Pierwsze lata wojny i ja
Trwało pamiętne lato 1939 roku, w którym nie było tak jak zawsze, bowiem pokój w Europie i spokojne życie naszej rodziny były zagrożone. Pod koniec sierpnia nikt nie miał już wątpliwości, że wojna wybuchnie lada moment i czyniono do niej ostatnie przygotowania. W moim rodzinnym mieście Toruniu, w szkołach i innych większych budynkach, przeprowadzano mobilizację. Mój ojciec Franciszek, wysoki, przystojny, zawsze starannie ubrany starszy ogniomistrz z kwatermistrzostwa toruńskiej Szkoły Podchorążych Artylerii, zajęty był przy mobilizacji w szkole na Mokrem. Zanosiłem mu obiad i byłem świadkiem pośpiesznej rejestracji, umundurowania i organizowania oddziałów wojska, co było dla mnie wielkim wydarzeniem. Systematyczne czynności mobilizacyjne odsuwały strach na dalszy plan i napełniały mnie otuchą, zwłaszcza, że wszyscy nowi żołnierze mówili iż są dobrej myśli, byli ufni, że pobiją Niemców: “Czapkami ich przepędzimy !”
Opuszczając miasto i jadąc do mego dziadka Marcina w Krzykosach, patrzyłem z okien pociągu na mój Toruń. To w tym mieście się urodziłem i mieszkałem z rodzicami i bratem przy Jagiellońskiej 9, w mieszkaniu nr 3 na pierwszym piętrze. Mieszkanie miało balkon pełen pelargonii w lecie, a w zimie wisiał tam zawsze na mrozie zając. Z dumą patrzyłem na swoje piękne historyczne miasto, w szczególności zaś podziwiałem jego Stare Miasto, gdzie urodził się i chadzał jego uliczkami – Mikołaj Kopernik, a teraz na jego pomniku, stojącym przed czternastowiecznym gotyckim ratuszem, widniał napis: “Terrae Motor, Solis Coelique Stator” i napis ten czytałem setki razy. To tu, w moim Toruniu chodziłem do szkoły położonej niedaleko zbudowanego z czerwonej cegły Kościoła Garnizonowego Św. Katarzyny, w którym byłem ministrantem i pociągałem za sznur dzwonu na wysmukłej wieży. Każdego roku w maju z wieży tej dobiegały melodie pieśni maryjnych, które grane były przez dwóch wojskowych trębaczy i zapraszały wiernych na nabożeństwo poświęcone Matce Bożej. Pamiętam te wypełnione wonią wiosennych kwiatów majowe wieczory… Nie wyobrażałem sobie, że może być inaczej. One były częścią codzienności Torunia, a ja byłem toruńczykiem całym sercem. Och ty mój kochany stary Toruniu! Czy jeszcze kiedyś cię zobaczę?
Od czasu rozstania z Ojcem minęły dwa czy trzy tygodnie, a nie było od Niego żadnej wiadomości. Bombardowania i walki powietrzne powoli ustawały. Wreszcie rozeszła się wiadomość, że Niemcy są już blisko. Nie chcieliśmy temu wierzyć, ale potwierdziła to spikerka radiowa, która złamanym, nabrzmiałym łzami głosem oznajmiła, że Polska przestaje istnieć jako wolne i niepodległe państwo. To było straszne! Usłyszawszy to, mama, ciotka i mieszkająca z nami nauczycielka nie potrafiły powstrzymać gwałtownego płaczu. Wiadomość ta przytłoczyła nas niby jakiś ogromny głaz. Cały świat wydał mi się jednym, wielkim padołem smutku. Napełniało mnie uczucie bezgranicznej bezsilności, przygnębiająca świadomość, że nic na to nie mogliśmy poradzić. Niebawem, gdy zobaczyliśmy Niemców na własne oczy, przekonaliśmy się, że nasza klęska była rzeczywistością. Jechali szosą samochodami w swych szarych mundurach, dumni, zachłanni, pewni siebie: Herrenvolk Obcy naród — nawet spaliny ich samochodów miały zupełnie inną woń niż naszych. Wyczuwaliśmy ich potęgę, która nas przytłaczała. Jakże bolało nas to, że przez swoją materialną przewagę rozbili nasze bohaterskie, ale mniej liczne oddziały, że jeździli teraz po naszych drogach, panoszyli się tam, gdzie jeszcze niedawno rządzili w polskich mundury nasi.
Dni biegły, wojna także. Przeczytałem już wszystkie książki stryja i po nowe chodziłem do organisty w Borysławicach. Czytanie zawsze było moją namiętnością, więc zagłębiałem się w lekturę po trochu także się ucząc. Powodem moich odwiedzin u organisty były nie tylko książki, ale też jego jasnowłosa niebieskooka córka Danusia, którą bardzo lubiłem. Miała jak ja dwanaście lat i wcześniej chodziliśmy razem do szkoły. Powoli książki u organisty także doszczętnie sczytałem i obawiałem się, że nie będę miał co robić. Na szczęście przyszedł mi z pomocą dziadek, wskazując mi świeże ich źródło. We dworze, w przybudówce, był mały zapomniany przez wszystkich pokoik. Zaraz po zakończeniu walk, gdy Niemiec Brandt objął majątek, kazał powynosić tam wiele niepotrzebnych rzeczy, łącznie z polskimi książkami. Dostałem się tam ku swojej radości. Zawsze lubiłem szperać w starociach, w książkach szczególnie, więc przytaszczyłem ich całą masę. Między książkami były też pamiętniki jakiegoś francuskiego sierżanta pisane podczas katastrofalnego odwrotu armii napoleońskiej spod Moskwy w okrutne mrozy rosyjskiej zimy 1812 roku. Jak to dobrze, że ta rosyjska zima pomogła też w czasie drugiej wojny światowej zdziesiątkować wojska Hitlera!
Nadeszły święta Bożego Narodzenia. Boże! Jakie to były święta! Nigdy wcześniej nie obchodziłem tych radosnych świąt w tak opłakanych warunkach. Ojczyzna nasza w niewoli, ojciec w obozie jenieckim, a wkoło nas wróg. Przytłaczającą obecność niemiecko-nazistowskiej okupacji odczuwało się wszędzie. Z ciężkim sercem siadaliśmy do skromnej wieczerzy wigilijnej. Palące łzy cisnęły się do oczu, dławiły w gardle. Pocieszaliśmy się tylko tym, że może następne święta będą już inne. Spędzane razem z ojcem w wolnej ojczyźnie. Tak bardzo za nim tęskniliśmy! Ciągle nam się zdawało, że w najbliższych dniach do nas wróci. Nie wiedzieliśmy w jaki sposób miało się to stać, ale takie mieliśmy przekonanie. W te święta zrozumiałem jak dobrego miałem ojca, uświadomiła mi to jego nieobecność, zagrożenie, czas, w którym go nam zabrakło. To w to Boże Narodzenie właśnie tak bardzo poczułem co to znaczy nie mieć wolnej ojczyzny, nie mieć tego wszystkiego, co przedtem przyjmowało się po prostu jak coś oczywistego. Zrozumiałem to, co czuł i pisał Adam Mickiewicz:
.
“… Ojczyzno moja! Ty jesteś jak zdrowie;
Ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie,
Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie
Widzę i opisuję bo tęsknię po tobie.”
.
Pamiętam tamten czas i nigdy nie zapomnę. Całą nadzieję pokładaliśmy w pomocy bożej . Wierzyliśmy, że Bóg odmieni te ciężkie czasy. Co wieczór mama odmawiała z nami modlitwy o pokój, wolność dla Polski i szczęśliwy powrót ojca, utwierdzając nas w ten sposób w ufności Bogu i życiu. Gdy tylko zniknęły śniegi i przyszła wiosna chodziliśmy kilka razy w tygodniu na msze święte do odległej o kilka kilometrów wsi Bierzwiennej. Msze były wcześnie rano, toteż wychodziliśmy z domu jeszcze po ciemku. Proboszcz, będąc patriotą bronił naszego obyczaju i na swój sposób starał się przeciwdziałać wpływom zwyczajów niemieckich na ludność miejscową. Na przykład, w związku z tym, że Niemcy obchodzili urodziny a nie imieniny, choć nie mówił o tym bezpośrednio, na jednym ze swych kazań powiedział, że urodziny ma każde ciele, a święto swego patrona obchodzi się jako dzień nadania jego imienia człowiekowi przy chrzcie i dlatego dzień ten powinien być ważniejszy, bo to dzień duchowych narodzin chrześcijanina. Nasza tożsamość jako polskiej wspólnoty katolickiej zyskiwała. Gromadnie też chodziliśmy do kościoła w Fordonie w dni niedzielne. Były to jedyne wspólne spotkania dla Polaków, na które Niemcy pozwalali. W szkole, do której chodziliśmy tylko na dwie godziny dziennie dwa razy w tygodniu, nasza nauczycielka witała nas rano znienawidzonym Heil Hitler! Polskie dzieci miały być w przyszłości tylko niewykwalifikowaną siłą roboczą dla Niemców, więc uczono nas zaledwie trochę niemieckiego i arytmetyki. Niestety, nawet taka okrojona nauka szkolna trwała tylko kilka tygodni i potem na dobre ją przerwano.
Czasami, gdy sam uczyłem się w domu i czytałem po polsku, pod wpływem lektury oddawałem się rozmyślaniom i wspomnieniom. Myślałem o moim ojcu, który był polskim żołnierzem i poszedł walczyć o wolność naszego kraju. Również książki, które czytałem wciągały mnie w kulturę polską i dawały mi odczuć, że jestem Polakiem.
..
Wacław Jędrzejczak
.
Na podstawie książki: Jędrzejczak, W. J., Love’s Cadenza. A Migrant’s Story 1939 – 1956, 1999, Eureka, ISBN 0-646-36263-1.
Tłumaczenie z angielskiego: W. Jędrzejczak, T. Podemska – Abt
Opracowanie wersji polskiej: T. Podemska – Abt
©Wacław Jędrzejczak