Wiersze epickie
.
Michał W.
Przez całe życie dłubał coś w drewnie. Najlepsze były lipowe gałęzie,
ale dobry bywał pień brzozy, topoli lub wierzby, dobre bywały też czasem korzenie.
Bardzo nie lubił, kiedy go pytano co zamierza tym razem wyrzeźbić.
Przecież drewno nawet wtedy, kiedy jest martwe, wciąż żyje.
Wystarczy tylko wziąć je do ręki i poprzez słoje i łyka,
jak przez skórę, od razy widać co kuli się wewnątrz.
Mógł to być wróbel lub czapla, żaba lub jaszczurka, czasem zdarzył się anioł,
chrystus frasobliwy, niekiedy krasnal, a raz jeden nawet przydarzył się budda.
Nie wiadomo jakim cudem budda się ukrył w brzozowej gałęzi,
znalezionej w poszyciu w podgliwickim lesie. Może wskutek rozdzielenia
ciała i umysłu, które w innym miejscu i czasie się zespoliły na nowo?
Najczęściej jednak wewnątrz gałęzi był ptak, jak pisklę w jajku,
opierzone i gotowe do życia, czekające już tylko na wyklucie.
*
Całą sztuką w rzeźbieniu jest zdrapać kozikiem warstewki drewna jak martwy
naskórek, zupełnie tak samo jak cierpliwie złuszczać i zeskrobywać farbę
w parafialnym, drewnianym kościółku, aż ukażą się pod nią stare polichromie.
*
Na dwa dni przed końcem, w klonowej gałęzi, Michał odnalazł flet, tak misterny,
jakby cyzelował go przez całe życie. Nie musiał go nawet przykładać do ust, żeby
z fletu wydobyły się dźwięki, wystarczył wiatr, który z instrumentu wyciągał
gotowe już całe melodie, i niósł je coraz dalej po polanach i łąkach.
Więc skoro chciał cały czas je słyszeć, musiał jedynie podążyć za nimi.
.
Sabina W.
– Zabiorę ci tylko minutę – powiedziała sąsiadka, przychodząc, jak zawsze, bez zapowiedzi. I faktycznie, zabrała tylko jedną minutę, której jednak nigdy już jej nie oddała.
Jakie znaczenie ma jedna minuta, skoro w każdej godzinie jest ich aż sześćdziesiąt? Przecież co najmniej czterech minut potrzeba, by ugotować jajko, piętnastu minut nie żal na wymoczenie się w wannie, a czterdzieści pięć z trudem wystarcza na jedną tylko połowę meczu.
Ta brakująca minuta, która Sabina zgodziła się oddać, zaczęła odtąd wypełniać puste miejsce po sobie, zabierając po jednej minucie wszystkim jej krewnym i znajomym. Odtąd ciasta były pieczone o minutę za krótko, filmy w telewizji zaczynały się o minutę wcześniej, a goście przychodzili na minutę przed czasem.
Każda godzina, pozbawiona tej jednej minuty, także i w jej zegarku zaczęła odtąd chrobotać jak wyszczerbiona. Zdążyłaby na pociąg, gdyby wyszła z domu o minutę wcześniej, gdyby przyjechała o minutę prędzej, nie zamknięto by jej przed nosem okienka na poczcie, a co dzień rano mogłaby pospać o minutę dłużej, mieć minutę więcej na wypicie kawy. Od tej pory na ostatnią minutę już nie mogła niczego zostawiać, wpadać gdziekolwiek w ostatniej minucie, w jedną minutę uporać się z czymkolwiek.
Po tej jednej, zabranej minucie, wokół Sabiny nagle zapadła się cała przestrzeń. Nie było już niczego, do czego dotrzeć mogłaby w minutę, nie było już niczego o minutę drogi. To co dotąd było zawsze tak blisko, oddaliło się teraz od o minutę świetlną, zaciskając wokół niej pierścień, który wypełniła zupełna ciemność. Ciemność, w którą zapadały się też wszystkie dźwięki, nie pozostawiając po sobie niczego, co by było choć trochę podobne do znanego jej milczenia lub ciszy.
.
Stanisław Ch.
Nigdy nie był nad morzem, bo raz, że daleko, a dwa,
że za drogo. Ale jezioro za miastem, no, w zasadzie staw – to i owszem,
piętnaście minut z domu na rowerze. Oczywiście z wędką, kubkiem na robaki,
suchą bułką na zanętę. Jak był wiatr to i na stawie robiły się fale,
spławik kołysał się jak boja, a wieczorami światła osiedla mrygały jak morskie
latarnie, nawet łuska księżyca pływająca w stawie niczym od morskiej się nie różniła.
Czego chcieć więcej. Pot na skórze był równie słony morska woda,
a prześcieradło równie szorstkie jak żaglowe płótno.
Nawet drewniane łóżko skrzypiało jak pokład. Czego chcieć więcej. Przecież był staw,
piętnaście minut z domu na rowerze, tylko z powrotem, to trochę więcej, zwłaszcza
gdy w wiaderku znalazła się ryba. A jeśli nie, to przecież na każdym rogu są śledzie, szproty
i makrele
w puszkach. I jakaś butelka po piwie zawsze była w domu pod ręką, gotowa do wysłania
listu. I czysta
kartka na stole. I ołówek ze słowami gotowymi już do zapisania, które skamieniały w graficie.
Wystarczyłoby tylko ruszyć ręką. Ale jakoś nie wystarczyło.
.
Lesław Nowara
.
O autorze:
Lesław NOWARA (ur. 1963).
Prawnik z wykształcenia. Poeta, aforysta, felietonista. Debiutował na łamach prasy literackiej w 1983 roku.
Opublikował tomy wierszy : „Zielona miłość”, (1991), „Dom o zielonych oknach” (1993); „Trzecie oko”, (1996), „Rosyjska ruletka” (1999), „Kokon” (2001), „Cichociemno” (2006), „Kropka i Kreska”, (2013), “Ciemna strona światła”, (2019). W przygotowaniu do druku najnowszy tom wierszy: “Potrety trumienne”, który został napisany w ramach programu objętego stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w 2019 roku. Mieszka w Gliwicach.