Nikt nie pamiętał skąd on się wziął. Czy ktoś go podrzucił, czy może wykluł się w kurniku. Możliwe, że rósł sobie i niczym się nie wyróżniał, aż pewnego rana obudził wszystkich domowników i wielu ich sąsiadów swoim gromkim kukuryku!!! Dotąd żaden kogut we wsi nie piał tak donośnie!
Wszyscy w domu wyskoczyli z łóżek i z ciekawością wybiegli na podwórze, tak jak stali, w piżamach, koszulach, na bosaka. On stał na pniu starego jesionu i patrzył na nich z dumą.
Pień służył rodzinie jako stołek, innym razem jako stół, w zależności od potrzeb, i z tego powodu zostawiono go niemal na środku podwórza po egzekucji drzewa. Musieli je ściąć, ponieważ co jakiś czas łamał się konar i robił wiele szkód. Szczególnie podczas burz stary jesion zwykle tracił kilka swoich ramion.
Domownicy stali nieruchomo, z otwartymi ustami i okrągłymi ze zdziwienia i podziwu oczami patrzyli na to cudo ptasiej natury, która stworzyła arcydzieło! Kogut mienił się wszystkimi barwami, jego imponujący ogon w promieniach wczesnego poranka lśnił jak drogocenne klejnoty upięte w wyrafinowanej formie. I zdawał się mówić nie tyle do obserwujących, co w głąb otaczającej go przestrzeni: oto ja zwiastun światła i pogromca nocy, głoszę wam nowy dzień! Feeria barw wywoływała pomruki zachwytu wśród patrzących i okrzyki w rodzaju: och!, ach!, ojej!, o matko boska!
– To nas? – rezolutnie zapytał najmłodszy domownik Maciuś, przerywając ciąg ochów i achów rodziny.
– Czyżby? Ale skąd? – niby zapytał, niby stwierdził z niedowierzaniem Kuba, wuj Maciusia, spoglądając na Zośkę, swoją siostrę i matkę małego Maćka.
Zośka, która jeszcze nie otrząsnęła się z pierwszego wrażenia, z otwartymi ustami zwróciła głowę w stronę brata i wzruszyła ramionami.
– Chyba nasz – powiedział niepewnie Tomek , brat Maćka i syn Zośki. Wydawało mi się, że był też mały kogut w kurniku, ale siedział w kącie skulony, kury go ciągle dziobały. Ale czy to on? Chyba nie… tamten nie był taki duży i kolorowy.
– Nasz, nasz – pisnęła Lusia, córka Zośki, siostra Maćka i Tomka – Będzie się nazywał Felek. Mamo niech będzie nasz, niech będzie… – prosiła i klaskała w dłonie. Podbiegła do koguta i chciała go przytulić. On jednak tak nastroszył pióra, że Zośka zaniepokojona o córkę w porę ją powstrzymała.
– Koguty, koguty
stoją i pieją na płotach –
krasny grzebień z płomienia
skrzydła
z czystego złota
– wyrecytował Kuba, przypominając sobie wierszyk Arnolda Słuckiego, którego uczyła go matka.
Rodzina zostawiła koguta na podwórku i weszła do domu, aby zastanowić się, co dalej robić. Ustalili, że popytają sąsiadów, może przybłąkał się od kogoś z nich. Rekonesans trwał do wieczora, nikt we wsi nie zgubił koguta. Najczęściej słyszeli śmiech, że szukają właściciela zamiast wsadzić do garnka delikwenta i nie mieć kłopotu. Były też dogadywania w stylu:
– Kuba! A co dzisiaj piątek? To słuchaj, myślał kogut o niedzieli, a w sobotę łeb mu ścieli, cha, cha, cha.
– Zośka! Miała baba koguta wsadziła go do buta.
Felek nie tylko został z rodziną, ale stał się jej członkiem. Ponadto został atrakcją całej wsi. Każdy mieszkaniec Budów przychodził, aby go zobaczyć.
A on?! Co on wtedy wyprawiał, jak wydymał pierś, stroszył pióra, jak się pysznił, wskakiwał na pieniek jakby miał pozować do zdjęcia, a jak chodził dumnie, ho ho! Rodzina także była z niego dumna. Zauważono, że Felek pyszniąc się, jednocześnie uważnie obserwował gościa zgrabnie kręcąc główką, co wskazywało na wyjątkową inteligencję koguta. Chociaż każdy homo sapiens uważa, że jest jedyną istotą rozumną w przyrodzie, a kuraki nie należą do najmądrzejszych, to i one potrafią zadziwić. Mówi się, że kury są głupie, bo wystarczy kurze narysować kółko w powietrzu przed jej głową i już nie ruszy się z miejsca, czasami także pada, jak porażona prądem. Nikt jednak nie zastanawia się dlaczego tak się dzieje. Nawet w Biblii w poemacie o mądrości bożej widzianej w świecie mówi się: Kto ibisowi dał mądrość, a rozum kogutowi? (Ks. Hioba 38, 36). No proszę – rozum kogutowi!
Rodzina roztrząsała te zachowania Felka niemal co wieczór przy kolacji, bo w ciągu dnia zawsze Felek czymś ich zaskoczył. Tomek, już dwunastolatek, powiedział im pewnego dnia:
– Kury pochodzą od dinozaurów, możliwe, że przodkowie zostawili Felkowi jakieś super geny.
Zośka i Kuba popatrzyli na siebie i zaczęli się śmiać.
– A coś ty znowu wymyślił? – odezwał się Kuba
– Nie wymyśliłem tylko przeczytałem, niech wujek sam zajrzy do netu. Już to potwierdzili naukowcy testami DNA.
– No to opowiadaj, co tam przeczytałeś – odezwała się jeszcze rozbawiona Zośka.
– Od Tyranozaura Rexa kury pochodzą, ok. 70. milionów lat temu był on krwiożerczym potworem.
– No i co? Spokorniał aż tak? – nadal śmiała się Zośka
– Coś mi się widzi, że naoglądałeś się filmów, czy ten twój Tyranozaur nie był przypadkiem w „Parku Jurajskim”? – zapytał Kuba.
– Jak nie chcecie wierzyć to nie, zawsze można to sprawdzić, a nie się wyśmiewać – obruszył się Tomek i wyszedł z kuchni, gdzie zwykle jedli kolację.
Lusia jeszcze jakiś czas dokuczała Tomkowi nazywając go dinozaurem.
Wkrótce Felek wchodził do domu kiedy chciał, pilnował dzieci, a jak Maciek zbytnio rozrabiał dawał mu kuksańca dziobiąc go lekko. Z czasem przejął obowiązki Kazana – psa, którego zadaniem było strzeżenie domostwa.
Wszyscy go podziwiali i lubili, tylko Miśka i jej potomstwo stale z nim wojowali i trzymali go na dystans. Koty już tak mają, że ptaki, nawet takie duże, traktują z lekceważeniem, jak znacznie większe, ale jednak pożywienie.
Pieniek był jego ulubionym miejscem, wiec rodzina już z niego nie korzystała, to było miejsce tylko Felka. Sielanka trwała już dość długo, ale pewnego dnia wydarzyło się coś, co odmieniło wszystko.
Był piękny słoneczny poranek niedzielny. Zośka złapała jedną z kur, wręczyła bratu siekierę, wepchnęła w drugą rękę kurę, którą trzymała za nogi i powiedziała:
– Dzisiaj będzie rosół.
Kuba nie lubił tej czynności, ale w tym domu nie mógł okazywać słabości i jako jedyny dorosły mężczyzna musiał robić także rzeczy, nie wiedzieć czemu przez ludzi uważane za męskie.
-Można było pójść do sklepu i kupić gotową, a w ogóle po co to kury trzymać! – mamrotał pod nosem Kuba.
Z ponurą miną, ale posłusznie skierował się do pieńka. Pień wprawdzie służył im za stół lub stołek, ale także wykonywano na nim egzekucje posiadanego drobiu. Później pień szorowało się i wyparzało. Dawno tego nie robili. Kuba szybko i sprawnie rozprawił się z kurą, chcąc mieć to jak najszybciej za sobą.
Całe zdarzenie obserwował Felek. Kiedy tylko Kuba wyprostował się i odrzucił siekierę, kogut natychmiast rzucił się na mężczyznę, skoczył mu na plecy, pazurami wczepił się w ubranie i zaczął go dziobać po karku i szyi. Kuba wrzeszczał biegał, skakał i usiłował strącić napastnika. Niestety nie mógł zrzucić z siebie koguta. Zanim wybiegła z domu Zośka zaalarmowana krzykiem, szyja Kuby była już zalana krwią. Widząc co się dzieje, kobieta złapała grabie i za drugim uderzeniem strąciła koguta z pleców Kuby. Felek upadł, ale zaraz zerwał się, otrząsnął i nadal atakował, teraz oboje i Kubę i Zośkę. Dopiero z pomocą sąsiada zdołali opanować koguta i związać mu nogi, a właściwie skoki, bo tak się właściwie nazywają.
Jakub trafił do szpitala, gdzie zszyto mu dwie najgłębsze rany na karku i szyi, dano zastrzyk przeciwtężcowy i zatrzymano do obserwacji i dalszych badań. Wezwano też policję. Jeden z mundurowych zaoferował nawet zlikwidowanie koguta, bo, jak się wyraził „i byłoby po krzyku i byłoby co zjeść”. Felek jednak musiał najpierw trafić do weterynarza, który miał stwierdzić czy kogut nie został zakażony wirusem wścieklizny, choć to bardzo rzadkie u ptaków.
Po badaniach okazało się, że kogut jest zdrowy, a na dodatek stał się gwiazdą kliniki weterynarii. Wszyscy przychodzili go oglądać, a usłyszawszy w jakich okolicznościach dostał napadu agresji, wręcz go uwielbiali!
Zbliżał się termin, kiedy trzeba było podjąć decyzję czy przyjmują koguta z powrotem do domu, czy….
Rodzina debatowała, co zrobić z nieobliczalnym kogutem. Dzieci płakały, prosiły, żeby go nie zabijać i nigdzie nie oddawać. Postanowiono, że Jakub jako najbardziej poszkodowany podejmie ostateczną decyzję, miał na to dwa dni.
W tym czasie Lusia i Maciuś nie odstępowali Kuby, przymilając się na wszystkie możliwe sposoby i oferując swoją pomoc wujkowi przy czynnościach w gospodarstwie, ale to oczywiście wcale nie miało wpłynąć na podjęcie przez niego decyzji w sprawie koguta, ot dzieci były uczynne i miłe z natury, nie z interesowności, jak to dzieci.
Zaalarmowana wydarzeniem wieś także nie pozostała obojętna. Sąsiedzi przychodzili do Kuby, najczęściej z radą, aby zlikwidować koguta, tłumaczyli, że taki kogut, przecież właściwie znikąd, nadaje się tylko do piekarnika. Mówili:
– Daj spokój, to tylko kogut, to fakt, że głośno pieje, ale jest takie przysłowie, że kogut, który pieje najgłośniej, pierwszy skończy na patelni.
Kuba odpowiadał:
– I jest takie przysłowie: gdzie kogut nie pieje, tam się źle dzieje.
W końcu Jakub zwołał naradę rodzinną i wyjaśnił, że właściwie to on i Zośka winni są najbardziej, bo zlekceważyli uczucia Felka. Nie pomyśleli, że wyjątkowy i wrażliwy kogut, przecież niemal domownik i pies w jednym, może zareagować agresją, kiedy człowiek zabija w tak brutalny sposób jego kuraczą współplemiennicę, współlokatorkę kurnika, a być może także potencjalną narzeczoną – tak określiła zabitą kurę Lusia. Jakże można było na oczach tak wrażliwego Felka wykonać tak krwawą egzekucję?
Sąd rodzinny postanowił jednak, że jakaś kara kogutowi się należy. Ostatecznie orzeczono, że kogut zostanie aresztowany, możliwe że przez najbliższe dwa miesiące, aż nabierze manier i szacunku do domowników. Sklecono mu wysoką budę z desek, aby mógł się schować przed deszczem, przez podwórze od domu do drzewa rosnącego naprzeciw przeciągnięto grupy drut z dużym metalowym kółkiem, do niego przywiązano długi sznur, na którym uwięziono Felka.
Biegał Felek przez te dwa miesiące od jednego do drugiego końca drutu, a ponieważ sznur był długi, mógł także poruszać się we wszystkie strony na podwórzu i wskakiwać na swój ulubiony pieniek. Mógł, ale nigdy już na niego nie wskoczył. Nawet po zakończeniu aresztu. Nigdy więcej nie wszedł również do domu, nie puszył się, nawet jego pianie było jakieś inne niż kiedyś.
Nie wzbudzał już podziwu wśród domowników ani mieszkańców wsi.
Stał się Felkiem znikąd.
Urszula Gierszon
O autorce:
Urszula Gierszon, z d. Suszek – poetka, prozaik, eseistka, krytyk literacki – urodziła się i mieszka w Lublinie. Ukończyła Informację Naukową i Bibliotekoznawstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Debiutowała wierszem w „Kamenie”(1980). Od 1994 r. członek ZLP. W Lubelskim Oddziale pełniła funkcje: członka zarządu (1995-1998); przewodniczącej Komisji Rewizyjnej (1999-2002); prezesa zarządu (2007-2011); członka Sądu Koleżeńskiego 2011-2014. Współzałożycielka Międzynarodowego Kongresu Poetów ARCADIA (1993-2008) oraz Fundacji Poetów i Ułanów im. gen. Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego (2002-2008). Od 2008 r. członek zarządu Fundacji Poetów i Ułanów pamięci gen. Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego; współorganizatorka corocznej Wigilii Poetów i Ułanów (od 1993). Jest autorką kilkunastu zbiorów wierszy, z których dwa zostały wyróżnione nagrodami im. J. Czechowicza i A. Kamieńskiej; dwóch almanachów, prezentujących młodych poetów; antologii poezji bożonarodzeniowej; tomu Bramy Lublina i inne opowiadania; obszernej monografii Konrad Bielski 1902-1970. Życie i twórczość oraz wielu publikacji w wydawnictwach zbiorowych, m.in. obszernych szkiców o życiu literackim Lublina w różnych okresach historycznych i postaciach związanych z Lubelszczyzną. Zajmuje się również grafiką, malarstwem i rzeźbą.