Tegoroczne federalne wybory w Kanadzie zaliczają się do arcydzieł teatru absurdu. Powodem ich ogłoszenia przez Justyna „Czarną Twarz” [1] Trudeau była tylko i wyłącznie żądza uzyskania większości w parlamencie. Po wydaniu 600 milionów dolarów z kieszeni podatników okazało się, że góra urodziła mysz – Liberałowie zdobyli jedno więcej miejsce.
Na tym właściwie mógłbym zakończyć ten felieton. Warto jednak zauważyć, że to fiasko przyniosło kilka pozytywów. Maxime Bernier i jego People’s Party of Canada – jedyna większa partia uznająca za główny cel obronę wolności słowa – otrzymała ponad 800 tysięcy głosów i weszła (miejmy nadzieję, na stałe) do politycznego krajobrazu Kanady. PPC wprawdzie nie wygrała żadnego miejsca w parlamencie, ale za to trzeba winić niesprawiedliwy system wyborczy.
Liberałowie utracili na rzecz Partii Konserwatywnej trójkę ministrów, w tym osławioną kłamczuchę Maryam Monsef, która niedawno nazwała talibów „naszymi braćmi”.
Przywódca Progressive Conservative Party Erin O’Toole, który desperacko próbował udowodnić wyborcom, że nie jest żadnym konserwatystą, został tam, gdzie był (i może nie na długo). Jego stwierdzenie, że „to nie jest już partia waszych ojców” musiało przysporzyć Bernierowi wiele głosów.
Z drugiej strony te kompletnie niepotrzebne wybory potwierdziły jeszcze raz smutną prawdę, że w Kanadzie głos ludu nie jest głosem Boga, lecz tylko głosem garnka i portfela.
Mariusz Wesołowski
21 września 2021
.
[1] Justyn „Czarna Twarz” Trudeau
.
O Autorze:
Mariusz Wesolowski – (ur. 1954),
absolwent polonistyki i historii sztuki
Uniwersytetu Jagiellońskiego,
od roku 1982 mieszka w Kanadzie.
.
.
.
.
.