New World Order – NWO. Ten skrót (NWO) oznacza faszystowski Nowy Porządek Świata z światowym rządem na czele; promuje go i wprowadza agresywnie klika z Davos i powiązane z nią światowe elity. Swój zamiar realizują za pomocą wyrafinowanej, przeprowadzanej etapami inżynierii społecznej, którą nazwali Wielkim Resetem. Pierwszy etap to dobrowolny przymus noszenia masek, które ma przyuczyć do posłuszeństwa i kolejnego etapu, którym jest nie mniej dobrowolny przymus dożywotnich cyklicznych szczepień utajnioną technologią, która przygotowuje do następnego – przymusowej fuzji człowieka z maszyną czyli transhumanizmu.
A podczas triumfalnego marszu spalonej ziemi urzeczywistniają swoją maltuzjańską idée fixe – depopulację, redukcję liczby ludności do miliarda i mniej.
Propaganda transhumanizmu sugeruje, że człowiek przyszłości – to zachwycający człowiek-proteza (tylko dla bogatych). Uzależnienie od maszyn przedstawia nam się jako szczytowe ludzkie osiągnięcie, a fuzję człowieka z technologią jako raj, do którego każdy niemyślący ma szparko truchtać. W transhumanistycznym Edenie czeka na niego identyfikacja cyfrowa – śledzenie i analiza najdrobniejszych poczynań w czasie rzeczywistym oraz Internet Ciał (Intra Body Nano Network) – sprzęgnięcie z technologią wszystkich ludzkich organizmów i połączenie ich ze Sztuczną Inteligencją. Człowiek stanie się cyborgiem GMO, należącym do świata finansów. Po drodze – programowa demolka wszelkiego śladu suwerenności państw i ludzi. Jak nadmieniłem gdzie indziej – daje to nieograniczoną władzę tym, którzy będą post-resetowym światem zarządzać. W perspektywie: kolektywizm i niewyobrażalna globalna tyrania, zjednoczenie pod jarzmem totalitarnego buta.
Jak się spojrzy na powyższe dane, można odnieść wrażenie, że z jednej strony Ziemię nawiedził kosmiczny, o niespotykanej sile dewastacji kataklizm – ludzkość, z drugiej – człowiek wydaje się być trawiona skrajną formą obłędu, od tysiącleci tkwi w jakimś diabelskim młynie, historycznej kołowaciźnie samounicestwienia, pozornie bez wyjścia.
Dziś jednak sytuacja osiągnęła rozmiary apokaliptyczne, znaleźliśmy się na gruncie eschatologii. Czy rzeczywiście zmierzamy do – narracja droga postmodernistom – końca człowieka i historii?
Myślę, że odurzenie technologią to ewolucyjne pierwociny, embrionalny stopień rozwoju społeczeństw. Człowiek zastępujący wszystkie maszyny mocą swego Ducha – czyż nie jest to perspektywa godna Człowieka Przyszłości? Może więc warto spojrzeć na to, co dotychczas, jak na prehistorię, na okres cywilizacyjnego raczkowania i zaryzykować zwycięskie stanięcie na nogi, może czas na epokową zmianę narracji?
Przerzućmy więc naszą myśl na nowe (choć nie do końca dziewicze) tereny i zobaczmy jakie perspektywy rozpościerają przed ludzkim geniuszem: indywidualnym i zbiorowym.
Geniusz indywidualny
„Jeśli więc nie stajesz się równy Bogu, nie możesz zrozumieć Boga, ponieważ podobne jest zrozumiałe tylko przez podobne”.
Giordano Bruno
O geniuszu i geniuszach pisałem już w felietonie: Geniusz, czas przebudzenia. Wówczas ująłem temat w kontekście misji i talentów. Dziś potraktuję zagadnienie w szerszej perspektywie.
Geniusz – potocznie rozumiany – postrzegany jest, jako wybitny, ponadprzeciętny talent o niezwykłych umiejętnościach, który traktuje życie, jako działalność twórczą. W czasach renesansu zestawiano twórczość geniusza z twórczością boską, genialny artysta był rozumiany jako Demiurg – istota boska, siła sprawcza stwarzająca świat materialny. Pole geniuszu nie jest oczywiście zarezerwowane dla świata sztuki. Potrzeba tworzenia jest najgłębszą potrzebą człowieka i może obejmować całe spektrum życia: od spraw codziennych po wzniosłe i pełne rozmachu.
Jeśli spojrzymy na życie geniuszów przeszłości, możemy zauważyć u nich pewne cechy wspólne. Kieruje nimi wewnętrzna potrzeba uczenia się przez całe życie i podchodzą oni do swego życia tak, jak artysta, który pragnie dać światu arcydzieło. Pozwalają się nieść nurtowi egzystencji, Bergsonowskiemu pędowi życia (élan vital) będącemu u podstaw wszelkiej twórczości. Mają szczególne poczucie swojej misji, są w stanie konsekwentnie koncentrować się na swoich najwyższych aspiracjach, na porywach serca, na tym, czego naprawdę pragną i osiągać ważne dla siebie cele. Mają też zdolność do wykonywania skomplikowanych zadań z nadzwyczajną łatwością, elegancją i gracją. Praktykują – jakbyśmy to dziś powiedzieli – podejście holistyczne, wyszli poza matrix, czują się nieodłączną częścią wszechświata. Znamionuje ich entelechia – żywiołowy impet w kierunku urzeczywistnienia pełni swojego ludzkiego potencjału.
Z racji tego, że – jak zobaczymy – w swoim życiu kierują się zdecydowanie bardziej Duchem niż materią, dla przeciętnego człowieka ich sposób bycia może się wydawać dziwny, niezrozumiały, ekstrawagancki czy ekscentryczny. (Przez człowieka przeciętnego rozumiem takiego, który przyjął cele systemu, jako swoje, typowego konsumenta, który chce dobrze zjeść, żyć komfortowo, w dobrym stanie zdrowia, wydawać pieniądze, oglądać telewizję, kupować różne gadżety itd.)
Dogłębne zrozumienie istoty pojęcia daje nam dopiero etymologia słowa geniusz (z łaciny: genius czy z arabskiego: djinn), która odsyła nas bezpośrednio do świata Ducha. Geniusz, poddając się natchnieniu, współtworzy z Duchem – jest ko-kreatorem, symultanicznie twórcą i instrumentem tworzenia. Im większe jego z Duchem zjednoczenie, tym doskonalsze i piękniejsze dzieła daje światu. I ta zakuta w dziele artysty-geniusza potęga Ducha kontemplowana przez człowieka pozwala mu skontaktować się z jego własnym – czekającym na rozpoznanie i rozkwit geniuszem. Jeśli komuś zdarzyło się przeżyć chwile uniesienia, słuchając utworu muzycznego, podziwiając obraz genialnego twórcy, oznacza to, że mógł dzięki niemu, choć przez krótką chwilę, nawiązać kontakt ze swoim własnym wewnętrznym geniuszem i eo ipso zacieśnić swoją więź, swoje przymierze z Duchem (zagadnienia te podejmowałem już wcześniej w felietonie: Kosmiczna Misja Sztuki).
Idąc dalej tropem takiego rozumienia genialności, największym geniuszem jest bezsprzecznie ten, który jest najbliżej Ducha, który się z nim zjednoczył, człowiek oświecony, święty [2]: Jezus, Budda, Zaratustra, Mistrz Eckhart, Milarepa, Święty Jan od Krzyża, Anioł Ślązak, Apolloniusz z Tiany, Serafin z Sarowa, Sergiusz z Radoneża i wielu innych. Geniuszem jest też mistyk, mędrzec, sadhu, cadyk, anachoreta, boży szaleniec, saloita, jurodiwyj [3]. Myślę, że postać jurodiwego – szczególnie popularnego w swoim czasie w Rosji – miała w społeczeństwie znaczenie katarktyczne, był rodzajem terapii prowokatywnej. Podobną rolę odgrywał na dworach królewskich błazen. Poprzez swój sposób bycia, zachowanie potrząsał zamaskowanymi i ich światem pozorów, budził do świata Ducha.
Rekapitulując, geniusz jest stadium pośrednim w kontinuum świadomości, etapem między istotą nieoświeconą a oświeconą, między człowiekiem a Człowiekiem.
Mędrcy i oświeceni wszelkich tradycji mówią, iż już jesteśmy oświeceni, musimy tylko pozwolić naszej boskiej świadomości przejawić się w naszej codzienności. Jako że geniusz czerpie inspirację ze świata Ducha, można to samo powiedzieć o ludzkim geniuszu – już jesteśmy genialni, musimy sobie tylko to do szpiku naszego jestestwa uzmysłowić i pozwolić zaistnieć w świecie.
Geniusz przeszłości tworzył samotnie. Czy jest to norma, warunek jego zaistnienia? Czy geniusz mógłby rozkwitnąć w grupie, w kontekście wzajemnej pomocy, współpracy? Zakładam, że tak.
Ostatnie badania pokazują, że grupa umożliwia osiąganie lepszych wyników indywidualnych we wszystkich podejmowanych wysiłkach. W swojej przełomowej książce [4] Lynn McTaggart pisze, iż badania nad grającymi razem muzykami wykazały, że ich mózgi synchronizują swoje fale, co świadczy o tym, że tworzy się u nich poczucie jedności. Tworząc coś razem, wychodzimy poza własne ja i wkraczamy w przestrzeń więzi, w świat Ducha.
Przytacza też badania osiągów sportowych przeprowadzonych na Uniwersytecie w Michigan. Obserwowano w nich monolog wewnętrzny pomagający ludziom przygotować się do działania. Z badań wynikło jednoznacznie, iż najwyższą osobistą pewnością siebie i wydajnością indywidualną wykazali się sportowcy, którzy skupiali się na wspieraniu grupy. Samo myślenie w kategoriach MY zwiększyło wydajność JA!
Uważam, że myślenie o sobie w kategoriach MY może mieć podobne efekty. Rozumiem przez to z jednej strony siebie jako żyjącą wspólnotę – biliony komórek, cały biologiczny wszechświat, galaktyki atomów. Z drugiej strony geniusz, działając pod wpływem natchnienia, współtworzy, współpracuje z Duchem i zdecydowania bliższe prawdy będzie wtedy powiedzenie MY niż JA. Być może też takie było początkowe a dziś zapomniane znaczenie pluralis maiestatis. Każdy może przeprowadzić eksperymenty w swoim zakresie i zgłębić swoje odczucia.
Tymi refleksjami nad MY przechodzę do naszego geniuszu zbiorowego, do plemion.
Geniusz zbiorowy
„Małe wysepki koherencji na morzu chaosu mają zdolność wzniesienia systemu ku wyższemu porządkowi”.
Illya Prigogine
W przeciągu ostatnich 100 000 lat plemiona zawsze były obecne w ludzkiej historii i były one bezsprzecznie społecznym osiągnięciem. Miasta-państwa czy zorganizowane państwa pojawiły się dopiero około 7000 lat temu. I od czasu swego powstania metodycznie eksterminowały wszelki ślad kultury plemiennej. Jeszcze w 1800 roku plemiona stanowiły połowę ludności Ziemi. Dziś proces ludobójstwa jest zasadniczo zakończony – plemiona reprezentują od 1% do 2% całkowitej populacji Planety. Staliśmy się społeczeństwem martwoplemiennym.
W zamian powołaliśmy do życia antycywilizację – cywilizację śmierci, której atrybutem nie jest współpraca i wzajemna pomoc, lecz przemoc, dominacja. Dominacja Boga nad człowiekiem, ludzkości nad naturą, jednej grupy ludzi nad drugą, mężczyzn nad kobietami, rodziców nad dziećmi, policji nad obywatelami, rządu nad społeczeństwem itd. Na przestrzeni dziejów wszystkie systemy państwowe – z małymi wyjątkami, jak np. Demokracja Ateńska – były oparte na przemocy, jawnej, widzialnej i ukrytej, niewidzialnej, stanowiącej osnowę życia, symbolicznej (la violence symbolique) – jak to ujął francuski socjolog Pierre Bourdieu [5].
Przemoc symboliczna jest wyrażana poprzez normy i struktury społeczne i ci, którzy ją stosują, są tego na ogół nieświadomi. Przemoc wpływa na zdominowanych w taki sposób, że zostaje w nich zakorzeniona od chwili narodzin, które ciągle są naznaczone piętnem przemocy (patrz: Narodziny – kosmiczne misterium). Później napotykamy ją w systemie szkolnym, następnie w ramach istniejących hierarchicznych instytucji społecznych. Prowadzi to do uznania danej dominacji za prawomocną. Zdominowany – chyba że podejmie specjalny wysiłek refleksji i emancypacji – postrzega relacje z dominującymi i nierówności jako uprawnione, po prostu – taki jest świat. Dzieje się tak dlatego, że jego percepcja przechodzi przez rodzaj filtru – jedyne kategorie pojęciowe, którymi dysponuje, są kategoriami myślowymi dominujących. Ci zaś, by dalej panować uciekają się do całego wachlarza zabiegów semantycznych czyniących dominację rozmytą, niewidoczną. Na przykład oligarchiczną przemoc nazywa się demokracją, coraz większą liczbę regulacji i przepisów – zniesieniem kontroli, korupcję i łapownictwo – lobbingiem, faszyzm – neoliberalizmem, ministerstwo wojny – ministerstwem obrony, masową indoktrynację i przysposobienie korporacyjne – edukacją, wprowadzenie militarnej tyranii i ludobójstwo – interwencjami pokojowymi, najemnych morderców zwie się siłami specjalnymi, które już nie zabijają, lecz neutralizują ludzi, depopulację nazywa się kontrolą demograficzną lub stabilizacją populacji, przemysłowe zabijanie cywili – stratami ubocznymi, szczególnie niszczące bombardowania – uderzeniami chirurgicznymi itp.
A powracając do plemion: ponieważ filtr przemocy jest wszechobecny, nie dziwi przeto fakt, że etnologowie przeszłości utrzymywali, że ludzie pierwotni żyli w stanie ciągłego konfliktu i że gospodarka społeczeństw prymitywnych, łowiecko-zbierackich była gospodarką nastawioną na przetrwanie – jej niedorozwój techniczny nie pozwalał na wytwarzanie nadwyżek i gromadzenie zapasów. Zamiast pięknych i żyjących w harmonii wspólnot plemiennych, mamy w głowie obraz oberwańca, biegającego z maczugą dzikusa, prześladowanego ciągłym niepokojem o przetrwanie, o zapewnienie sobie i własnemu plemieniu czegoś, co pozwoli mu przeżyć.
Ze współczesnych badań wyłania się jednak zupełnie inny obraz. Wiadomo dziś, że przodkowie człowieka nie żyli w stanie ciągłego konfliktu, społeczeństwa były ewidentnie egalitarne. „Do wojny wszystkich ze wszystkimi nie dochodziło, ponieważ życie społeczne i gospodarcze opierało się na zasadach wymiany darów, dzielenia się żywnością oraz bardzo wysokiego stopnia równości”[1]. Społeczeństwa pierwotne funkcjonowały, bazując na wymianie darów [6], dzieleniu się, gościnności, darmowym dawaniu, wzajemnej pomocy, hojności; były to znaki rozpoznawcze tych wspólnot. Plemiona ofiarowały swym członkom bogactwo w postaci bezpieczeństwa, poczucia tożsamości i warunków życia pozwalających każdemu być w kontakcie z Wielkim Duchem, ze świętością wszelkiego istnienia.
Fundamentem życia plemiennego była współpraca, zdolność de empatii, nawiązywanie więzi emocjonalnych, praktykowanie integrujących wspólnotę rytuałów. Wiele plemion, jak na przykład Kajapo, Kogi [7], czy Szoszoni nie znało w ogóle wojny. Słowo: wojna nie istniało nawet w ich języku [8]. Ich życie społeczne było zdrowe, zrównoważone. Celem wspólnoty plemiennej było zapewnienie tego, co niezbędne do życia każdemu z jej członków. Zadaniem współplemieńców była wzajemna pomoc. Do takiej konkluzji doszedł Piotr Kropotkin [9], który badał społeczeństwa „prymitywne”, obserwował też organizację ludów tubylczych, nieposiadających scentralizowanej władzy, których zasady, jak zauważył, opierały się głównie na kooperacyjnych relacjach wymiany. Dla niego głównym prawem naturalnym nie jest „prawo najsilniejszego”, rywalizacja czy pogoń za zyskiem, lecz wzajemna pomoc. Stwierdza, że pomoc wzajemna, o ile jest naturalnym rezultatem ewolucji, nie wymaga interwencji centralnej władzy, aby się rozwinąć.
Co do koncepcji prymitywnej gospodarki i rzekomego ubóstwa – antropolog Marshall Sahlins [12] przeciwstawia jej twarde fakty etnograficzne. Sahlins mierzył czas poświęcony na działalność gospodarczą w różnych społecznościach na całej planecie. Z jego badań wynikło, że bynajmniej nie spędzają oni życia na gorączkowym poszukiwaniu jedzenia. Przeznaczają na znajdowanie pożywienia nie więcej niż pięć godzin dziennie, a częściej od trzech do czterech godzin i cieszą się nadmiarem wolnego czasu. Co więcej, ta codzienna praca jest przeplatana częstymi przerwami na odpoczynek i nigdy nie obejmuje całej grupy dorosłych – dzieci i młodzież w niewielkim stopniu lub wcale nie uczestniczą w działalności gospodarczej.
Z jego analizy wynika, że gospodarka pierwotna nie tylko nie jest gospodarką nędzy, wręcz przeciwnie – definiuje społeczeństwa prymitywne jako społeczeństwa obfitości.
Autor zauważa również, iż strukturalnie nie ma u ludów prymitywnych czegoś takiego jak ekonomia. Oznacza to, że ekonomia, jako sektor rozwijający się autonomicznie w polu społecznym nie istnieje. Domowe sposoby produkcji zapewniają zaspokojenie bieżących potrzeb i nie są używane do transakcji wymiennych – zdobywania zysku poprzez wprowadzanie do obrotu nadwyżek. Społeczeństwa pierwotne są społeczeństwami, które odrzucają ekonomię.
Z jednej strony mamy więc oparte na współpracy prymitywne społeczeństwa obfitości, wspólnoty, które doskonale sobie radzą bez ekonomii, z drugiej – rozwiniętą technologicznie cywilizację z hipertroficzną ekonomią, która przystraja się w szaty nauki i religii zarazem, i której ołtarzem jest rynek. Głód i ubóstwo stały się jej standardem złota: 25 do 30 000 tysięcy dzieci umiera z głodu każdego dnia, ponad 1 miliard osób cierpi z powodu niedożywienia, ponad 3 miliardy żyje na krawędzi przeżycia.
Jednakże obecnie sytuacja zmienia się szybko i coraz szybciej. Zmiany społeczne są wszechobecne, zwiastuny ekspansji świadomości pojawiają się jak grzyby po deszczu, pisałem o tym w felietonie Duch czasu. Wraz ze wzrostem świadomości powracamy do naszych plemiennych źródeł, zatoczyliśmy w pewien sposób koło. W przedsiębiorstwach samoistnie pączkują nowe formy zarządzania: organizacje turkusowe [13], Holakracja [14], Theory U [15], Appreciative Inquiry (Podejście Deceniające) [16], rośnie świadomość inteligencji zbiorowej, wspólnego dobra [17], wspólnych zasobów [18], rozwijają się techniki pozwalające na efektywną i harmonijną współpracę: Open Space [19], Art of Hosting (World Cafe), głęboka demokracja czy socjokracja.
W naszej cywilizacyjnej wędrówce na przestrzeni dziejów zbieraliśmy doświadczenia na dwóch przeciwległych biegunach: biegunie Ducha – więzi, plemienia, wspólnoty, wzajemnej pomocy i biegunie materii – oddzielenia, izolacji, z jego orszakiem dezintegracji i zniszczeń, nie potrafiąc tych biegunów połączyć, a jeśli już, to sporadycznie i w znikomym stopniu.
Myślę, że dzisiaj możemy spojrzeć na minione tysiąclecia z lotu ptaka jak na kosmiczny spektakl, film, którego jesteśmy jednocześnie reżyserem, producentem i protagonistą. Wielu z nas głęboko przeczuwa, iż nadszedł czas wyciągnięcia wniosków z naszych przeszłych doświadczeń, czas przejścia od atomizacji do holizmu, czas zjednoczenia Ducha i Materii.
Superorganizm
„Myślę o plemieniu światła, o pochodzie wszechnarodów,
myślę o: Człowieku-Bogu!”
Wiktor Gołuszko, Modlitwa, 2004
Ponieważ to zjednoczenie Ducha i Materii jest niczym innym jak narodzinami nowego ewolucyjnego etapu, zacznijmy od początku – od poczęcia. Dzisiaj wiadomo, że zarodkowy mózg człowieka przechodzi przez dwie główne fazy rozwoju. Pierwsza rozpoczyna się po ośmiu tygodniach od poczęcia i polega na masowym wzroście populacji embrionalnych komórek nerwowych. W tej fazie liczba komórek wzrasta o kilka milionów na dobę. Po pięciu tygodniach proces zwalnia i mózg przechodzi do drugiego etapu rozwoju: miliardy pojedynczych komórek nerwowych łączą się ze sobą w całej przestrzeni mózgu. To namnażanie się połączeń trwa przez pierwsze lata życia. Dodam, że neuronalna aktywność mózgu charakteryzuje się całkowitym zdecentralizowaniem.
Peter Russel [20] sugeruje, że analogiczny proces może mieć miejsce we współczesnym społeczeństwie. Z jednej strony mamy wykładniczy przyrost ludności na Ziemi (podobnie do masowego wzrostu komórek mózgowych), z drugiej – poprzez Internet i telefonię komórkową rośnie złożoność połączeń; wychodzimy z okresu masowej proliferacji „komórek” i wchodzimy w fazę rosnących wzajemnych powiązań. W miarę jak globalne możliwości komunikacyjne stają się coraz bardziej złożone, zbiorowość ludzka zaczyna przypominać system nerwowy – planetarny mózg; zdolność przetwarzania informacji zaczyna być porównywalna do zdolności naszego mózgu i cywilizacja osiąga warunki wstępne do wejścia na nowy poziom ewolucyjny.
Obserwując proces ewolucyjny, można zauważyć, że podstawowe elementy wszechświata łączą się sukcesywnie w celu kreacji coraz bardziej złożonych struktur. Cząstki elementarne łączą się, by stworzyć atomy, które się łączą, by mogły powstać molekuły, te zaś się łączą, by mogły powstać większe formacje – makromolekuły, które się łączą, by powstały komórki, które dają życie komórkom złożonym, które z kolei powołują do życia tkanki, z których powstają narządy wewnętrzne, z tych zaś formuje się organizm.
Tak jak materia zorganizowała się w żywe komórki, a żywe komórki połączyły się w wielokomórkowe organizmy, można oczekiwać, że w następnym etapie ludzkie plemię zintegruje się w formę globalnego superorganizmu. I tak jak uprzednio, po wyłonieniu się życia z materii ewolucja przeszła z poziomu fizycznego na biologiczny i potem osiągnęła następny – świadomość, tak teraz, ekstrapolując, możemy założyć, że integracja ludzkości w superorganizm nastąpi raczej poprzez ewolucję świadomości, ewolucja skieruje się do wewnątrz. Materiałem ewolucyjnym jest obecnie człowiek i jego świadomość – stajemy się ko-kreatorami [21], współtwórcami procesu ewolucyjnego.
Francuski paleontolog i antropolog Teilhard de Chardin [22] używa słowa noosfera (od greckiego noos – umysł), aby opisać skumulowany efekt ludzkich umysłów. Tak jak biosfera opisuje system składający się z istot żywych, tak noosfera przedstawia system składający się ze świadomych umysłów. (Autorstwo słowa noosfera nie jest pewne, o noosferze pisał rosyjski uczony Władimir Wernadski [23], niewykluczone też, że termin ukuł francuski filozof Édouard Le Roy, który wraz z Teilhardem był słuchaczem wykładów Wernadskiego na Sorbonie).
W jaki konkretnie sposób przejawi się ten nowy etap? Siedemnaście lat temu, pisząc mą sztukę teatralną, misterium: „Hieros Gamos” przedstawiłem mą wizję w końcowych słowach prologu, które przytaczam poniżej in extenso.
„Czym mogłoby być życie na Ziemi i kim – przyszła ludzkość? Jest to tak trudne do pojęcia, jak trudne byłoby wyobrażenie sobie cudu życia z perspektywy materii nieożywionej, lub też opisanie trójwymiarowej przestrzeni językiem świata dwuwymiarowego – brak nam odpowiednich pojęć, język nie jest dość pojemny. Nasze najśmielsze wizje mogą być jedynie bladą prefiguracją czekającego nas splendoru.
Wyobraźmy sobie jednak największą przemianę kulturową, religijną, naukową, jaką znał świat – możliwość życia w harmonii z przyrodą, ludźmi, królestwem zwierząt, boską inteligencją; wyobraźmy sobie nastanie kultury w pełni wyrażającej pierwiastek kobiecy – społeczeństwo dojrzałe, żyjące w synergii, bez wojen, wojska, policji, więzień, kościołów, chorób, żyjące w poczuciu jedności i świętości wszelkiego istnienia; wyobraźmy sobie cywilizację, w której płonie Święty Ogień równowagi między pierwiastkiem żeńskim i męskim, między sercem a umysłem, światłem i ciemnościami, duchem a materią, między elementem racjonalnym a irracjonalnym, gdzie wszystko jest dozwolone i jednocześnie wszystko szanowane i respektowane…
Zbyt piękne, by było prawdziwe? – Wierzę, że wszystko jest możliwe. A to, co wczoraj było jeszcze niedosiężnym marzeniem czy cudem, dzisiaj – cieszy już nasze oko.
(słowa poniższego akapitu są rzucone jednocześnie na element frontalny scenografii przedstawiający rozdroże)
Jak nigdy dotąd – ludzkość stanęła na rozdrożu. Z jednej strony – perspektywa zagłady, z drugiej – niewyobrażalnego skoku ewolucyjnego, z jednej najbardziej peRFIDnego faszyzmu, z drugiej – prawdziwej wolności, z jednej – śmierci, z drugiej – narodzin. – –
Czasu pozostało niewiele. Czy uda nam się dokonać metamorfozy? Czy – jak kiedyś Kolumb i jego załoga, tak dziś Ziemia i jej ludzkość zdołają dopłynąć do brzegów Nowego Świata?
– Żeby to się stało, serce musi bez reszty stać się dźwignią wszystkich naszych myśli, słów i działań.
Wiktor Gołuszko
Wrocław, 31 sierpień 2022
.
O autorze:
Wiktor Gołuszko jest poetą, pisarzem, kompozytorem, prelegentem, doradcą ds. rozwoju potencjału twórczego. Wydał tomik prozy: “Ulisses”, publikował w pismach literackich i społeczno-kulturalnych, takich jak ZESZYTY LITERACKIE, Nieregularne Pismo Kulturalne KWARTALNIK, NEUROKULTURA – medium zaangażowane, Magazyn Literacki MINOTAURYDA, Portal Społeczno-Artystyczny EPRAWDA, Pismo Społeczno-Literackie WAKAT, e-Dwutygodnik Literacko-Artystyczny, PISARZE.PL Magazyn Literacko-Artystyczny HELIKOPTER, kwartalnik KRYTYKA LITERACKA, kwartalnik literacko-artystyczny AFRONT, MEDIUM PUBLICZNE i inne. Jego wiersz: “Ostatnia Wieczerza” wszedł w skład antologii poezji polskiej poświęconej Beethovenowi, która znalazła się w biografii kompozytora zatytułowanej: “Beethoven – Próba Portretu Duchowego” autorstwa Adama Czartkowskiego. Obecnie artysta ukończył pracę nad misterium: “Hieros Gamos czyli Święte Gody” – sztuką z pogranicza poezji i teatru, do której skomponował również muzykę. Blog autora:
————————————————————–
[1] Richard Wilkinson i Kate Pickett, Duch równości
[2] Walter Russel, Message of Divine Iliad
[3] Sylwetka jurodiwego znalazła swoje miejsce w sztuce. O jurodiwym starcu Anatoliju opowiada film Wyspa (Ostrow). Fiodor Dostojewski stworzył literackie odpowiedniki jurodiwych w Idiocie (książę Myszkin) i w Braciach Karamazow (starec Zosima). Wspaniałą ekranizację Idioty zrobił Władimir Bortko, z poruszającą i piękną kreacją Eugeniusza Mironowa w roli Myszkina. Gra wszystkich aktorów jest zupełnie wyjątkowa.
[4] Lynne McTaggart, Więź
[5] Pierre Bourdieu, Jean-Claude Passeron, La Reproduction. Éléments pour une théorie du système d’enseignement
[6] Zagadnienie daru zgłębiali u nas Bronisław Malinowski [10] a we Francji współczesny mu Marcel Mauss, który zresztą odniósł publicznie się krytycznie do koncepcji „daru czystego” Malinowskiego i ten ostatni przyznał mu rację (doszedł niezależnie później do takich samych konkluzji). Marcel Mauss zwany ojcem francuskiej antropologii poświęcił esej tematyce daru. Ukazał się on w postaci książkowej [11].
[7] Lucas Buchholz, Kogi: Wie ein Naturvolk unsere moderne Welt inspiriert
[8] Thom Hartmann, The Last Hours of Ancient Sunlight
[9] Piotr Kropotkin, Pomoc wzajemna jako czynnik rozwoju
[10] Bronisław Malinowski, Argonauci zachodniego Pacyfiku
[11] Marcel Mauss, Essai sur le don. Forme et raison de l’échange dans les sociétés archaïques
[12] Marshall Sahlins, Stone Age Economics
[13] Frederic Laloux, Pracować inaczej
[14] Brian J. Robertson, Holacracy, The New Management System for a Rapidly Changing World
[15] Otto Scharmer, Theory U
[16] David Cooperrider,
[17] David Bollier, The Commons, Dobro wspólne dla każdego
[18] Elinor Ostrom, Dysponowanie wspólnymi zasobami
[19] Harrison Owen, Open Space Technology
[20] Peter Russel, The awakening earth. The global brain
[21] Przedrostek „ko”: sygnalizuje, że coś się dzieje „wraz z”, wespół, razem, podkreśla istotę dokonującej się zmiany paradygmatu i na poziomie języka uzmysławia nam to, co uświadomiła nam już fizyka kwantowa: nie jesteśmy odseparowani, wszystkie formy życia są ze sobą połączone, jesteśmy jednością.
[22] Pierre Teilhard de Chardin, Le Phénomène humain
[23] Владимир ИвановичВернадский, Биосфера и ноосфера.
Wszystko jest, tylko nie ma miejsca dla Chrystusa.