.
.
Skłonności
.
Nie mam dobrej kondycji, przestawiam litery,
zdania. Odsłaniają siatkówkę oka, mięśnie,
nad którymi tracę kontrolę. Tik tik.
Później łkam kilka godzin kołysząc się na boki.
Pętelki na wyprutych nitkach, supełki. Rano
szłam przez pola torfowe, do lasu, później pod górę.
Pomarszczona zieleń udawała liście, a w nich wyblakłe
odbicie, echo gdzieś ponad. Dźwięk telefonu
kurczył się albo dzwonił. Prawdziwy ciężar. Sterczące włosy,
wrzosy od wiatru roznoszą kwiaty w zakamarki nocy.
Wypełnione miękką skórą dłonie, pamięcią ust, ciała.
Twardniały, rodziły się na nowo.
Z kołysanek, zapisanych poematów. Ze słowników, idiomów,
pokręconych sentencji. Pomyłek. Dużo później podkreślam
słowa na kursie z literatury angielskiej. Znam już wszystkie
nazwiska z pisemek. Ciągną się, zakłócają dzień, mylą tropy.
Wiatr od Morza Irlandzkiego robi swoje. Żyję zuchwale,
i mimo skurczów, tańczę. Pokonuję codzienny opór.
…..
Osadzony krajobraz opadający w morze
.
Gdybym pisała o żabkach albo paniach w odpowiednim wieku,
byłabym jak miedź w kieszeni. Ogromnie przygnębiona.
Wytarta, zarysowana z każdej strony. Byłoby miło.
Dziewczyny naciągają lniane obrusy i składają na trzy
łokcie. Nareszcie mogę odetchnąć, zobaczyć świat
przez mgłę.
Nie jestem od tego, by gładko przechodzić przez sny.
Wydeptane noce, powietrze wypełnione naszym zapachem,
ziemią spod drzew. Zwykłe dni nie są czymś nowym.
Przenikają jeden w drugi. Czasami zatrzymuję się w Dublinie.
Piję kawę na moście Joyce i liczę pokonujących wpław Liffey.
Zamykają kafejki. Robi się coraz ciemniej.
A coraz jaśniej od centrum. Od dna, gdzie wilgoć definiuje
miasto. Kraj zimą bez słońca. Latem przesiąknięty powietrzem
o nucie torfu, czarnego bzu. Chociaż tu się nie urodziłam,
kursuję po wyżynach wschodnich, górach Wicklow. Wymawiam irlandzkie
imiona, przedstawiam się po angielsku albo twierdzę, że jestem
stąd. Znikam w głębiach wyspy, w kierunku oceanu.
..
Gdybyśmy jechali szybciej, nastolatek w samochodzie
na brytyjskich tablicach zabiłby nas
.
Kiedy krzykliwy chłopak wyszedł na ulicę i opowiadał o strachu,
uciekałam w głąb siebie, by nie oberwać kamieniem. Nie przebierać
w śmiertelnych słowach. Dlatego nie pytaj mnie jak żyję.
Tutaj drogi nagle się łączą, ludzie przekazują z ust do ust legendy.
Przecierają oczy wodą ze źródła w Mullet i odzyskują wzrok.
Nie pytaj o kolor wody, powietrza, ciągnące się urazy.
Niewybredne historie, obyczajnie utkane z cierpienia.
Zasypiałam i czułam fale uderzające o stopy, tarcie pisaku
między palcami. Obserwowałam ciszę, spóźnione na noc ptaki,
odsłonięte skały, jakby każdy moment znalazł się wewnątrz obrazu
albo w teatralnej sztuce. Chłopak ze świeżo zebranym torfem chciał wiedzieć,
czy płyniemy na północ. A może jeszcze dalej, gdzie nie ma rannych
i nie trzeba decydować o zasłanianiu w domu luster.
Po przebudzeniu zapytałeś mnie, czy słyszałam rankiem śpiewy
sąsiadów, a może widziałam tańce. Otóż, mam ważniejsze sprawy,
oglądam zdjęcia, łodzie wypełnione ludźmi. Porzucone domy, martwe zwierzęta.
Ucieczkę z Connachtu. Lazurowy ocean, śpiew martwych.
Stare lęki, gdzie część kraju zmieniła własne dzieje dzięki ucieczce.
Myślałam, że potrafię poczuć smutek, nutkę nienawiści do kolonistów.
Nikt mnie przed tym nie ostrzegał. Nikt.
.
MAŁGORZATA POŁUDNIAK
.
O autorce:
MAŁGORZATA POŁUDNIAK – redaktorka sZAFy, felietonistka eleWatora.
Autorka tomików: Czekając na Malinę (2012), Liczby nieparzyste (2014).
Mieszka na wyspie.
.
Blog autorski: wcieniuskrzydel.blogspot.com