z cyklu wiersze rzymskie
.
.
“Pochwała Katullusa”
.
„Niech szczeźnie Homer! Mamy Katullusa!
Opowie krótko, bo zna dobrą miarę.
I metrum trzyma niezgorzej niż
Grecy. Dowcip, ironia
i krytyczne oko.
Tego nam trzeba! Życie jest za krótkie, by
chwile tracić na te heksametry,
na zmyślenia nudne, z palca
wyssane, podniosłe,
ględzenia”.
.
.
“Nieznana gwiazda”
.
Łuna nad cyrkiem powoli gaśnie, Marek Waleriusz
stoi w oknie, kielich przechyla i czuje, że
migrena wraca.
Wrzask publiki pod niebo się niesie. Słychać kotły,
cymbały, grzechotki. Ciągle to samo: rogi i krew,
śpiewy i krew, ryki i krew.
Nie może już patrzeć na słonie, niedźwiedzie i łanie,
na prośne maciory i na ich rozpłatane brzuchy.
Nie może już znieść smrodu tego miasta.
Do gardła podchodzi mu wycie, gdy budzą się
bestie, a on przed imperatorem epigramma
deklamuje i hołdy fałszywe składa.
Znów popisał się formą, lekkim stylem, dowcipem.
Jakąż uciechę zrobił z ich bólu i śmierci na piasku.
A tego czekają cesarze.
Obrzydło mu wszystko. Ale przecież tego nie powie,
nie będzie się obnosił ze swoją pogardą, której
nie szczędzi i sobie.
Łuna nad cyrkiem powoli gaśnie, Marek Waleriusz
stoi w oknie, kielich przechyla i czuje, że
migrena wraca.
Nieznana gwiazda spada.
.
.
„Odszczepieniec”
.
Podchodził niespiesznie, ostrożnie i cicho jak czynią to koty.
Z daleka już słyszał wrzaski i przekleństwa, wściekłe szyderstwa
raniące do kości. Szczekali do siebie niczym pomyleni. Warcząc,
gotowi puścić krew z jakiego byle to powodu.
Doprawdy, wszystko to – inne i nieokrzesane. Lękały go
płonące jęki jeńców, palisady chromego języka, pomruki ciemne.
Wobec nich, czymże mógł być bezpieczny porządek jego retoryki?
Prowadził ich instynkt, pierwotny i nagi, potoki życia,
szalejące zmysły. Błysk, grom, burza, śliskie ostrze,
niedźwiedzie pazury, wilcze kły – jedynie one domagały się
słów grotów, słów talizmanów o mocy nad mocami.
A on niósł im mowę piękną i przejrzystą, pieśń składną, harmonię.
Objaśniał i pilnował znaczeń. Wyrazy ustawiał w zwartym,
pewnym, szyku. Uznawał wyłącznie władzę gramatyki.
Powiada o nim tylko jedno zdanie:
„Ten, co porzucił Drogę, przystąpił do dzikich i stał się ich bogiem”.
.
.
„Ostateczna kapitulacja”
..
W czasach obłudnych reform republiki, już
mało kto zajmował się poezją.
Twierdzono, że skostniała, a niemoc i nuda,
wyssały jej krew, zabiły ducha.
Wysoki niegdyś styl obniżał loty. Bronili go
żarliwie tylko gasnący starcy.
Ale ich patos wywoływał alergię. Na koniec
i oni ogłosili ostateczną kapitulację
wiersza.
.
.
„Stacja Rzym”
.
Dudniły pociągi, perony szukały powietrza,
ruchome schody miarowo wyrzynały
ciszę.
Puste tunele porastały mrokiem, drżały ściany,
odzywał się gwizdek, w oknie
czyjeś głosy.
Bezdech ściskał suche krtanie, owady syciły się
krwią odkrytych dłoni i miasto było
jak otwarta rana.
Ludzie pod mostem palili gazety, gołębie stąpały
między kałużami, smutna kobieta
wyrzuciła kwiaty.
Karetka w ciszy połknęła człowieka, jej kogut
błyskał niespokojnym światłem, na trotuarze
tylko resztka bułki.
Pijany starzec chwiał się i zataczał, mruczał
coś o końcu świata. Została po nim
tylko strużka śliny.
..
Robert Gawłowski
…
ROBERT GAWŁOWSKI (1957) — poeta, dziennikarz, krytyk, autor sztuk teatralnych, słuchowisk radiowych i scenariuszy filmowych. Debiutował w roku 1977. Wydał m.in. zbiory poezji: „Nie ukrywajmy tego szaleństwa” — 1983, ”Ograniczony wybór” — 1984, „Marko Polo szuka nowej drogi” — 1984, „Marko Polo” — 1987, „Podróż chroniczna” — 1997, „Georg — ostatnie chwile, ostatnie błyski” — 1998 (poemat o Georgu Traklu) oraz manifest poetycki —” Książeczka o poezji” — 1997.