Trzeciego stycznia bieżącego roku w Chicago czwórka młodych czarnoskórych – Brittany Covington, lat 18, jej siostra Tanisha Covington, lat 24, Tesfaye Cooper oraz Jordan Hill (obaj również w wieku 18 lat) – przyprowadziła do domu swego białego, umysłowo upośledzonego szkolnego kolegę, też osiemnastolatka i poddało go trwającym godzinami torturom, krzycząc przy tym „Pier.. lić białych” i „Pier..lić Trumpa”. Następnie zażądali od matki ofiary trzystu dolarów okupu i załadowali na YouTube film pokazujący przebieg całej tej okropności. Incydent ów zawiera dużo więcej szokujących i ohydnych szczegółów, ale wszystkie one bledną w porównaniu z arcyobłudną reakcją znacznej części północnoamerykańskich mediów, niektórych publicznych figur oraz wielu wojowników sprawiedliwości społecznej.
Wierna przykazaniom liberalnej retoryki, większość znanych mi artykułów w mediach nie ośmieliła się wspomnieć o rasowej przynależności młodocianych sadystów, chociaż tekstom często towarzyszyły ich jednoznaczne fotografie. Don Lemon, prezenter wielkiej stacji telewizyjnej CNN, zbagatelizował to wydarzenie jako przejaw nie zła, lecz tylko „kiepskiego wychowania w domu” (tak jakby chodziło tu o obsikanie deski klozetowej). New York Times ukrył jego opis na siedemnastej stronie edycji z czwartego stycznia (wspominając jednak o „możliwości ataku na podłożu rasowym”) i nie włączył go do cotygodniowego podsumowania „przestępstw z nienawiści oraz przypadków prześladowania na terenie USA od czasu wybrania Donalda Trumpa”, które ukazało się na jego łamach następnego dnia. Co gorsza, słynna radiowa rozgłośnia CBS sformułowała swoje sprawozdanie w tak przewrotny sposób, że – pozornie pozostając w zgodzie z faktami – sugerowało ono, iż porwania dokonali biali zwolennicy Trumpa, a ofiarą był bezbronny, psychicznie chory czarny (1).
Wrzaskliwa reakcja wojowników sprawiedliwości społecznej była jeszcze bardziej żałosna. „Spoko, moi biali przyjaciele… to przemawia wasz biały przywilej, nic się nie stało, róbcie swoje”; „Hmmm… zobaczmy, którzy to biali okazują fałszywe oburzenie na wiadomość o dzisiejszym porwaniu #BLM”; „Biali ludzie nie mogą być ofiarami rasizmu, to jest praktyczna niemożliwość”; „Czarni giną z rąk białych terrorystów każdego dnia” – oto kilka przykładów nieczułych, protekcjonalnych lub po prostu głupich tweetów wypuszczonych przez ludzi, którzy z pewnością uważają się za sympatycznych, tolerancyjnych, racjonalnych i obiektywnych (2). Ale taka dwulicowość nie jest niczym nowym dla lewicy. W rzeczywistości stanowi ona jej fundament i rację bytu.
Kiedy przyjrzymy się bacznie historii zmagań prawicy z lewicą, nie możemy nie dostrzec – jeżeli podejdziemy do tego bezstronnie i uczciwie – że pretensje lewicy do wyższości moralnej zazwyczaj opierają się na hipokryzji i podwójnym standardzie. Bez względu na jej ciężkie i oczywiste grzechy, szczególnie w przypadku jej skrajnych politycznych form, prawicę rzadko można oskarżyć o ten akurat występek. Tak więc – w przeciwieństwie do Stalina – Hitler nie próbował ukryć swych brutalnie pragmatycznych celów pod szlachetnie brzmiącą retoryką o postępie ludzkości i wyzwoleniu pracujących mas. Nawiasem mówiąc, Stalin zabił bez porównania więcej ludzi niż Hitler, aczkolwiek innymi sposobami i bez rasowych motywacji – on był prawdziwie egalitarnym masowym mordercą. Jednak w popularnej opinii, ukształtowanej przez liberalną odchyłkę oficjalnej historiografii i większości mediów, Hitler jest uznany za wcielenie zła, podczas gdy Stalin – szczególnie w Ameryce – nadal zachowuje jakieś resztki swego dobrodusznego wcielenia jako „Wujek Józek” („Uncle Joe”). Wciąż trwające procesy przestępców wojennych rzutują tę odchyłkę w sferę polityczno-sądowej praktyki: podczas gdy nawet szeregowi nazistowscy strażnicy obozowi, obecnie w okolicach dziewięćdziesiątki, są skazywani na długie lata więzienia, ani jeden stalinowski (czy komunistyczny) funkcjonariusz nie został jeszcze nawet postawiony przed sąd bez względu na to, jak zbrodnicze były jego uczynki w przeszłości (3).
Historyczne przypadki tego podwójnego standardu są liczne. Na przykład hiszpańska wojna domowa (1936-1939) została sprowokowana w głównej mierze przez niezdolność – albo brak woli – demokratycznie wybranego rządu republikańskiego do powstrzymania fali zbrodni popełnianych dziennie przez skrajną lewicę i anarchistów. Polityczni wrogowie i katoliccy duchowni byli mordowani na ulicach, kościoły podpalano w samym nawet Madrycie, o kilka kroków od siedziby parlamentu, lecz rząd nie podejmował żadnych zapobiegawczych kroków, praktycznie zmuszając swoją bezczynnością grupę i tak już niechętnie doń nastawionych oficerów armii do przeprowadzenia zamachu stanu. Ten akt samoobrony został natychmiast uznany przez lewicę za atak na demokrację i wojna domowa w Hiszpanii stała się sztandarowym wydarzeniem w lewicowej mitologii (4).
Ernesto „Che” Guevara, argentyński lekarz i marksistowski rewolucjonista, jest wciąż uważany w „postępowych” sferach za dobrego faceta i nawet za wzór do naśladowania, mimo tego, że był on osobiście odpowiedzialny za setki, jeśli nie tysiące, politycznych egzekucji na Kubie i w Ameryce Południowej. Obecni wielbiciele „Che” wymyślają jednak najrozmaitsze usprawiedliwienia jego morderczej kariery albo po prostu ją ignorują i dalej noszą odznaki i koszulki z wizerunkiem ich heroicznie zapatrzonego w cudowną przyszłość bohatera.
Nie jest niespodzianką fakt, że „Che” pomógł również stworzyć totalitarny reżim na Kubie z jego tajną policją, obozami przymusowej pracy, nieludzkimi więzieniami i wszechobecnym nadzorem ludności. Jak wiemy – lub jak przynajmniej powinniśmy wiedzieć – to samo nastąpiło prawie wszędzie pod rządami lewicy: w Związku Sowieckim, republikańskiej Hiszpanii, maoistycznych Chinach, krajach sowieckiego bloku, Północnym Wietnamie, Kambodży Pol Pota i tak dalej. Ale ta oczywistość jest głęboko zakamuflowana. Dzisiejsi modni wojownicy sprawiedliwości społecznej po prostu nie dbają o to, że ich przeszłe i teraźniejsze idole ociekają krwią i stosują wszelkie rodzaje przemocy tak długo, dokąd zapewniają one również darmową powszechną edukację i publiczną opiekę zdrowotną. Wielu z tych „postępowców” często przypina sobie gdzieś do ubrania czerwoną gwiazdę, chociaż podobne użycie swastyki napełniłoby ich grozą i świętym oburzeniem. W praktyce jednak różnica między nimi a neonazistami jest bardzo mała.
Jeśli chodzi o tolerancję, jej definicji nie stanowi już szlachetne (choć apokryficzne) stwierdzenie Woltera: „Nie zgadzam się z tym co mówisz, lecz oddam życie, abyś miał prawo to powiedzieć”. Obecnie lewica podąża za „wyzwolicielską” albo „dyskryminacyjną” definicją Herberta Marcuse’a, który w swoim szkicu „Represywna tolerancja” z 1965 roku napisał, że oznacza ona „nietolerancję wobec ruchów prawicowych i tolerowanie ruchów lewicowych” (5). Tolerancja oznacza więc nietolerancję – taka definicja byłaby po prostu absurdem (albo cytatem z „1984” Orwella), gdyby nie fakt, że została ona sformułowana całkowicie na serio i jest traktowana z absolutną powagą.
Dlaczego jednak lewica musi się tak mocno wspierać na oszustwie, hipokryzji i pospolitych kłamstwach? Przyczyny tego są skomplikowane ale jeden powód przeważa nad innymi. Jest nim irracjonalnie optymistyczna ocena ludzkiej natury przez liberałów. Olga Tokarczuk, współczesna pisarka polska i sztandarowa postać krajowego „progresywizmu”, dobrze streściła to beznadziejnie naiwne nastawienie:
„Konserwatysta zakłada, że ludzie są raczej źli niż dobrzy i tylko zewnętrzne warunki, zakazy, nakazy i prawa, w tym siła tradycji, są w stanie utrzymać człowieka w jako takim moralnym porządku. Lewicowiec uważa, że u swych podstaw człowiek jest jednak dobry, że właściwie nie trzeba mu przeszkadzać, a wtedy rozwinie skrzydła. Raczej ufać, wspierać, współczuć i pozwalać być wolnym” (6).
I kiedy ta „cudownie optymistyczna filozofia lewicy” (znowu słowa Tokarczuk) poczyna się rozpadać w konfrontacji z realiami życia, kiedy ludzie – albo wskutek wrodzonych tendencji, albo przez instynktowne dążenie do wolności – odmawiają ślepej akceptacji tak jaskrawie niepraktycznych dogmatów, lewica jest zmuszona odwołać się mimo wszystko do tych „zewnętrznych warunków, zakazów, nakazów i praw”, które prawica zalecała od samego początku. Oczywiście lewica nie może się do tego przyznać bez utraty twarzy i maskarada oszustw, hipokryzji i pospolitych kłamstw zaczyna się na całego. Rasizm działa tylko w jedną stronę, nietolerancja jest tolerancją, morderstwo jest sprawiedliwością. Wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre zwierzęta są równiejsze od innych. Tak to droga ku świetlistej przyszłości kończy się w bagnie kłamstw i w morzu krwi.
Mariusz Wesołowski
Styczeń 2017 roku
Przypisy:
(3) Procesy generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka nie wydają się przeczyć tej regule, ponieważ dotyczyły one tylko okresu stanu wojennego, a nie całokształtu ich działalności. Z drugiej strony wyjątkiem jest skazanie na dwadzieścia lat więzienia w lutym 2016 roku Alexandru Visinescu, byłego funkcjonariusza rumuńskiego obozu pracy pod rządami osławionego dyktatora Nicolae Ceaușescu (zobacz https://news.nationalpost.com/news/world/jailing-of-elderly-former-prison-commander-means-more-romanian-communists-will-answer-for-crimes ).
(4) Pozostaje ona zresztą nim do dziś, czego świadectwem były apologetyczne artykuły w mediach na 80. rocznicę jej wybuchu w 2016 roku, mimo tego, że łatwo jest teraz dowiedzieć się o jej rzeczywistym obliczu po stronie republikańskiej: nieprzerwana brutalna eksterminacja prawdziwych i wymyślonych przeciwników, paraliżujący wewnętrzny konflikt między politycznymi frakcjami, błędne decyzje militarne, przekazanie Stalinowi całej państwowej rezerwy złota (której Hiszpania już oczywiście nigdy więcej nie ujrzała) i na koniec wojna domowa wewnątrz wojny domowej – walki pomiędzy regularnymi oddziałami republikańskiej armii a komunistami na ulicach Madrytu. Historia zaiste tyleż żałosna, co groteskowa. Zobacz na ten temat świetną pracę Marka Jana Chodakiewicza „Zagrabiona pamięć: Wojna w Hiszpanii 1936-39”, Biblioteka Frondy, Warszawa 1997.
(5) Dobre omówienie tego tematu: https://www.youtube.com/watch?v=6zoXwWQo8bk
(6) Cytaty pochodzą z wywiadu z Olgą Tokarczuk https://wyborcza.pl/1,75410,18999849,olga-tokarczuk-laureatka-nike-2015-ludzie-nie-bojcie-sie.html
.
O autorze:
Mariusz Wesolowski – (ur. 1954), absolwent polonistyki i historii sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego, od roku 1982 mieszka w Kanadzie.