WYŻSZA MATEMATYKA
– Witam wszystkich – powiedział profesor Kwaśnica zasiadając w swoim fotelu. Spojrzał na stół nakryty krochmalonym obrusem. Przy każdym nakryciu gałązka mirtu. Odświętnie. Milczące Draby w krawatach. Klipsy Chichotliwych Elegantek mieniły się jak stada kolibrów.
– Witam wszystkich – powtórzył. – Niech Państwa nie dziwi, że Akademicy się nie zjawili. Trwają spory, czy ten obiad jest naprawdę jubileuszowy.
– Jest, bo dziewiąty. Trzy do trzeciej daje dziewięć – odezwała się ruda Elegantka z zielonymi klipsami z łapek kosówki.
– Trzy do drugiej – błyskawicznie ripostowała ta blond w klipsach z rubinowego szkła. – Chyba była na wagarach jak brali potęgi – dodała zwracając się do profesora.
– Jest dziesiąty i jubileuszowy – sprostował Kwaśnica. – To sytuacja typowa dla naszej uczelni. O ile to jest uczelnia. Jeszcze w latach siedemdziesiątych wrocławscy akademicy podczas sympozjum w schronisku na Ornaku wprowadzili nowy liczebnik o nazwie „szywernaście”. To było słuszne posunięcie, bo pozwalało relatywizować daty rozmaitych jubileuszów. A nie mieliśmy wtedy jeszcze ani statutu, ani regulaminu. W tej sytuacji jubileusze…
– Dalej nie ma statutu – odezwała się podkuchenna w podkoszulku z napisem JESTEM LENIWA ALE SIĘ STARAM.
– No tak, panie profesorze. I regulaminu nie ma. Ale jest zupa ogórkowa. Proszę bardzo.
Postawiła wazę przed prezydującym. Kwaśnica wstał, wyjął z wazy łyżkę wazową i dał znak, aby kolejno podawano mu talerze.
– Niech pani liczy do szywernastu – polecił rudej Elegantce. – Jeśli z tymi wagarami to prawda, da pani radę.
– A mogłabym po prostu zacząć od szywernastu? – spytała wywołana. – Bo nie lubię jeść wystygniętej.
– Wystygłej – poprawiła ją blond z czerwonymi klipsami. – Ona rzeczywiście z tymi wagarami…
– Sama wystygła – syknęła ruda. – A jak pan profesor będzie tak nalewał, to będę liczyć szywernaście i pół, okropnaście, szkaradnaście i trzy czwarte… To już lepiej ja będę nalewać, a profesor niech weźmie i liczy.
– Ho, ho, hola – dosyć tej wyższej matematyki – uciszyła uczone spory kierowniczka kuchni, magister Dziadoniówna z Instytutu Biesiadnictwa Ogólnego. – Ja w kwestii formalnej, bo już daję drugie. – Są baranie żeberka duszone w winie mozelskim. Do tego kasza jęczmienna i kiszona kapusta od Mardułów.
Baranie żeberka sprawiły, że liczenie wygasło w sposób łagodny. Asymptotycznie do krzywej penakordancji jak to potem zapisano w protokołach czwartkowych.(Patrz Zeszyty Posiedzeń Zakładu Badań nad Odwracaniem Trendu, tom XXVII).
Kiedy już talerze po drugim daniu opustoszały jak jasne niebo nad Maruszyną, czterech chłopaczków w strojach góralskich wniosło tacę z piramidą pączków i dzbanki z herbatą po góralsku.
– Mamy chwilę, nim zaczną się tańce – ogłosił profesor Kwaśnica. – Przyjdą muzykanci z Gronia. Póki co, chcę się chwilę zatrzymać nad wpisem do księgi pamiątkowej willi „Smytnia”. Podpis nieczytelny, ale chyba Krzysiek Ptak. A wpisał te słowa – Jeśli rzeczywistość jest ciekawa, to opis rzeczywistości z natury rzeczy musi być mniej ciekawy. Jeszcze mniej ciekawa musi być opinia o tym opisie, a także każda glossa polemizująca z tą opinią. W sumie nieubłagana nuda. A i tak z tą rzeczywistością to nie idzie gładko.
Co o tym sądzicie, drodzy moi?
Jeden z Drabów wstał i przestępował z nogi na nogę. Rozglądał się po dalszych horyzontach.
– Chyba nie idzie gładko – w końcu odezwał się niepewnie ów Drab w muszce w grochy. – Ale może komu innemu to inaczej?
– Właśnie! – wykrzyknął Kwaśnica z rozjaśnioną twarzą. – Celna uwaga. Bo przecież wystarczy uznać opinię za rzeczywistość. I wtedy rzeczywistość jako taka. Albo fikcja jako przekaz. Mówią, że tylko fikcja jest prawdziwa. To znaczy przekazuje prawdy niebanalne, głębsze, nawet zbawienne. O co chodzi?
Chłopiec w góralskim stroju już dłuższą chwilę ciągnął profesora za rękaw.
– Ciii! Cichojta! Muzyka idzie!
Z dołu, od Bańskiej słychać było dudnienie basu.
…
Piotr Wojciechowski
Fot. Marcin Kęsek
dd
O autorze:
Piotr Wojciechowski (ur. 1938) – prozaik, poeta, reżyser filmowy.
Autor powieści: