POSZUKIWACZE DUSZ
Pustynne pokolenia kajały się popielejąc
W gorących piaskach. Aż przyszliśmy my:
Poszukiwacze ich dusz, drobnych jak pył.
Przesiewom przez jedwabne płótna
Nie było końca. Aż odsłoniliśmy dno
Pustkowia: dinozaur świątyni bielał w ruinie.
Gdy już wymietliśmy święte kości
Starca – pod jego sercem z kropli
Złota znaleźliśmy studnię ciemności.
Pochodnie, jak ćmy, upadały bezszelestnie.
Przewiązany liną splecioną z naszych pragnień
Dążyłem w głąb przełyku węża – wypatrując – Oczu?…
Wtem – są! Moje odbite w krystalicznym Źródle.
Na antypodach głębinowych wód. Wokół złote
Ikony hieroglifów w boskich barwach. Sprzed chwili.
Jak teraz żyć w banalnym świecie na płaskim dnie?
MILCZENIE SFINKSA
I widzieć świat jak widzi posąg
co ma kamienne martwe oczy
Tadeusz Borowski
Sponad horyzontów spoglądałem na Atlantycki Ocean.
Moją twarzą był księżyc w pełni, a jego ciemna strona
Skrywała ciężar skrzydeł proroctwa; Afryka i Europa
Oddalały się od Ameryki, a Pacyfik wdzierał się do jej
Miast. Na czarnym papierze podpisywano nowe traktaty,
Od których płonęły lądy i rzeki zawracały w głąb chmur.
Zbrodnia przekroczyła wszelkie granice. Zanikała cywilizacja
Białego człowieka: góry Chin odwróciły się w głąb lawy.
Otworzyły się piramidy i nad głuchym szumem ognia
unosiło się Milczenie Sfinksa: Jesteś?
– przemów do mnie Synu
Człowieczy.
…choć jedną
literą
Hieroglifem
– ł z y –
23 sierpnia 2014, Poznań
PIÓRKO UTRACONE: NACZA
Jak z królewskiego laku, z czerwonej cegły, pieczęć kościoła.
Dwie bezdzwonne wieże i gołębica błękitu: Notre Dame.
Tutejsza. W komeżce trawy rozesłanej pośród cieni krzyży –
grób niewygasły i iskry imion: Teodor Narbutt. Wtem poszum
ciszy: Litwo, Litwo! Ojczyzno moja!… Zatem idźmy. Rodzinny
Cmentarz wzywa. Tam sosenki szepcą tchnieniem Ludwika
i Tadeusza, stryjka: Słodko jest umierać za Ojczyznę!… Nad nimi,
Styczniową Partią – i Armią Krajową pobitą – białoruskie niebo.
A popod chmurami błędnymi – klękające w próchnie – wyłamane
Maszty. Wyniosłe krzyże w macierzyńskim miłosierdziu obejmują
Dostojne matrony sosen samosiejek. Na Dziady wyzywają
Murawiewa Wieszatiela. W lusterkach Gwiazdy Czerwonej
Na radzieckich pochówkach Stalin i Lenin. Obok intymne
Groby; Janina, Jadzia, Kazia, Wikcia i Helena. Ewa i Olesia:
Matki matek. Dołączyły cichaczem i męskie tony miękkich
Zaśpiewów: Żemojtel, Dziczkaniec, Klimaszewski, Żukowski.
A i owszem: Siepciłłko, Wróblewski, Żukauskas i Gabis.
Sto lat żyłeś, nic dobrego nie zrobiłeś!… – świergotał
Skowronek wysoko. Z pustych oczu wypadły źrenice i łzy.
Z serca gniazdko z piórkiem utraconym miłości Ojczyzny.
W pobliskim kołchozie białe cegły wypala wschodzące
Słońce. Nowe słupy graniczne wkopują w strumyk Naczki.
Tuż za nim litewska puszcza. Przed nim – piętki i stópki
Dzieci po jagiellońskiej stronie tej samej wymarłej rodziny.
Inni – na Łotwie, Litwie Pruskiej; w Ufie na Uralu. I w Koronie.
SPOTKANIE Z CIENIEM
(Ural – Białoruś – Polska)
A pamięć przestrzeloną dźwigamy
już my.
Ewa Lipska
Zapala się i gaśnie zdjęcie w telefonie.
Jest nie ma: jest nie ma; oczy w sepii oślepia
czerń. Cyfrowa elektronika i – mistyka?…
Kim jesteś? Kim jesteś?… – pyta poranione serce.
Jesteś?… Jesteś? – szepce ciemne echo chromej krwi.
Tobą byłem?… Jestem; będę?… jak ćmy szumią dziecka
sny. Głos ojca, westchnienia matki i spłoszone
niedomówienia: za Niemnem rok czterdziesty czwarty;
czerwona Rosja w sztandarach rozbiorów. Zdrady –
i zbrodni. NKWD jak psy spuszcza swe kły!
O świcie do niedźwiedziej litewskiej puszczy
Wchodzi Śmiersz: w ziemiance wybucha granat; strzały –
śmierć! Wyrwane przyrodzenie Tadeusza i kula
w skroń. Przy ciele czuwanie w zaścianku. Nocą ucho
odgryza czarny kot… Hieroglify, inskrypcje, łzy.
Klinowe pismo genów jawnie skryte w imieniu
odziedziczonym i mroczne murmurando demona
w moim, też zranionym, uchu: jak w Uchu van Gogha?…
Opłakiwany był najmłodszym bratem Jana,
który po śmierci ich ojca Adolfa wychował
go w Łękiszkach jak syna. I powitał we mnie.
Zza grobu; z cmentarza w Naczy – poprzez Sybir męża
Adeli – Tadeusz powrócił ze mną? I dlatego
niedomknięte są dla mnie wrota do wszech-światów?…
Oto umieram i upadam w piekła bezpowrotne
w źrenicy Nieistniejącego; oto powstaję
z czyśćców ubrany w Bramy Złote w aureoli
Perłowej Łzy! O, Miłości! Skąd tyle męki
w ziemskich przebraniach – Abla-i-Kaina?…
(Zatrzaśniętych w wirującym kamieniu kosmosu.)
Dzwoni telefon. Męski głos mówi, że jest rodziną
Z głębi Rosji; Ural, Baszkiria, Ufa – gorod Birsk.
I oto przede mną nigdy nie widziana młoda Twarz.
Dwudziestoletni? – stryjek! W brązach zdjęcie i oczy –
żbika! Blask młodości powściągnięty wolą trwania.
I pajęcza nic pazura; oderwane, doklejone ucho!
Wysokie czoło, prosty nos, zmysłowe w drgnieniu
usta; ni to stłumiony uśmiech, ni płacz… Patrzymy
w siebie do szpiku duszy: Kim jesteś? Jestem. Ja? –Ty?
I ozwało się Alleluja w Galilei…
I głos pepeszy, gdyśmy anieleli.
21 lipca 2014, Poznań
HORYŃ
(Krucjata Dziecięca 1941-1943)
Krystynie Hajduk;
jej Rodzicom i Dziadkom
Z góry: ogień! Z ziemi – płomienie!… I poprzez horyzonty
wołanie – wołanie – wołanie – na wszelkie wniebogłosy:
Wołyń. Skała straceń dryfująca poprzez kontynenty.
Niepamięci. Błyski obrazów, strzępy głosów, poszepty
krwi… Z niej się rodzą tutaj rzeki; łagodne zakola
łez? Jak sploty żył mocarza w agonii – Horyń:
Nad popiołami dna; nad mlecznymi obłokami wód
przetacza się poranione obrazami zgrozy – słońce.
Krwawiącą hostię promiennego serca miażdży
ołowiana czerń… Wystrzały! Pochodnie! W drżącej
poświacie stężałe w sól: żony, matki, córki. W bez
szelestnej łodzi. Mozolnym nurtem płyną rozłupane
bierwiona ciał? Bracia – mężowie – synowie sąsiadów.
Tato! Tatusiu! Ojcze!… Skamieniały głos przychyla nagle
Horynia toń i parskliwego płomienia błysk
obnaża dno: w łagodnych podmuchach rzecznego prądu
balet wzdętych sukienek?… Procesja nóżek, kamieni
i żelastwa – powiązanych sznurem i drutami – aż
do Prypeci?… Nad nimi zgasłe lampiony dziecięcych
twarzy spod sklepień katedr, z kościelnych chórów,
sprzed synagog… W błyskawicy spojrzenia – sopel – serca:
W skamieniałe do czarnego granitu skrzydła snu
wryte lodowym płomieniem wielokropki otwartych
oczu, przecinki ucichłych ust… Noc. I gwiazdy.
Ślepe.
I głuchy step. I burzanów struchlałych szept:
O, Horyniu, Horyniu; ciężarna rzeko,
czemu żeś poroniła
tak wiele nieutulonych
imion
Boga
11-16 lipca 2014, Poznań
Tadeusz Żukowski
O Autorze:
Tadeusz Żukowski , ur. w 1955 w Gwardiejsku (Tapiawa) k. Kaliningradu (Królewiec). Syn więźnia spod Workuty i Sybiraka (1945-1954). Absolwent Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu. Poeta, scenarzysta, reżyser filmów TV, krytyk literacki; producent filmowy.
Od 1989 członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich; od 2001 członek PEN-Clubu.
Autor 35 filmów dokumentalnych i artystycznych reportaży w/g własnych scenariuszy. Laureat wielu nagród; m.in. Nagrody Literackiej Episkopatu Polski za „Listy metafizyczne”, Nagrody im. Rainera Marii Rilkego i Nagrody im. Wincentego Różańskiego.
.