Kolumbię Brytyjską, najbardziej na zachód położoną prowincję Kanady, której obszar jest trzykrotnie większy od powierzchni Polski, zamieszkuje sto dziewięćdziesiąt osiem indiańskich plemion, obecnie określanych mianem “Pierwszych Nacji”. Najlepiej spośród nich są znane szczepy żyjące w pasie przybrzeżnym oraz na Wyspach Królowej Charlotty – Coast Salish, Tsimshian, Nisga’a, Tlingit i Haida. Plemiona zajmujące tereny środkowego płaskowyżu nie cieszą się taką samą popularnością, choć ich kultury są równie interesujące.
Nacja Dakelh, bardziej znana pod angielską nazwą Carrier Indians, mieszka w centralno-północnym interiorze Kolumbii Brytyjskiej, po obu stronach rzeki Fraser. “Dakelh” znaczy “lud podróżujący po wodzie”, zaś anglojęzyczny termin Carrier – “dźwigacze” lub “tragarze” – jest dosłownym tłumaczeniem ich imienia w języku sąsiadującego z nimi od północy plemienia Sekani. Jego etymologia wiąże się albo ze słabo jednakowoż udokumentowanym zwyczajem trzyletniego noszenia przez wdowy popiołów ich małżonków, albo z aktywnego udziału w handlu z zachodnim wybrzeżem, który wymagał przenoszenia ciężkich ładunków wzdłuż tak zwanych “szlaków rybiego oleju” (grease trails).
W latach 1924-5 Diamond Jennes, wybitny pionier kanadyjskiej antropologii, spisał osiemdziesiąt dwie legendy Indian Carrier, które zostały później opublikowane na łamach kwartalnika The Journal of American Folklore (tom XXXXVII, nr 184-185, kwiecień-wrzesień 1934, str. 97-257). Zamieszczona poniżej moja parafraza jednej z nich jest godna uwagi nie tylko ze względu na literackie i folklorystyczne walory tej opowieści , ale również dla prawdziwie zaskakujących paralel z geograficznie, czasowo i kulturowo odległymi systemami wierzeń, takimi jak grecki orfizm czy tradycje dotyczące wróżek i elfów na Wyspach Brytyjskich.
Mariusz Wesołowski
Styczeń 2019 roku
.
.
MIASTO UMARŁYCH
.
Jack Shadbolt, Indiańska wioska, olej na kartonie, 1948
Pewien szaman z plemienia Dakelh bardzo pragnął zobaczyć na własne oczy, jak wygląda Kraina Duchów. Kiedy więc umarła jego żona, nie pozwolił jej spalić i polecił członkom szczepu, by pochowali ją w ziemi, a sam, żywy, kazał się pogrzebać obok niej. Wkrótce potem ich duchy wstąpiły razem na wielki trakt, po którym każdego dnia wschodzi słońce, na szeroki i równy gościniec prowadzący do najpiękniejszego kraju. Ta droga otwiera się dla wielu Indian w momencie ich śmierci.
Gdy tak szli przed siebie, mąż przodem, a żona za nim, ujrzeli pod nogami ślady wielu nieobutych stóp. Wszystkie podążały w tym samym kierunku; tropów idących z powrotem nie było. Po obu stronach drogi rosły jagodowe krzewy, które dźwigały same czarne owoce. Szaman wiedział, że jako żywy człowiek nie może ich jeść; kiedy zaś jego żona poczęła je zrywać, on zgarnął jagody z jej dłoni i cisnął je na ziemię. Wkrótce potem małżonkowie zobaczyli źródło pełne czystej wody. Obok niego leżał mały czerpak upleciony z brzozowej kory. Kobieta chciała się napić, ale mąż ponownie tego jej zabronił. A kiedy sam zanurzył naczynie w źródle, woda natychmiast z niego wyciekła, chociaż czerpak nie miał żadnych dziur. Stało się tak, ponieważ szaman był wciąż żywy, a czerpak był przeznaczony tylko dla umarłych. Po śmierci ludzie często cierpią z pragnienia i to źródło, wytryskujące nieco powyżej gościńca, jest ostatnim wodopojem umarłych.
W końcu mąż i żona stanęli na brzegu wielkiej przepaści, z którego w jednym miejscu prowadziła w dół wygodna droga. Umarli próbujący wrócić na ziemię często trafiają z powrotem do tej przepaści, ale nie mogą ani ponownie znaleźć drogi, ani wspiąć się na bardzo strome urwisko. U jego podnóża płynęła rzeka, a na jej dalszym brzegu było widać miasto podzielone na dwie części. Po jednej stronie wszystkie domy i czółna były czarne, po drugiej stronie – czerwone, a między nimi stał totemowy słup zwany tsim’yak’yak (1). Czarne budowle były domostwami umarłych, zaś w czerwonych mieszkały rudziki, które przebywają na ziemi w ciągu dnia, by wieczorem wracać do zaświatów. Martwa żona szamana ziewnęła i natychmiast od przeciwnego brzegu rzeki odbiło czarne czółno, zmierzając w jej kierunku. Szaman wydał głośny okrzyk, który usłyszeli ludzie w czerwonym domu i także wypłynęli na rzekę w czerwonej łodzi. Oba czółna przybyły równocześnie do celu. Kobieta chciała wsiąść do czarnego, ale mąż kazał jej wstąpić razem z nim do czerwonego czółna. Gdy dotarli do przeciwległego brzegu, kobieta zamierzała wejść do czarnego domostwa i szaman znowu polecił jej iść za sobą do czerwonego domu. Tam poczęstowano go smaczną suszoną rybą, którą zjadł.
A.Y.Jackson, Skeena Crossing, olej na płótnie, 1926
Na tyłach tego domu stała chatka zamieszkała przez małą staruszkę, która powiedziała szamanowi, że czerwone budowle są domami rudzików, a w czarnych przebywają umarli. „Za chwilę” rzekła, „oni przyjdą, by zaprosić was do siebie. Idź tam, ale nie spożywaj pokarmów, którymi będą cię próbowali ugościć. Twojej żonie też nie wolno ich jeść, gdyż w przeciwnym wypadku nie będzie mogła powrócić z tobą na ziemię. Ja stanę niewidoczna za twoimi plecami i cokolwiek oni wam podadzą, podsuń to ukradkiem mnie. Jestem również martwa, więc ich żywność mi nie zaszkodzi. Będzie ci się wydawało, że oni częstują was borówkami, lecz te borówki to są naprawdę oczy umarłych”.
Po chwili mieszkańcy jednego z czarnych domów zawołali do szamana: “Przyjdź do nas!”. Kiedy małżonkowie tam weszli, umarły mężczyzna rozłożył dla nich na ziemi koc, by mieli na czym usiąść, i ofiarował szamanowi drewniany talerz z pozornymi borówkami. Jego żona natychmiast zgarnęła jagody, ale szaman odebrał je siłą i, nie zważając na gniew kobiety, podał domniemane borówki ukrytej za nim staruszce. Następnie umarli poczęstowali ich suszonym mięsem ropuch, węży i jaszczurek. Szaman znowu dyskretnie przekazał je starej kobiecie, a kiedy posiłek się zakończył, wrócił z żoną do osiedla rudzików.
Następnym rankiem przyjazna staruszka powiedziała im: “Jeżeli chcecie oboje wrócić żywi na ziemię, to musicie znowu przekroczyć wielką przepaść. Oprócz szerokiej drogi dla umarłych, po której tu przyszliście, do urwiska prowadzą jeszcze dwa szlaki. Jeden jest grubo pokryty nieczystościami, ponieważ chodzą nim tylko zmarłe psy. Drugi – ledwo widoczny i trudny do odnalezienia – wiedzie do miejsca, w którym olbrzymi wąż leży w poprzek rzeki śmierci. Wąż wznosi się łukiem w górę i znowu opada, dlatego ci, którzy próbują przejść po jego grzbiecie na drugą stronę, przewracają się na płask i nie mogą wstać”.
Szaman podziękował staruszce i odszedł, mówiąc: „Spróbuję pokonać ten właśnie szlak“. Z żoną podążającą tuż za nim wkrótce dotarł do brzegu rzeki. Zgodnie ze słowami starej Indianki zobaczyli tam potwornego węża, którego ciało wznosiło się wielkim, niebotycznym łukiem nad nurtami rzeki. Olbrzymi kształt zaczął się zwolna obniżać, aż opadł do pozycji poziomej, a wtedy szaman szybko postawił żonę na grzbiecie gada i, bezustannie ją ponaglając, pospieszył za nią z rozpostartymi dla równowagi ramionami. W ten sposób osiągnęli przeciwny brzeg rzeki zanim wąż zaczął się znów podnosić i, bez jednego spojrzenia za siebie, pobiegli po ledwo widocznej ścieżce do stóp odległego urwiska. Tam szaman objął żonę mocnym uściskiem i jednym potężnym skokiem znalazł się na szczycie przepaści. Przed nimi rozpościerała się szeroka droga, po której tu przyszli. Zaprowadziła ich ona z powrotem do wspólnego grobu, gdzie oboje wstąpili w swe ciała. Szaman zaczął głośno nawoływać współplemieńców, których płacze i lamenty zamieniły się teraz w okrzyki radości. Szybko odgarnięto ziemię z mogiły i para małżonków stanęła radośnie w kręgu ich bliskich i przyjaciół.
Żona szamana nie zaznała jednak szczęścia w swym drugim życiu. Pory roku wydawały się jej na opak. Lato było dla niej zimą i bez przerwy prosiła męża o rozpalanie wielkiego ognia, aby się ogrzać. Na stopach i dłoniach nosiła grube mokasyny oraz ciepłe jednopalczaste rękawice, jadła zaś korę sosny zamiast dojrzałych jagód. Zimą było odwrotnie – ubierała się w najcieńszą odzież i szła na bosaka zbierać jagody i łapać łososie. Przez wiele lat szaman musiał marnować ciepłe miesiące na zbieraniu dla niej opału; w końcu jednak stracił cierpliwość i powiedział żonie: “Kiedy teraz znowu umrzesz, nie pójdę już za tobą do krainy umarłych”. Tak też się stało.
.
Przypisy:
(1) Znaczenia tej nazwy nie udało mi się ustalić. Inna opowieść zapisana przez Jennesa (numer 10) wspomina, że ów słup kiedyś przemienił się w człowieka i mówił „głosem gromu”, a innym razem przekształcił się w tłum płaczących dzieci.
Tom Thomson, Zachód słońca, olej na płycie pilśniowej, 1915
O autorze:
Mariusz Wesolowski – (ur. 1954), absolwent polonistyki i historii sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego, od roku 1982 mieszka w Kanadzie.
.
.