…gdy Papież Polak, Jan Paweł II 13 maja 1981 po zakończonej Mszy Św. w czasie swojej tradycyjnej przejażdżki odkrytym watykańskim pojazdem przez Plac Św. Piotra wśród tłumnie zgromadzonych, tłoczących się wzdłuż drogi wiernych, których jak zawsze radośnie pozdrawiał stracił nagle przytomność, przewrócił się a jego białą papieską sutannę pokrywać zaczęła coraz większa plama krwi wylewającej się z rany postrzałowej, którą kula zamachowca, mająca w tak szokujący i bestialski sposób zakończyć młodą papieską posługę pasterską, utworzyła w okolicach serca Karola Wojtyły.
Ten moment, w którym upadał po strzale zamachowca a jego watykański pojazd błyskawicznie przyspieszył by pełnym pędem wyjechać z zamętu, w którym mogli znajdować się inni zamachowcy i dotrzeć z Papieżem do karetki pogotowia a w niej na stół operacyjny, gdzie go odratowano, przeżywaliśmy wtedy jak koniec świata. Jeszcze nigdy dotąd nikt w taki sposób nie targnął się na oczach kamer, mediów i tłumów na życie głowy katolickiego kościoła, która po raz pierwszy zaczynała dla nowożytnego, powojennego świata oznaczać największą od pokoleń nadzieję na radykalną zmianę panującego na podzielonym komunizmem świecie klimatu i szansę na wyzwolenie się narodów z jarzm uciskających je w krajach Europy wschodniej i dalej kleszczy moskiewskiej tyranii.
Wyrok na życie Papieża Polaka, który nieoczekiwanie i wbrew wszelkim politycznym kalkulacjom spektakularnie ograł agenturę i stał się nagle dla Moskwy i jej akolicko-bandyckich powierników w bloku wschodnim błyskawicznie uwielbianym katolickim autorytetem i ostoją wiary oraz zagrożeniem dla bezpiecznego trwania wśród szykanowanych i dręczonych narodów zapadł zapewne po tym, gdy Karol Wojtyła przybywszy jako nowo wybrany Papież ze swoją pierwszą Pielgrzymką do Ojczyzny 2 czerwca 1979 na Plac Zwycięstwa w Warszawie odważył się zawezwać w pierwszych słowach swojej słynnej homilii, na oczach tłumów wiernych i licznych transmitujących ją mediów, zstąpienia Ducha Świętego i odmienienia oblicza ziemi – Tej Ziemi!
To był wstrząs. I wówczas, po reakcji jakie te słowa wywołały zrozumiano wyraźnie – jeśli dotąd żywiono jeszcze wśród zarządców bloku komunistycznego jakąś nadzieję na zmniejszenie siły działania nowego Papieża – że przez to zdarzenie nadejść może rychło kres dotychczasowego „przymusowego ładu” i podtrzymywanego z trudem terrorem spokoju, bo oto ten, co do którego uważano do roku 1979 że jest tylko łagodnym i zręcznym negocjatorem oraz układnym rozmówcą, okazał się po wybraniu na tron piotrowy najniebezpieczniejszym wrogiem i zaciekłym wojownikiem po stronie Boga, którego komuniści bali się tradycyjnie jak ognia. Nie pozostawało im więc wiele do wyboru, tutaj nie było już żadnych szans na pozorowane negocjacje i politykę nieznacznych ustępstw a nowy Papież, mając głęboką i długo zdobywaną wiedzę i rozeznanie tego z jaką siłą ma przed sobą do czynienia wiedział również jak należy z nią postępować by dla Kościoła, i wiary odnieść bezprecedensowy sukces. Dyktatorskiego diabła przez doświadczenie II Wojny Światowej i lat komunizmu w PRL dobrze rozpoznawszy wiedział z całą pewnością że tylko przywrócenie narodom obecności i działania Ducha Świetego, i nadziei w wierze może zatrzymać proces rozpadu spójności tradycji i zmobilizować je do ponownego wystąpienia w oporze przeciw tyranii.
Na szczęście 13 maja 1981 lot kuli nasłanego nań zamachowca Ali Agcy przetrąciła o życiodajne milimetry Opatrzność ręką czuwającej Matki Bożej Fatimskiej, a Duch Święty dopomógł rzymskim lekarzom chirurgom ocalić papieskie istnienie. Chwile te były jednak owiane potężną grozą i modlitwą, która płynęła ze wszystkich polskich kościołów i domów ludzi wiary i dobrej woli do tego, którego Jan Paweł II dla nich reprezentował, by pozostawił go tam, gdzie czekało na niego największe i najważniejsze zadanie z tych, jakie sobie postawił – przywrócenia ludziom wolności i sprawiedliwości w imię zasad, tradycji, i wartości, które moskiewska dyktatura starała się jak tylko to możliwe zniszczyć, i pogrzebać pod zwałami neozdziczenia, którego owoce, zasiane w glebie mentalnego rozkładu miały wzrosnąć by utrzymać władztwo nad nowym, wspaniałym światem.
Papież Polak wiedział to zapewne, bo widział na własne oczy jak przygotowywano i preparowano już kolejne pokolenie do rządzenia światem sterowanym z Moskwy za żelazną kurtyną, zastraszając i poniżając oraz usuwając z pola widzenia wszystkie niepokorne jednostki, podejmujące mniej lub bardziej zorganizowane działania przeciw zbrodniczemu systemowi. Wiedział więc równie dobrze że idzie z tym światem na wojnę, która będzie trwała długo, i to co teraz rozpocznie potrwa – mimo pierwszych sukcesów jeszcze przez dziesięciolecia. Miał jednak tę nadzieję, i żywił przekonanie że siła, która wciąż pozostała i tliła się w społeczeństwie polskim może z pomocą Ducha Świetego, którego tak uroczyście przywoła i intronizuje podczas pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny, wzrosnąć do rozmiarów dostatecznych by stać się przeciw komunizmowi skuteczna. I miał, jak się okazało – pełną rację.
Plon jego słów i działań, które wybrzmiały podczas wszystkich jego homilii w kolejnych pielgrzymkach do wyzwalającej się powoli, toczącej upartą bitwę o wiarę i demokrację, i odmieniającej w końcu w trudach oczyszczania z warstw mentalnego zdziczenia i zniewolenia Ojczyzny zaczyna być widoczny dzisiaj, gdy pomimo wielkiego nadal i obecnego – teraz na zachodzie Europy postuwielbienia dla prowadzącej do nicości utopii i rozkładu, Polska i kraje, w których wiara i tradycja nie uległy zagładzie są w stanie nadawać obecnemu światu wymiar chrześcijański i podtrzymywać zasady, o jakie w swoim długim pontyfikacie z uporem zabiegał Jan Paweł II.
Świat wstrzymując czterdzieści lat temu oddech i błagając Boga o życie dla Papieża Polaka ocalił również twarz i wymiar tej rzeczywistości, która u zarania jego nowożytnych dziejów miała być wyznacznikiem wartości sumienia człowieka chrześcijaństwa, jego czynów i dokonań w nadziei na życie wieczne. Ten dramatyczny moment w dziejach chrześcijańskiej ludzkości stał się dla mnie w dniu Kanonizacji Jana Pawła II, 27 kwietnia 2014 natchnieniem do zaznaczenia jego wyjątkowej wagi na uroczystym koncercie w improwizowanym utworze, którego piękna tematyczna melodia znanej dobrze Papieżowi Polakowi płynącej „Barki” urywa się nagle by przemienić we wstrząsające uderzenia, oddające grozę zamachu, paniki i strachu, jaki ogarnął ludzkość pamiętnego 13 maja 1981 roku.
Koncert zadedykowany Św. Janowi Pawłowi II: “Co mu w Duszy Grało”, Szczecin 27.04.2014
Koncert „Co mu w Duszy Grało”, poświęcony i zadedykowany polskiemu Papieżowi, ilustrujący muzyką jego ziemską pielgrzymkę do Ojczyzny w obronie ducha i wiary był właśnie takim muzycznym obrazem, tworzonym żywiołowo, i z zamierzeniem wyrażającym moją i naszą radość, i dziękczynienie za jego Wielki Pontyfikat, cudowne ocalenie od śmierci, i wszystkie słowa, dzięki którym mogliśmy wyzwolić się spod panowania złego. Każde z wykonań tego koncertu, w Szczecinie i Pyrzycach w roku 2014 jak i to ostatnie, niezwykłe, w Wadowicach w roku 2017 dawały mi tę niesłychaną radość i satysfakcję zagrania dla Świętego Jana Pawła osobiście, i spontanicznego, artystycznego podziękowania mu za to co dla nas w swoim życiu uczynił.
Do dziś dnia pozostał on żywo w mojej pamięci i jest dla mnie nadal największym autorytetem i przyjacielem. Nadal chodzę, choć często tylko w wyobraźni pamięci jego ścieżkami po Pieninach, Beskidach i Gorcach, myśląc o tym że gdyby nie zdarzył się światu Karol Wojtyła z Wadowic i nie zechciał jak Św. Michał pokonać smoka nicości, nasz świat wyglądałby dzisiaj inaczej, o ile w ogóle jeszcze by istniał. Bo jego losy ważyły się wtedy, 13 maja w sposób jednoznaczny.
Tomasz Trzciński
Link do Albumu „LIVE IN WADOWICE – Co mu w Duszy Grało”, 2017
Link do Albumu „Co mu w Duszy Grało – koncerty zadedykowane JPII”, 2014
O autorze: