Rzeczywistości w fikcji i na odwrót zajmujące przygody
(jak przeczytałem „Fikcję” Dariusza Bitnera)
.
Bitner nie pisze Borgesem, Bułhakowem, ale jednak pisze, jak pisarz na B, bo ma na to „papiery” i zaczynające się na tę literę nazwisko. I nawet pojawiające się tu i ówdzie w „Fikcji” cytaty są tak dobrane, że sprawiają nieodparte wrażenie bitnerowskich – zarówno w obszarze języka, jak i ich zawartości. Cóż, trudno się dziwić, gdy ma się do czynienia z pisarzem, który zdaje się przeczytał wszystko (i nie tylko literaturę mam tu na myśli) i w dodatku przemyślał to, co przeczytał; z pisarzem wiedzącym i widzącym, chcącym wiedzieć i widzieć, a jednocześnie naznaczonym dystansem, można by rzec – agnostycznym.
Nie wiem, czy rozkodowałem wszystkie szyfry, czy rozwikłałem większość zadań i zagadek, czy odczytałem i – co przeczytałem. Tytuł „Fikcja” jest zwodniczy – nie zdradza i nie jest zapowiedzią tego, co między okładkami (pomijając rzecz jasna kartki z papieru). Bo do czego odnieść tytułową fikcję? Do wieloosobowej, zmiennej narracji? Do nagłych zmian planów akcji? Splątań czasu – zarówno w zapisie, jak i w dzianiu się? Do tego, że coś tam dzieje się „rzeczywiście” w fikcyjnych wymiarach literatury, a coś innego jest „fikcją” w literackim zmyśleniu? Nic z tych rzeczy w literaturze dla czytelnika w XXI wieku zaskoczeniem ani fikcją być nie powinno. Brak linearnej fabuły czy napotykane co i rusz zakleszczenia, z których pozornie akcja nie może (nie chce? nie powinna?) ruszyć dalej – także nie! Zabawy autora warstwą narracyjną, konstrukcja fabularna, bohaterowie – tworzą wyrafinowaną kompozycję, w której zastosowane chwyty i rekwizyty, przywodzące na myśl nurt „literackiego postmodernizmu” czy „antyrealizmu”, mają dowieść, ze pogłoski o wyczerpaniu literatury są jednak przedwczesne! Ale czy to wystarczająco wypełnia znamiona fikcji? To, co kiedyś miało naznaczać wyczerpanie, dzisiaj dowodzi całkiem niezłej kondycji! Świadczyć o tym może niedostatek, wręcz morfologiczny niedobór tego rodzaju, wyrażonych w mniej lub bardziej zakamuflowany sposób, podstępów i przekomarzań autora powieści z narratorem, bohaterami, czytelnikiem… Dariusz Bitner nie potrzebuje specjalnych egzemplarzy pewnych książek, w których akcja zaczyna toczyć się inaczej, niż powszechnie wiadomo. Nie musi powoływać łańcucha postaci znajdujących w szczególnych okolicznościach i przekazujących sobie rękopisy. Nie dąży do tego, by za wszelką cenę dowieść „prawdziwości” przekazywanej opowieści. Wręcz przeciwnie – wprost mówi, że teraz będzie „Fikcja”. I jest w tym konsekwentny i uczciwy przez wszystkie strony powieści.
Ufikcyjnienie realności, urealnianie fikcyjności w tych wszystkich aspektach, które mają opowiedzieć o relacjach rzeczywistość – poznanie – literatura – pisarz – czytelnik – rzeczywistość, podane są wprost. Przywołania cytatów z konkretnych książek, nazwy geograficzne i topograficzne, zdarzenia historyczne, tytuły zapomnianych przebojów niegdysiejszej popkultury – to tylko niektóre zabiegi w służbie kamuflażu, jednakże starannie wyrafinowanego, takiego, który w bardziej wiarygodny sposób stara się potwierdzić autentyczność świata przedstawionego. Bo tylko o takim (przedstawionym) świecie możemy mówić – prawda może i istnieje, ale nie jest ona nam dana. Nam (nam tysiące lat temu i – jeśli ludzkości uda się uniknąć samounicestwienia – za tysiące lat) nie jest przeznaczone poznanie prawdy; my skazani jesteśmy na dążenie do prawdy, która bardzo często jest odwrotnością kłamstwa (złudy, fikcji, zmyślenia) – nie wiadomo tylko, którą odwrotnością!
Skoro autor nie odwołuje się do wielu chwytów i zabiegów znanych skądinąd i robi to świadomie, odrzuca je, ponieważ przestają być niezbędne, są w zaniku, znaczy – literatura znów chce nam coś powiedzieć, o czymś zawiadomić. O czym? A o tym między innymi – o wierze w nią samą: „tu jestem i jeszcze mam zamiar was zaskoczyć”. I nie jest przeszkodą dla dziania się, ergo – nie powinno hamować literatury to, że statyczna, że z oporami, że ciągłe schody. Skoro fabuła nie może podążać dalej, bo dialogi brną w absurd i nie chcą się toczyć a jedynie buksują w miejscu; skoro tyle w niej przeszkód, komplikacji i niejasności, to od czego są wymyślone przez autora postaci? Dalejże! Niech wprowadzają swoje wątki, niech łatają miejsca niebytu i białe plamy uwiądu w opowieści; niech, wypełniając pustkę i mizerię swoimi epizodami, staną się i zaistnieją literaturą – historie postaci, opowieści o postaciach i o nie-postaciach. Nie dosyć? No to proszę bardzo – nienabzdyczone eseje, oparte na kanonicznych tekstach rozważania etyczno-filozoficzne, spora dawka odważnej erotyki, czy wręcz pornografii (dopuszcza się uciekanie do wszystkiego, co jest w stanie odwrócić uwagę czytelnika, a im bardziej odwraca, tym lepiej, więc pornografia nadaje się do tego celu wyśmienicie!). Taka literatura w literaturze – też nią jest.
Przy okazji Dariusz Bitner dzieli się z nami pewnym odkryciem – w literaturze obowiązuje reinkarnacja! Każda z postaci książek, jakie czytaliście, kiedyś tam, wcześniej, w literaturze już zaistniała; jest kimś, o kim opowieści wiodły następne pokolenia – te zamknięte w literackich fabułach i te dotykalne, dopuszczone do świata rzeczywistego. Każda z nich nosiła (nosi) brzemię doświadczeń z poprzednich (literackich) wcieleń, jest kolejnym ogniwem w karmicznej wędrówce! Skutki tej konstatacji wydają na razie nieprzewidywalne i jako takie mogą przewartościować całe dotychczasowe ludzkie pojęcie o literaturze i jej rozumieniu. (Być może będzie to wymagało stworzenia nowych kanonów, list bestselerów, wykazów lektur szkolnych, opracowań krytycznoliterackich i z cała pewnością odciśnie piętno na bibliotekoznawstwie, zarówno w jego warstwie materiałowej, jak i osobowej).
Czyta się „Fikcję” „jak kryminał” (owo „jak” w przypadku Bitnera jest bardzo ważne!). Dzieło przemyślane, precyzyjnie skomponowane, nieodżegnujące się od literackiej psychologii – odnoszącej się nie wyłącznie do poszczególnych postaci, ale – jakby to ująć – „psychologii stadnej”: psychologii kobiet, mężczyzn, profesorów, rycerzy (w tym baśniowych), nastolatków, policjantów… no i psychologii związków, relacji pomiędzy nimi, w różnych konfiguracjach. I „psychologia aksjologii”, jeśli można tak rzecz nazwać.
I jeszcze jedna z wielu niewysilonych konstatacji – w książce jest jak w życiu, ale tylko dla tych, co żyją w książce. Ale cóż to za odkrycie?! Żadna epifania! I co – dla tak błahego powodu warto było pisać przez dziesięć lat sześćsetsiedemdziesięcio-stronicową książkę?! Tak, warto, ale dlatego, że wychodzenie ze stanu wyczerpania nie jest procesem ani łatwym, ani bezbolesnym, ani krótkotrwałym, ani żarto… O, tutaj nie odważę się dokończyć. Jak każda poważna literatura, dzieło z takimi pretensjami (choćby jedynie wewnętrznymi, nie nadanymi przez autora) musi śmiać się, uśmiechać – do i z samego siebie; z tego, o czym opowiada i jak; ze swoich bohaterów, z czytelnika no i z autora, przy czym ów korzysta z podwójnie zabawnej sytuacji: bawi się nim książka, on bawi się nią. A tak wyrażone intencje wymagają zamaszystej, przemyślanej strukturalnie formy i nie byle jakiej pojemności, gotowych pomieścić wszystko, co literaturą jest – i co nią nie jest, a może się stać; co nie powinno – a podejmuje próby wtargnięcia na jej stronice…
.
Marek Maj
O autorze:
Marek Maj – poeta, autor tekstów piosenek, sztuk teatralnych, opowiadań, animator kultury. Mieszka, pracuje i tworzy w Szczecinie.
.
.
.