tudzież tych, którzy zgoła innych pragną tonów, serca subtelnych pieśni, sfer Avalonu,
chcących skosztować wersów soczystych, pachnących, niczym zacne wino upajających,
wzniosłych, duchem przenikniętych – poezji, witam w podwojach mego Salonu Herezji.
Józefów 2013
.
———————————
(1) Grotochwila – pojęcie ukute przez autora powstałe z połączenia wyrazów: grot i krotochwila.
(2) Etymologia słowa herezja wywodzi się z greckiego: hairesis, co znaczy: wybór. Heretyk jest więc z definicji człowiekiem, który przypomina o możliwości wyboru w stosunku do obowiązującego systemu, status quo czy – jak to się dzisiaj mówi – paradygmatu. Wszyscy pionierzy serca i myśli, który przetarli cywilizacji nowe drogi (np. Mikołaj Kopernik, Albert Einstein, Giordano Bruno, Jezus) byli w swoich czasach heretykami. Dziś są oczywiście uważani za szacownych klasyków.
(3) Medianestezja – pojęcie ukute przez autora powstałe z połączenia wyrazów: media i anestezja.
(4) Blog autora, na którym prezentuje niektóre ze swoich utworów poetyckich.
.
O autorze:
Wiktor Gołuszko jest poetą, pisarzem, tłumaczem, kompozytorem, blogerem (Blog Wiktora Go). Wydał tomik prozy: „Ulisses”, publikował w pismach literackich i społeczno-kulturalnych, takich jak Zeszyty Literackie, Nieregularne Pismo Kulturalne Kwartalnik, Neurokultura, Magazyn Literacki Minotauryda, portal społeczno-artystyczny Eprawda, pismo społeczno-literackie Wakat, portal Pisarze.pl, Magazyn Literacko-Artystyczny Helikopter, Medium Publiczne, Wegetariański Świat, Szaman. Jego wiersz: “Ostatnia Wieczerza” wszedł w skład antologii poezji polskiej poświęconej Beethovenowi, która znalazła się w biografii kompozytora zatytułowanej: “Beethoven – Próba Portretu Duchowego” autorstwa Adama Czartkowskiego. Obecnie artysta ukończył pracę nad misterium: “Hieros Gamos czyli Święte Gody” – sztuką z pogranicza poezji i teatru, do której skomponował również muzykę.