Nad brzegiem rzeki dreptał w kółko lemurek, nie wiedząc jak dostać się na drugi brzeg. W słonecznym skwarze wysychały szybko kałuże po tropikalnym deszczu, nawet małe bajorka. Rzadkie drzewa dawały skąpy cień, tam chronił się lemurek przed palącymi promieniami słońca. Pod baobabem spał hipopotam. I wtedy lemurkowi zaświtała myśl, że mógłby przepłynąć rzekę na grzbiecie hipopotama. Poczekał aż hipopotam otworzył jedno oko, potem drugie, bo nie wypadało przerywać mu drzemki. I nie chciał zezłościć króla afrykańskich rzek. Nic gorszego jak obudzić kogoś ze snu, zwłaszcza że była to święta pora sjesty.
Panie hipopotamie wielmożny, ogromną mam prośbę, a dla pana to będzie wręcz igraszka…
Co tam mruczysz małpeczko ?
Przewieź mnie na grzbiecie na drugą stronę rzeki, bardzo pana proszę…
He, he… Zamoczysz sobie futerko i ogonek… A w ogóle skąd tu się wziąłeś ? Pierwszy raz widzę coś takiego…
No właśnie, dopłynąłem w te strony na jachcie bogatego oligarchy, ale mu się znudziłem…To mnie tu zostawił…
Pech, radź sobie jak możesz… Szukaj innego oligarchy!
Ależ ppanie hi-hipciu drogi, zli- zlituj się nade mną…- lemurek trochę się jąkał – W dodatku w tych okolicach – jak słyszałem – wstrętne plemię po-pitych po-myleńców napada na lemury! Kto nie z nimi, to ich zmieciem…
A, jak tak, to siadaj…- i hipopotam zsunął się do rzeki. Miał dobre serce, choć wygląd tak odpychający. I popłynęli. Lemurek kurczowo trzymał się skóry hipcia, w końcu jakoś dotarli. Wtedy lemurek zeskoczył na piasek i długo turlał się z radości.
Dziękuję, panie hipciu! Jest pan kochany…Tak miło się płynie z panem, mógłbym tak na koniec świata…
Dobra, dobra… teraz radź sobie sam! Jestem za leniwy, żeby płynąć tak daleko!
I lemurek musiał szukać nowego przyjaciela. Wędrował długo przez sawanny, aż dotarł na obrzeża wielkiego miasta. Czystym przypadkiem trafił na lotnisko, a tam zobaczył duży samolot z kangurem wymalowanym na kadłubie. Tak mu się to spodobało, że nocą przedostał się do środka i schował pomiędzy bagażami. Tak doleciał do Sydney, nie znając jednak nazwy tej metropolii, ani nie wiedząc w jakim znalazł się kraju. Ukryty między walizkami wydostał się dopiero, gdy ludzie odbierali swoje bagaże i musiał salwować się ucieczką. Dał drapaka do pobliskiego parku, potem dalej w busz. I znowu wędrował, unikając zamieszkałych terenów. Pewnego dnia odkrył ocean, ale unikał plaży, gdzie ludzie mogli z łatwością go zobaczyć. Wolał poruszać się w zaroślach, gdzie nie uświadczysz człowieka. Nasz lemurek przechadzał się po antypodach, nie wiedząc nawet jak bardzo tubylcy miłują zwierzęta. O tej miłości przekonał się dopiero, gdy trafił do kliniki dla zwierzątek, gdzie bardzo miły weterynarz opatrzył mu ogon, skaleczony w niejasnych okolicznościach. Po prostu było już ciemno, a lemurek zagapił się i wpadł do dołu z potłuczonymi butelkami po piwie. Po wizycie u weterynarza nabrał trochę zaufania do tubylców, śmielej wędrował przez osiedla, a nawet małe miasteczka. Pewnego dnia znalazł się w pobliżu jakiegoś jeziora czy też zatoki oceanu, gdzie spory tłum zebrał się nad brzegiem, a przed ludźmi tłoczyły się pelikany. Przebierały nogami, wyginały długie szyje i kłapały równie długimi dziobami. Lemurek dopchał się do pierwszych rzędów, wszyscy byli zapatrzeni w pelikany, więc mało kto patrzył na lemurka.
Cóż te pelikany tak się tłoczą w tym miejscu ? – myślał lemurek. Gdyby umiał czytać, wiedziałby, że te duże ptaki czekają na wyżerkę. Na kombinezonach kilku pań widniał napis: „The Entrance Pelikan Feeding Team”. W żółtych rękawiczkach rzucały ptakom mrożone ryby. Pelikany chwytały je z wielką gracją, połykając w całości. Ale niektóre ptaszyska jakby bojkotowały karmienie, może już się najadły wcześniej, a może lekceważyły mrożonkę woląc świeże ryby, złowione w słonych wodach jeziora. Te pelikany obserwowały więc z pogardą widowisko karmienia, pląsając w niskich falach, albo ulatując nad powierzchnią wody koszącym lotem. Lemurek był zachwycony tymi akrobacjami w powietrzu, po raz pierwszy zazdrościł innym stworzeniom, że one potrafią latać, a on nie potrafi. A pelikany, stłoczone na brzegu, dalej połykały swój podwieczorek. – Niesamowite – pomyślał lemurek – w Afryce, w tylu innych miejscach globu głodują dzieci, a tu się dokarmia pelikany!? Nie do wiary, jak bogaty musi to być kraj, który może pozwolić sobie na takie fanaberie! Zebrani ludzie ze swymi pociechami bili jednak brawo, dawali parę centów na karmienie tych dostojnych ptaków o dziobach jak nożyce. Lemurek nie miał ani centa, nawet nie wiedział po co są portfele. Zamierzał właśnie opuścić zgromadzonych, gdy ktoś przydepnął mu niechcący ogon. – O, patrzcie, jaka zabawna małpka!
O, przepraszam, jestem lemurkiem! Z małpami nic mnie łączy, a już zwłaszcza z małpami od Darwina, które zatrzymały się w ewolucji! – po czym oburzony lemurek zawrócił na pięcie, ruszając w kierunku najbliższego pubu, bo zdążył już poznać miły smak piwa.
Marek Baterowicz
O autorze:
Marek Baterowicz (ur. 4 marca 1944 r. w Krakowie) – debiutował jako poeta na łamach „Tygodnika Powszechnego” i „Studenta” w roku 1971. W kraju wydał trzy zbiory wierszy: „Wersety do świtu” (W-wa, Iskry, 1976) – tytuł był aluzją do panującej w PRL-u nocy, „Od zieleni do rdzy” (Kraków, WL 1979) oraz tomik powielony poza cenzurą – „Łamiąc gałęzie ciszy” ( 1981). W Paryżu opublikował tomik wierszy pisanych w języku francuskim – „Fée et fourmis” (Ed.Saint-Germain-des-Prés, 1977). W roku 1977 wychodzi też jego powieść „futurystyczna” – „Rękopis z Amalfi” (Kraków,WL) będąca groteskową kroniką wydarzeń po trzeciej wojnie światowej. Jej przekład ukazał się w Australii w r.1991,a w roku 2000 we Włoszech.
Ukończył romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim (1971) broniąc magisterium z twórczości Lautréamont’a (u prof.Marii Strzałkowej), a fragment tej pracy opublikowano w „Kwartalniku Neofilologicznym”. W Sydney uzyskał stopień doktora na Uniwersytecie NSW (w r.1998) tezą „Les apports espagnols chez les poètes français aux XVIe et XVIIe siècles”, rozdziały tej pracy ukazały się we Francji, Australii, Nowej Zelandii i Nowej Gwinei.
W r.1996 wydał w Sydney antymarksistowski esej „Widmo”, napisany jeszcze w Krakowie i przemycony na Zachód w r.1985.
W kraju opublikował wiele antologii poezji krajów romańskich (Vicente Aleixandre, Umberto Saba, Egito Goncalves), latynoamerykańskich (Jorge Carrera Andrade, Eliseo Diego) czy poetów Québec’u, a również zbiór opowiadań René de Obaldia.
W roku 1983 zdążył wydać jeszcze swoje opowiadania „Pułapka pod księżycem” (Kraków, WL), ale kiedy w tym samym roku komunistyczny reżim rozwiązał Związek Literatów Polskich, dawne myśli o emigracji doszły znowu do głosu. Od maja 1985 ( po czterech latach starań o paszport) Marek Baterowicz przebywa na Zachodzie (Włochy, Francja, Hiszpania), a od sierpnia 1987 w Australii. Został członkiem Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie, a od 2000 r. Stowarzyszenia Pisarzy Polskich w kraju. W Sydney wydał tomik „Serce i pięść” (PCA, 1987) obejmujący wiersze dawne odrzucane przez cenzurę, wiersze ze stanu wojennego oraz pisane już na emigracji. Następne tomiki wydane w Australii to kolejno: „Dama z jamnikiem” (Sydney,Akapit 1989), wybór wierszy „Z tamtej strony drzewa” (Melbourne, Puma 1992), „Miejsce w atlasie” (Sydney, Wild&Wooley,1996), „Cień i cierń” (Sydney, Vide 2003), „Pan Retro” (Sydney, 2004) oraz „Na smyczy słońca” (Sydney, Vide 2008).
W roku 1985 kilkanaście jego wierszy przełożono na angielski w USA, wyszły drukiem w „Mid-American Review”. Blisko sto wierszy w tłumaczeniu angielskim czeka na wydanie. We Włoszech ukazał się wybór jego wierszy „Canti del pianeta” (Roma, Empiria, 2010) w przekładzie Paolo Statutiego.
W roku 1992 wydał w Sydney powieść o stanie wojennym – „Ziarno wschodzi w ranie”. W przygotowaniu zbiór opowiadań z Polski, Hiszpanii oraz Australii.
W r.2003 otrzymał za poezję nagrodę Białego Pióra, a w r.2012 był laureatem nagrody Stowarzyszenia Pisarzy Polskich za Granicą za całokształt twórczości (vide „Ekspresje”, Londyn, t.III 2012, laudacja prof. Wojciecha Ligęzy).
W kraju publikował m.i. w „Tygodniku Powszechnym”. „Znaku”, sporadycznie w „Przekroju”,”Życiu Literackim” (tylko w 1980/81) a po wyjeździe w „Arce”, potem w „Arcanach”, „Kresach” ,„Twórczości”czy „Frazie”, a w r.1992 zerwał z „Tygodnikiem Powszechnym” na znak protestu przeciwko poparciu przez to pismo grubej kreski (list o tym ogłoszony był w „Arce”). Publikował też artykuły w periodykach uniwersyteckich jak „Romanica Cracoviensia”, Studia iberystyczne” (UJ), „Estudios Hispanicos” (U.Wrocławski) czy „Literaria Copernicana” (U.Toruński).
W roku 2014 w Toronto (Kanada) wydano zbiorek jego wierszy „Status quo”, poświęcony głównie ofiarom „katastrofy” smoleńskiej.
We Francji ukazał się zbiór opowiadań – „Jeu de masques” (Nantes, 2014).
Swoje felietony publikuje na naszych blogach.pl, na Solidarnych 2010, na Marszu Polonii i na Pulsie Polonii, a także w wielu pismach polonijnych w Australii, USA, Kanadzie, w tym katolickich („Przegląd Katolicki”, Sydney i „Mi-cha-el CSMA”), roczniku michaelitów na Nowej Gwinei.