Słońce wstawało nad Jerozolimą, a całe ciało przeszywała monumentalna „Toccata i Fuga D-moll” Johanna Sebastiana Bacha.
[sc_embed_player_template1 fileurl=”https://www.polskacanada.com/wp-content/uploads/2018/03/Toccata-and-Fugue-in-D-Minor-Best-Version-Ever_audio.mp3″]
.
W bocznej uliczce, pod cienką warstwą piachu odnalazł właz do katakumb. Odrzucił wieko i jednym susem znalazł się pod ziemią. Jego jaźnią wstrząsnęła obłędnie cudowna „Sarabanda” Georga Friedricha Haendla. Gnany nieopisanym impulsem pędził po omacku poprzez plątaninę czarnych jak smoła korytarzy. Wreszcie był we właściwym miejscu…. i o właściwym czasie. Przetaczał się do przodu na oślep. Poruszał się w rytm muzyki rozsadzającej jego czaszkę. Upadał i wstawał. Potykał się i podnosił. Czołgał się i pełzł. Po czym podrywał się i pędził przed siebie. Uderzył głowa w ścianę. Krew zalała jego twarz. Wrzeszczał i biegł, biegł i wrzeszczał jednocześnie wyrywając sobie garściami włosy. Gdy wtedy zdarzyło się to. Synu Jeremiasza!!! – potężny głos wstrząsnął labiryntem i donośnym echem odbił się od ścian. Przystanął, z niedowierzaniem nasłuchując i rozglądając się naokoło. Próbując przebić wzrokiem otaczające go ciemności.
Synu Jeremiasza!!! – głos huknął z jeszcze większą siłą. Jego oczy z przerażenia wyskoczyły z orbit, a resztki włosów zjeżyły się na głowie. Zaczął z całej siły walić pięściami w ścianę. Momentalnie wzbiły się w powietrze tumany antycznego kurzu osadzające się na nierównych cegłach labiryntu. Przestał gdy jego kłykcie były całe zdarte i posiniaczone, a krew z poranionych dłoni dokonała taszystowskiego dzieła ściennego. Oparł się rękami o starożytny kamienny mur, głowę opuścił w dół i oddychał miarowo. Synu Jeremiasza!!!!!!!! – tym razem Głos musiał być słyszalny nawet na powierzchni.
Zaprawdę był synem Jeremiasza. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. Dobre i zły czyny jego życia, zupełnie jak w jezuickiej laterna magica przesuwały się w ekspresowym tempie przed jego oczami. Eksplodowały feerią haniebnej nikczemności w jednym oku, by w drugim zabłysnąć miriadami uczynków najwyższej próby, pochwały i odznaczeń. Po czym następowała zamiana. Żadne oko nie zostało przypisane do konkretnego rodzaju dokonań. Co niechybnie doprowadziło do schizofrenicznej dychotomii. Z tego impasu można było się wygrzebać tylko w jeden sposób. Drżącymi rękami począł przeszukiwać zakamarki swoich szat. A właściwie tego co z nich zostało. I wreszcie znalazł to. To będzie zaprawdę groteskowy koniec groteskowej egzystencji. Synu Jeremiasza!!!!! Synu Jeremiasza!!!! Synu Jeremiasza!!!! To był już prawdziwy dźwiękowy kataklizm. Mury Jerycha runęły by już po stokroć. Friedrich – syn Jeremiasza, najwyższym wysiłkiem, całym zapasem energii napędzanym determinacją by raz na zawsze to skończyć, ugodził siebie zaostrzoną łyżką w najwrażliwszą część brzucha. Z impetem powtórzył cios. Wyszczerbione ostrze, wyszlifowane na kamieniach, raz po raz uderzało z coraz bardziej słabnącą siłą. Kłując podbrzusze, szarpiąc pępek, dźgając nadbrzusze, tnąc z góry na dół upadł na kolana. Z tej pozycji runął tułowiem na ziemie. W ostatnich konwulsjach jego ręce wystrzeliły w przeciwnych kierunkach. Kurz wzbił się. Kurz opadł. Nad Jerozolimą zaczynało się właśnie słoneczne południe.
,
Szymon Orzędała
.
O autorze:
Szymon Orzędała, rocznik 1986. Urodzony, by zginąć. Żyje, by umrzeć. Ukończył filologię, ale wcześniej pracował na budowach w Irlandii. Skazany prawomocnym wyrokiem za zbrodnię, której nie popełnił. Wydalony ze szkoły rabinackiej pod zarzutem „gnostyckich odchyleń” oraz nadużywania alkoholu i narkotyków. Wielki fan rewolwerów, ostrych noży oraz nitrogliceryny. Dzień zaczyna od połknięcia garści gwoździ i żyletek, a następnie zapicia ich spirytusem.