Święty Kaj
.
W Wigilię kochałem się w karpiu
(anioł trochę przeklinał ale
przyniósł talerz)
w Sylwestra brat Albert zamknął bramę –
zostały zimne ognie i szczekanie mrozu
więc ty mały roku chociaż
mnie przeżegnaj krzyżem ulic ukołysz
aż wolno zaśnie we mnie wino
aż Gerda będzie mi się śniła bardzo piękna
i zupełnie naga
aż rozbierze mnie po kropli i wsunę się
w te wszystkie białe zakamarki –
od stóp będę się rozpuszczał
łapał w otwarte usta latające ryby
od dłoni będę srebrny
i lekki od śniegu
(Mikołów, Nowy Rok 2009)
.
Biały obrus
.
Położę biały obrus
Będzie was zwoływał jak ptaki
będzie łanem słodyczą portem lądowiskiem
Splot mereżki jakby się trawa pod wiatr kładła
Mała zmarszczka – niepewność
czy na czas zdążycie
Usiądę obok chleba obok lampy
będziemy razem świecić
okno wypełniać ciepłem kiedy zima
———————————————————-
Położę biały obrus
Na nim cisza jak plama i dłonie
z milionem mereszek
wzór niczym przerwane zasieki
Będę się kołysać kruszyć zasychać
poddawać sennym krokom światła
co chodzi w koło jak lis bez ręki i nogi
Zaczekam aż znów będziecie wszyscy
żeby wziąć mnie za rękę
Może to będzie latem
.
Lekcja języka
.
Czytam cię żmudnie
rozsupłuję pokrętne wywody
wyjadam tajemnice i opiłki piasku
Czytam cię pokątnie
mimochodem rozbijam skorupę
żółciowym kamykiem
osierdziowym workiem
procą żył napiętych do granic
wszechświata
końcem języka cię sylabizuję
układam abecadło pustyń i atoli
Na tablicy nieba skorpiony
sputniki i odbicie raka
jak uszczypnie wszystkie znaki będą
nam przeciwne
Zostanę piaskiem
i jak wieczny nomada będę się kołysać
karmić garby jak dzwonnik
i zasłaniać lustra
mowę ptaków przekładać na
senne koszmary
w których będziesz nas czytał
jak języki martwe
.
Frida
.
Kto powiedział że nie będzie bolało
że się przemkniesz jak światło za szybą
prosto w dłonie białych prześcieradeł
zahaczając po drodze o wszystko
Kto wymyślił że to tak boli
że już nie wiesz plecy czy ramiona
od trzymania kochania w objęciach
albo wycia tramwaju po torach
Może kolor tak szczypie w krtani
może w drutu łagodnej fastrydze
gdzieś pomiędzy łopatką a nerką
pocałunkiem zdradą i winem
Wydrzeć myślom pędzlom czubkom palców
te różańce koronki cierpienie
W blejtram schwytać wymiesić rozszczepić
niech nie dusi niech się rozleje
.
Musztardówki
.
Pamiętasz?
Kupowaliśmy zastawę: musztardówki
rżnięte jak kryształ z wódką zimną w środku
Były niczym obietnica złotych piasków białych wielorybów
był w nich Paryż i Belmondo z kina Rialto
Wtedy – pamiętasz – nasze chłopaki
zgraja szczupaków o płaskich brzuchach
ognisko nas Rawą wysuszone parowki
i moja talia 60 centymetrów w jego długich palcach
Liczyliśmy życie na wieczność
na ilość pocałunków i słoneczne ranty musztardówek
byliśmy jak meteory w pełnym biegu
komety z płonącym warkoczem i morelową szminką
Niezatapialni w historii bluszczy łopianów
i małych fiatów tak małych jak nasze pierwsze staniki
i wyobrażenia o wyższości miłości nad szynką
Bo jednak bardziej bolała miłość
i tylko później myśl o szynkach mieszała w głowach naszych psów
dzieci i dziadków tak że strach było zamknąć oczy
żeby nie spadały gwiazdy na noc na dach na złamanie karku
Żeby nie pękały nam naczynia krwionośne
jak musztardówki roztrzaskiwane na kamieniach Rawy
i sny wyprowadzane na brzeg i rzucane przez ramię
w bluszcze łopiany rzęsę i smród rzeki
W to co po złotych piaskach białych wielorybach
i płaskich brzuchach komet – niezmywalne
.
O mnie i o Tobie
.
Chodzić tak – wypełniona tym wszystkim
niczym bomba wodorowa
niczym jakaś Kasandra kaskada
kaldera pełna dzikich zwierząt –
kto to przeżyje
Czasem ci zazdroszczę cierpliwej sztuki
skupienia na liczeniu krwinek
kroków do drzwi do rana
do rany i ilości schodów z trzeciego na parter
gdzie papierosy piwo i inne przylądki
Choć burza huczy chodzimy wolniej
z obolałymi końcówkami włosów
i chłodem w pęcinach
Będzie się wspinał do miejsc
w których krzyżują nam się spojrzenia
tsunami stwarzał na obraz szaleństwa
i podobieństwo papilarnych linii twarzy
Benigni zapewnia że życie jest piękne
tylko jak długo przeżyje w nas dziecko
o niebieskich oczach kiedy w skrzydłach
mamy trotyl i żadnej piosenki w stokrotkach
Początki zimy
.
Zima zaczyna się od nas
kiedy stygną poduszki i prześcieradła
kiedy palce tracą czucie
i przestają tęsknić
Uszczelniamy usta i powieki
pleciemy warkocze dla róż
legendy dla publiczności
bajki na własny użytek
Zima zaczyna się od szronu w wazonach
od niskiego stanu piersi
i wysokiego stężenia rzeczy obojętnych
Od rdzy na klamkach
i wykradzionych przez kurz adresów
pod którymi czeka wrzątek
grzane wino jaskrawe ściany lata
i najśmieszniejsze opowieści znajomych wariatek
tych co wciąż tańczą
choć w ich Avinionach żadnego mostu
i wysokie stany na Wiśle
.
Roma Jegor
Obraz – Sun and life – by Frida Kahlo
.
O Autorce:
Roma Jegor – mieszka i pracuje w Mikołowie. Z wykształcenia programista komputerowy, z wyboru – poetka.
Członek ZLP – Oddz. w Krakowie, oraz Górnośląskiego Towarzystwa Literackiego w Katowicach. Laureatka konkursów poetyckich i autorka czterech tomików wierszy: „Wieczór w kocim futrze” (2004), „Bieleją księżyce paznokci” (2006), „Salamandra” (2008) i „Tatuaż na jabłku” (2010).
Wiersze przedstawiane były w „Akancie”, „Śląsku”, „SosnArcie”, „Arkadii”, „Migotaniach”, „Znaj”, „Lamelli”, „Hybrydzie”, „Literacie Krakowskim”, „Na Stronie”, a także w antologiach pokonkursowych oraz na internetowych stronach PKPzin, Polis2008, Fragment, Parnas.pl, Modowo.pl, Poeci Po Godzinach, sZAFa, zlp-kraków-pl, Poeci.pl i w Śląskiej Strefie Gender. Również w audycjach poetyckich Macieja Szczawińskiego, na antenie Radia Katowice i na profilu facebookowym autorki.
Czytam Cie lekko, rozsupluje jasne wywody jak warkocz splecionej Raby. Slowo w slowo – skrzydlate wiersze. Pozdrawiam !