Któregoś dnia zastukałem do jej drzwi. Czego? – zapytała tłusta foka z wąsem. Zanim przekręciła klucz w zamku, pod jej łysym czerepem przetoczyły się najczarniejsze z czarnych wizje: już widziała jak kradnę jej ruskie pierścionki i skitrane pod pościelą dolary, a potem namawiam Arusia do oglądania świerszczyków. Zrobi mi pani kromkę? – zagadałem, choć na dobrą sprawę wcale nie byłem głodny. Liczyłem, że drzwi otworzy babcia Janina i dostanę ruskiego cukierka z sezamowym nadzieniem. Poczekaj – wycedziła Biernacka. Stałem w progu widząc przez uchylone drzwi krzątającą się po kuchni babcię Janinę. Stała przy garach próbując z chochelki rosołowy wywar. Tuż obok niej wierciła się foka. Ruskim nożem o rękojeści ze sztucznego bursztynu smarowała chleb, aż drgało jej kilogramowe podgardle. Potem wycedziła przez zęby “smacznego” i zatrzasnęła przed nosem drzwi. Zastukałem raz jeszcze. Foka szarpnęła klamką. Może mi pani posypać cukrem? – rzuciłem błagalnie. Tego było za wiele. Opanowała jednak nerwy, sypnęła cukrem po maśle i tyle ją widziałem. Siedziałem na schodach zajadając się wyżebranym kromalem. Kulkami chleba celowałem w ustawione na dole wózki. Drzwi z numerem „19” uchyliły się ponownie. Tym razem na korytarz wyszła babcia Janina. Na stopach miała zrobione na drutach kapcie. Pewnie dostała je od foki na gwiazdkę. Podeszła bez słów, uśmiechnęła się i wcisnęła do mojej kieszeni garść sezamowych cukierków. Niektórym ludziom przychodzi to z łatwością. Innym nie. I taka jest między nimi różnica. Przez kilka następnych dni Biernacka nie pokazywała się w naszym mieszkaniu. Pewnie bała się o reglamentowany cukier. Potem pojawiała się sporadycznie. Aż w końcu widywałem ją tylko w przelocie, na korytarzu, jak przemykała z drutami i wełną do Michenkowej. Teraz rodzice, od czasu do czasu, wpadali do Biernackich na kanastę. Potrafili młócić w karty do białego rana, a ja zasiadałem przed czarno-białym telewizorem. Byłem szczęśliwy, kiedy leciał Colombo albo Kojak. Ewentualnie jakiś horror. Wycofywałem się wtedy z krzesłem pod ścianę, aby jakaś czarna ręka nie chwyciła mnie od tyłu za gardło i zerkałem przez szpary między palcami w szklany ekran. A tam: w małym miasteczku ktoś morduje i gwałci młodą dziewczynę. Cień podejrzenia pada na opóźnionego w rozwoju chłopca. Trwa obława. Pościg uzbrojony w strzelby, widły i łomy przeszukuje każdą ruderę na obrzeżach, każdy zagajnik. Nic nie umyka ich uwadze. Chłopiec, mimo że trachnięty na umyśle, przeczuwa co może się z nim stać, kiedy dopadnie go banda rozwścieczonych farmerów. Z wywieszonym na brodzie jęzorem rzuca się do ucieczki przez pole kukurydzy. Już prawie doganiają go ujadające psy. Pościg dociera w miejsce, gdzie urywa się trop. W szczerym polu stoi tylko strach na wróble. Drży. Farmerzy mierzą strzelbami w jego kierunku. Reszta, jak można się spodziewać, nie kończy się dobrze dla farmerów, którzy wykonali egzekucję na niewinnym chłopcu. Każdy z nich ginie w niewyjaśnionych okolicznościach. I dobrze. Sprawiedliwość musi być. Nawet w tanich amerykańskich gniotach.
Krzysztof Śliwka
O autorze:
Fot. Karolina Bielak
Krzysztof Śliwka (1967) – absolwent kulturoznawstwa na Wydziale Nauk Historycznych i Pedagogicznych Uniwersytetu Wrocławskiego oraz PWSFTviT w Łodzi na Wydziale Reżyserii – kierunek scenopisarstwo. Autor ośmiu książek poetyckich, m.in. Niepogoda dla kangura (1996),Sztuka koncentracji (2002), Dżajfa & Gibana (2008), Budda Show (2013). Laureat wielu nagród literackich, w tym Georga Trakla oraz Rafała Wojaczka. Jego wiersze tłumaczone były na język angielski, niemiecki, słoweński, bułgarski, węgierski, czeski i hiszpański. W 2008 roku otrzymał nagrodę Stowarzyszenia Pisarzy Norweskich „Klepsydra” za najlepszy scenariusz w Grimstad. Mieszka we Wrocławiu.