O ile dzień 1 września 1939 był początkiem tej straszliwej wojny, a w sercach jeszcze tliła się nadzieja (zwłaszcza gdy Anglia i Francja 3 września wypowiedziały wojnę Niemcom), to data 17 września anonsuje już nekrolog dla II Rzeczypospolitej. Polska – wzięta w dwa ognie i bez wsparcia sojuszników – była skazana na zagładę. Zagładę, która szybko przybierze i wymiar dantejski. Od początku na kresach Sowieci dopuszczali się bestialskich rzezi na jeńcach i na ludności cywilnej zarówno na Wileńszczyźnie jak i w okręgu lwowskim. Przedstawia je np. „Czerwona Apokalipsa” (Kraków, 2014) Piotra Szubarczyka, o której pisałem już dawno. Na samym początku zdarzały się wyjątkowe incydenty jak ten opisany przez Karolinę Lanckorońską w swych „Wspomnieniach wojennych” (Kraków, Znak 2008):
W nocy 22 IX 1939 armia sowiecka zajęła Lwów. Rano wyszłam na zakupy. W małych grupach kręcili się po ulicach żołnierze Armii Czerwonej, która już od paru godzin była w mieście. „Proletariat” palcem nie ruszył na jej powitanie. Sami bolszewicy bynajmniej nie wyglądali ani na radosnych, ani na dumnych zwycięzców. Widzieliśmy ludzi źle umundurowanych, o wyglądzie ziemistym, wyraźnie zaniepokojonych, prawie wystraszonych. Byli jakby ostrożni i ogromnie zdziwieni. Stawali długo przed wystawami, w których widniały resztki towarów. Dopiero po paru dniach zaczeli wchodzić do sklepów. Tam bywali nawet bardzo ożywieni. W mojej obecności oficer kupował grzechotkę. Przykładali ją do ucha towarzyszowi, a gdy grzechotała, podskakiwali obaj wśród okrzyków radości. Wreszcie nabyli ją i wyszli uszczęśliwieni. Osłupiały właściciel sklepu po chwili milczenia zwrócił się do mnie i zapytał bezradnie: „Jakże to będzie, proszę pani? Przecież to są oficerowie”…
Niestety, bardzo szybko Sowieci rozpętali prawdziwe piekło na kresach. A dokonując nie sprowokowanej agresji, ZSRR – jak przypomniał prof. W.Roszkowski – pogwałcił cztery wiążące go umowy międzynarodowe: traktat ryski z 1921 r. o granicy polsko-radzieckiej, protokół Litwinowa z 1929 r. o wyrzeczeniu się wojny jako środka rozwiązywania sporów, pakt o nieagresji z Polską z r.1932 ( przedłużony w r.1934 do r.1945 ), a wreszcie konwencję londyńską z r.1933 o definicji agresora ( vide: „Historia Polski 1914-1990”, W-wa, PWN 1991, str.90). Londyński „Times” określił najazd sowiecki Armii Czerwonej jako „pchnięcie Polski nożem w plecy”, co było zgodne z prawdą. Najazd był też skutkiem paktu Ribbentrop-Mołotow, a podział polskich terytoriów między Niemcy a Rosję oznaczał w praktyce czwarty rozbiór Polski jak to niedawno przypomniał Wolfgang Schauble, przewodniczący Bundestagu. Natomiast strona rosyjska nie zdobyła się na tak szczerą ocenę tego cynicznego traktatu, zawartego przez Stalina z Hitlerem. Podczas inwazji Sowieci z niepohamowanym sadyzmem nie tylko masowo mordowali Polaków (nawet w więzieniach), a potem organizowali deportacje na Sybir specjalnie zimą, aby podczas mrozów ludzie – wiezieni w bydlęcych wagonach – umierali z zimna. NKWD na kresach pozyskała sobie współpracowników wśród fanatyków marksizmu i koniunkturalistów, zatem ocaleni jeszcze Polacy uciekali jak mogli do Generalnej Gubernii. Bardzo trudno było przedostać się do Rumunii czy na Węgry, udało się to jednak około 83 tysiącom polskich żołnierzy i oficerów, którzy potem walczyli na Zachodzie.
We wspomnieniach Lanckorońskiej jest też o sowieckich zbrodniach poza Lwowem jak np. w Równem, gdzie bolszewicy urządzali masowe rozstrzeliwania polskiej ludności. Tylko niektórzy uratowali się cudem jak np. ksiądz prałat, którego Moskale chybili, a po paru godzinach wydobył się spod zwału trupów (str.129). Hrabina Lanckorońska, pracując w Czerwonym Krzyżu, a potem w Radzie Głównej Opiekuńczej i władając perfekt niemieckim, mogła poruszać się po okupowanej Polsce. Nie uchroniło to jej jednak od represji, a w końcu niemieckiego więzienia w Stanisławowie, potem zaś pobytu w obozie w Ravensbruck, który przeżyła dzięki wstawiennictwu włoskiej rodziny królewskiej. Jej książka ukazuje tragiczny los polski pod okupacją sowiecką i niemiecką. Hitlerowcy też pokazali pazury we Lwowie, a szczególnie głośną zbrodnią stało się rozstrzelanie 23 profesorów lwowskich (4 lipca 1941) z rozkazu Hansa Krugera, który chorobliwie nienawidził Polaków. Sonderaktion na Uniwersytecie Jagiellońskim (6.XI.1939) skończyła się zesłaniem 183 wykładowców z UJ, AG i AR do obozu w Sachsenhausen. W maju 1940 starsi profesorowie byli już zwolnieni, niektórzy jednak nie przeżyli obozu. Młodszych trzymano jeszcze w Dachau, wrócili później (str.64). Lanckorońska notuje miejsca wielu kaźni jak Sanok („spływał krwią”) czy Nowy Sącz, gdzie też gestapo rozstrzeliwało Polaków (str.107). Ale najbardziej wstrząsającą zbrodnią było wymordowanie przez Rosjan wszystkich więźniów w sławnym więzieniu lwowskim Brygidki przed opuszczeniem Lwowa, gdy Sowieci uciekali przed ofensywą niemiecką. Uciekli zresztą pociągiem, który miał wywieźć na Sybir kolejny transport polski! „Niemcy pozwalali ludności zwiedzać to więzienie, chodziło tam pół Lwowa szukając najbliższych wśród trupów tak zniekształconych, że rozpoznanie było zwykle rzeczą zupełnie beznadziejną. Byli tam i księża, ukrzyżowani na ścianie, jeden z różańcem przeciągniętym przez obydwie jamy oczne…” (str.113/4). Nie dziwi więc komentarz Autorki: „doczekali się ludzie wreszcie cofnięcia Azji ze Lwowa i połączenia z resztą Polski” (str.113). Niestety, po Jałcie Lanckorońska była „człowiekiem bez Ojczyzny” (str.313), została we Włoszech.
Lektura wspomnień Lanckorońskiej jest naprawdę nieodzowna, jeżeli chcemy poznać „od podszewki” tragiczną rzeczywistość Polski w latach 1939-1945. Są to relacje autentyczne, drobiazgowe i dają przenikliwą analizę tego tragicznego okresu nawet z perspektywy obozu w Ravensbruck, gdzie Lanckorońska odkryła, że „Czeszki tworzyły centrum propagandy komunistycznej, trzymały się z Rosjankami, Ukrainkami, a otwarcie zwalczały Polki, spośród cudzoziemek grupę najbardziej liczną i zdecydowanie antykomunistyczną” (str.244). Z kolei w więzieniu berlińskim Autorka spotkała Niemki, które propagowały…Stany Zjednoczone Europy pod przewodnictwem Rosji!! Wspomnienia Lanckorońskiej, opatrzone głębią spojrzenia wielkiej humanistki (doktorat na Uniwersytecie Wiedeńskim), znawczyni kultury grecko-rzymskiej i naszych klasyków literatury uczą i czasem wyjaśniają historię jak np. znaleziona przez nią opinia Cezara o plemionach germańskich, która tłumaczy powodzenie hitleryzmu wśród Niemców (str.256/7). I właśnie w Ravensbruck cytując Homera i Tucydydesa znalazła wspólny język z greckimi więźniarkami, które szanowały Polki, ponieważ wiedziały, że naród polski poniósł najwięcej ofiar dla wspólnej sprawy wolności i że jedynie Polacy stawiają opór totalny wobec najeźdźcy (str.303). Tej niezwykłej książki Karoliny Lanckorońskiej nie można pominąć w spisie naszych lektur, jest ona wstrząsającym świadectwem z tamtych lat. Na tle innych wspomnień, które zwykle akcentują historie rodzinne, Lanckorońska ukazuje martyrologię narodu. Nie można pominąć i tego, że Rosjanie i Ukraińcy okupując Lwów niszczyli tamtejszy Uniwersytet, a likwidowano zwłaszcza katedry prawnicze i humanistyczne (str.25). Albowiem prawo było pierwszą ofiarą komunistów, dziś jeszcze zwłoki „prawnego” systemu PRL-u gniją i zaśmiecają III RP, a kasta post-peerelowskich sędziów dyktuje nawet Prezydentowi swoje warunki i bezprawne kaprysy. Kiedy naprawdę powstanie III RP?
Marek Baterowicz
O autorze:
Marek Baterowicz (ur. 4 marca 1944 r. w Krakowie) – debiutował jako poeta na łamach „Tygodnika Powszechnego” i „Studenta” w roku 1971. W kraju wydał trzy zbiory wierszy: „Wersety do świtu” (W-wa, Iskry, 1976) – tytuł był aluzją do panującej w PRL-u nocy, „Od zieleni do rdzy” (Kraków, WL 1979) oraz tomik powielony poza cenzurą – „Łamiąc gałęzie ciszy” (1981). W Paryżu opublikował tomik wierszy pisanych w języku francuskim – „Fée et fourmis” (Ed.Saint-Germain-des-Prés, 1977). W roku 1977 wychodzi też jego powieść „futurystyczna” – „Rękopis z Amalfi” (Kraków,WL) będąca groteskową kroniką wydarzeń po trzeciej wojnie światowej. Jej przekład ukazał się w Australii w r.1991,a w roku 2000 we Włoszech.
Ukończył romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim (1971) broniąc magisterium z twórczości Lautréamont’a (u prof.Marii Strzałkowej), a fragment tej pracy opublikowano w „Kwartalniku Neofilologicznym”. W Sydney uzyskał stopień doktora na Uniwersytecie NSW (w r.1998) tezą „Les apports espagnols chez les poètes français aux XVIe et XVIIe siècles”, rozdziały tej pracy ukazały się we Francji, Australii, Nowej Zelandii i Nowej Gwinei.
W r. 1996 wydał w Sydney antymarksistowski esej „Widmo”, napisany jeszcze w Krakowie i przemycony na Zachód w r.1985.
W kraju opublikował wiele antologii poezji krajów romańskich (Vicente Aleixandre, Umberto Saba, Egito Goncalves), latynoamerykańskich (Jorge Carrera Andrade, Eliseo Diego) czy poetów Québec’u, a również zbiór opowiadań René de Obaldia.
W roku 1983 zdążył wydać jeszcze swoje opowiadania „Pułapka pod księżycem” (Kraków, WL), ale kiedy w tym samym roku komunistyczny reżim rozwiązał Związek Literatów Polskich, dawne myśli o emigracji doszły znowu do głosu. Od maja 1985 (po czterech latach starań o paszport) Marek Baterowicz przebywa na Zachodzie (Włochy, Francja, Hiszpania), a od sierpnia 1987 w Australii. Został członkiem Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie, a od 2000 r. Stowarzyszenia Pisarzy Polskich w kraju. W Sydney wydał tomik „Serce i pięść” (PCA, 1987) obejmujący wiersze dawne odrzucane przez cenzurę, wiersze ze stanu wojennego oraz pisane już na emigracji. Następne tomiki wydane w Australii to kolejno: „Dama z jamnikiem” (Sydney, Akapit 1989), wybór wierszy „Z tamtej strony drzewa” (Melbourne, Puma 1992), „Miejsce w atlasie” (Sydney, Wild&Wooley,1996), „Cień i cierń” (Sydney, Vide 2003), „Pan Retro” (Sydney, 2004) oraz „Na smyczy słońca” (Sydney, Vide 2008).
W roku 1985 kilkanaście jego wierszy przełożono na angielski w USA, wyszły drukiem w „Mid-American Review”. Blisko sto wierszy w tłumaczeniu angielskim czeka na wydanie. We Włoszech ukazał się wybór jego wierszy „Canti del pianeta” (Roma, Empiria, 2010) w przekładzie Paolo Statutiego.
W roku 1992 wydał w Sydney powieść o stanie wojennym – „Ziarno wschodzi w ranie”. W przygotowaniu zbiór opowiadań z Polski, Hiszpanii oraz Australii.
W r.2003 otrzymał za poezję nagrodę Białego Pióra, a w r.2012 był laureatem nagrody Stowarzyszenia Pisarzy Polskich za Granicą za całokształt twórczości (vide „Ekspresje”, Londyn, t.III 2012, laudacja prof. Wojciecha Ligęzy).
W kraju publikował m.i. w „Tygodniku Powszechnym”. „Znaku”, sporadycznie w „Przekroju”,”Życiu Literackim” (tylko w 1980/81) a po wyjeździe w „Arce”, potem w „Arcanach”, „Kresach” ,„Twórczości”czy „Frazie”, a w r.1992 zerwał z „Tygodnikiem Powszechnym” na znak protestu przeciwko poparciu przez to pismo grubej kreski (list o tym ogłoszony był w „Arce”). Publikował też artykuły w periodykach uniwersyteckich jak „Romanica Cracoviensia”, Studia iberystyczne” (UJ), „Estudios Hispanicos” (U.Wrocławski) czy „Literaria Copernicana” (U.Toruński).
W roku 2014 w Toronto (Kanada) wydano zbiorek jego wierszy „Status quo”, poświęcony głównie ofiarom „katastrofy” smoleńskiej.
We Francji ukazał się zbiór opowiadań – „Jeu de masques” (Nantes, 2014).
Swoje felietony publikuje na naszych blogach.pl, na Solidarnych 2010, na Marszu Polonii i na Pulsie Polonii, a także w wielu pismach polonijnych w Australii, USA, Kanadzie, w tym katolickich („Przegląd Katolicki”, Sydney i „Mi-cha-el CSMA”, roczniku michaelitów na Nowej Gwinei).
Fot. Rozmowy oficerów Wehrmachtu i Armii Czerwonej o wytyczeniu bieżącej linii rozgraniczenia wojsk na zaatakowanym terytorium Polski. Brześć, wrzesień 1939. Na pierwszym planie gen. Heinz Guderian (Wikipedia)
Warto dodać, że hrabina Lanckorońska była z wykształcenia historyczką sztuki, zajmującą się głównie dziełami Michała Anioła. Miałem zaszczyt spotkać się z Nią w Rzymie latem 1982 roku. Nasze drugie i ostatnie spotkanie miało miejsce w 2008 roku w Krypcie Zasłużonych pod krakowskim kościołem Na Skałce, gdzie na ścianie zobaczyłem poświęconą Jej pamięci tablicę.
Piękna historia. Potwierdza to starą prawdę, że świat jest mały, a nasze drogi krzyżują się w czasie i przestrzeni. Wspaniała postać hrabiny Lackorońskiej.
Mała poprawka – było to raczej wiosną niż latem, w kwietniu lub maju; klimat rzymski łatwo tłumaczy taką pomyłkę, szczególnie po 37 latach.