Jak widać, mimo połączonych wysiłków dyrektora IBL i radcy prawnego, nie udało się przeczytać „Mojego pamiętnika literackiego”. Wybitny filolog i znakomity prawnik nazywają „blogiem” (?) niewielką książkę, która jest po prostu dokumentem ilustrującym powstawanie kolejnych utworów Jana Tomkowskiego. Mówi o perypetiach związanych z ich wydawaniem, o ludziach przyjaznych i nieprzyjaznych, jak również o tych, którzy stawali się bohaterami owych tekstów. Mówi szczerze, mówi rzeczy przyjemne i nieprzyjemne, wygodne dla władzy albo nie. Książka okazała się dla obu panów zbyt trudna albo zbyt nużąca, bowiem ani pan radca, ani pan doktor Sokołowski nie zechcieli zapoznać się z jej treścią, lecz marzą jedynie o podaniu autora do sądu.
Na jakiej podstawie?
Na podstawie donosów, oczywiście – skąd my to znamy?
Wydawałoby się, że znaleźliśmy się znów w PRL, ale – oddajmy sprawiedliwość doktorowi Sokołowskiemu – nazwiska donosicieli zechciał jednak ujawnić.
Zawsze to jakaś korzyść.
Stanisław Krzysztofowicz
.
Tak to bywa z cenzurą. Ona nigdy nie powinna mieć miejsca. A najbardziej przykre jest to, że denuncjatorzy zawsze uważają się za niewinnych.