Stéphane’a Hessela poznałem 29 listopada 2011 roku, w Studienkolleg zu Berlin. Mimo swoich dziewięćdziesięciu czterech lat był przepełniony energią. Subtelną jednak. Emanującą ciepłem, szlachetnością i dobrocią. Można powiedzieć, że stał się moim idolem, choć od wielu lat byłem przekonany, że w naszych czasach autorytetem może być już tylko narrator. Toteż nie przypuszczałem, że ktokolwiek będzie mógł jeszcze odgrywać w moim życiu taką rolę. Myślałem, że ostatnim, dla którego ją zarezerwowałem był Miles Davis, gdy miałem lat szesnaście. A tu nagle coś takiego. I to po jednym spotkaniu, w którym oprócz mnie uczestniczyło jeszcze jakieś dwieście innych osób. Po stronie publiczności oczywiście. Po tej drugiej stronie zaś on – gościu, który mógłby być moim dziadkiem. I wręcz żałowałem, że nim nie był, ponieważ nigdy, tak naprawdę, nie poczułem, jak to jest mieć dziadka. Co prawda, między siódmym a dziewiątym rokiem mojego życia, z jednym dziadkiem widywałem się niemal codziennie. Ale był takim outsiderem, że właściwie do nikogo się nie odzywał. Miał sztywną nogę ponieważ pod Verdun, podczas I wojny światowej trafił go jakiś odłamek. Toteż siedział zawsze z tą wyprostowaną nogą. Zazwyczaj sam. Siedział i palił papierosy. I codziennie używał tylko jednej zapałki, gdyż każdego kolejnego papierosa odpalał od poprzedniego. Nawet gdy jadł, dymił się pet przy nim. Jadł zatem również sam. Umarł zaś zanim zdążyłem z nim o czymkolwiek porozmawiać.
Drugiego dziadka w ogóle nie poznałem. W 1948 roku, kiedy moja matka bawiła się jeszcze lalkami, zatłukli go funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Zatłukli dlatego, że wskutek autentycznie lewicowych poglądów był zdecydowanym przeciwnikiem stworzenia PZPR-u, a więc zjednoczenia PPS-u, którego był członkiem, z PPR-em zarządzanym przez agentów NKWD. A że głosił to publicznie, by nie dopuścić do powstania jednej super-partii i jej dyktatu, postanowiono wybić mu to z głowy kolbami karabinów. Tak zwani polscy lewicowcy, czy komuniści – a w istocie przedstawiciele sowieckiej władzy, która za wszelką cenę starała się podporządkować sobie polskie społeczeństwo – tak zmasakrowali mu twarz, że moja babka mogła go rozpoznać tylko po znamieniu, jakie po nim odziedziczyłem wraz z lewicowymi poglądami. Powiedziano jej, że był ofiarą rabunkowego napadu. Oczywiście nie po to, żeby uwierzyła. Bo jak można uwierzyć, że złodziejowi chciałoby się walić kogoś po głowie tak długo, żeby złamać mu nos oraz kości policzkowe i tak zdruzgotać twarzoczaszkę, żeby wypłynęły z niej oczy. Poza tym, ci pseudo-lewicowcy, którzy wyspecjalizowali się w mordowaniu przeciwników politycznych – ci, którzy w dwadzieścia lat później zasłynęli jako czołowi antysemici, co świadczy o tym, że idee lewicowe mieli głęboko w dupie – jeszcze przez kilka lat, w rocznicę zabójstwa mojego dziadka, przysyłali babci paczkę z ubraniem, które niby do niego należało. A ona zawsze odsyłała to ubranie do nadawcy. Czyli do szczecińskiej placówki Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Wszystko to działo się bowiem w Szczecinie, w którym później również ja się urodziłem i dorastałem. I widziałem, jak obywatelska z nazwy milicja, niby w imię obrony lewicowych wartości, strzelała do ludzi w 1970 roku i pałowała ich w latach osiemdziesiątych. Nabrałem więc pewności, że lewicowość polskich dygnitarzy oraz ich pomagierów i przydupasów była jedną wielką ściemą, pod którą kryła się wyłącznie chęć zachowania takiej władzy na jaką pozwalali im sowieccy narodowi socjaliści.
Lewicowość Stéphane’a Hessela nie budziła żadnych podejrzeń. Nie miała ani konotacji leninowskich, ani stalinowskich. Ani też federalistycznych, których zwolennicy uważają, że „Pierwszym zadaniem, bez rozwiązania którego wszelki postęp będzie tylko złudzeniem, jest ostateczne zlikwidowanie granic dzielących Europę na suwerenne państwa”. I występują w politycznej europrzestrzeni jako neoliberałowie chadeccy, ludowi, socjaldemokratyczni oraz zieloni i czerwoni neomarksiści, których jednoczy koncepcja trockisty Altiero Spinelliego, którego „Manifest z Ventotene” stał się domyślnym programem Unii Europejskiej. Przynajmniej od 2011 r. kiedy to przewodniczący Parlamentu Europejskiego, Jerzy Buzek stwierdził, że manifest ten jest wiecznie żywym źródłem idei europejskiej integracji. Ten manifest, w którym jego autor bez oporu napisał: „Nasz ruch czerpie pewność, co do celów i kierunków działania, nie z rozpoznania jakiejś nie istniejącej jeszcze woli ludu, ale ze świadomości reprezentowania najgłębszych potrzeb nowoczesnego społeczeństwa. Dzięki niej nasz ruch wyznacza linie kierunkowe nowego porządku, narzucając jeszcze nieuformowanym masom pierwszą społeczną dyscyplinę.”
Stéphane Hessel nie miał takich zapędów. Był raczej przekonany, że to właśnie wola ludu jest kwestią nadrzędną i że będzie się mogła w autentyczny sposób wyrazić, wraz z poprawą warunków życia ludzi. Dlatego działał przeciwko wyzyskowi, kolonializmowi, totalitaryzmowi i globalizmowi. W tym samym roku, w którym komuniści zamordowali mojego dziadka, on jako jeden z autorów Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, starał się nakłonić przedstawicieli Związku Radzieckiego do jej uchwalenia na forum ONZ. Później przez lata potwierdzał wierność swoim ideałom jako dyplomata, humanista i poeta. Wcześniej, podczas II wojny światowej, działał we francuskim ruchu oporu, wskutek czego skazano go na karę śmierci. No bo chociaż miał francuskie obywatelstwo, Niemcy uznali go za zdrajcę, ponieważ urodził się w Berlinie, a do tego był jeszcze synem znanego niemieckiego pisarza pochodzącego notabene ze Szczecina. Śmierci uniknął przez przypadek. Dzięki temu, że w obozie koncentracyjnym zlitował się nad nim jakiś kapo i przydzielił mu tożsamość więźnia, który zmarł z wycieńczenia.
W Studienkolleg zu Berlin rozmawiałem z nim zaledwie chwilę po oficjalnym spotkaniu. Jak wielu innych, którzy prosili go o autograf na niewielkiej książeczce, wydanej w Niemczech w 2010 roku, o tytule „Empört Euch!”. A więc „Oburzcie się!” – takim jak we francuskim oryginale: „Indignez-vous!”. Nie zaś „Czas oburzenia!” jak nazwano ją w Polsce. Piętnował w niej bierność i uległość, wzywał do niezgody na wyzysk, do przeciwstawienia się nierównościom społecznym i wskazywał na konieczność walki o prawa socjalne, pisząc między innymi: „Ośmielają się nam mówić, że państwo nie może już podołać kosztom oczekiwań obywatelskich. Jakże może zabraknąć pieniędzy na trwałe utrzymanie zdobyczy socjalnych dzisiaj, kiedy produkcja bogactw tak znacznie wzrosła od czasu kiedy Europa była zrujnowana? Może braknąć chyba tylko dlatego, że władza pieniądza nigdy nie była równie silna, bezczelna, egoistyczna wobec tych, którzy jej służyli aż po najwyższe sfery państwa. Banki, obecnie sprywatyzowane, troszczą się przede wszystkim o swoje własne dywidendy i o bardzo wysokie zarobki swoich zarządców, a nie o dobro ogółu. Rozdźwięk między najbogatszymi i najbiedniejszymi nigdy nie był równie ogromny i nigdy nie zachęcano bardziej energicznie do pogoni za pieniędzmi i do konkurencji”.
Od tej książeczki wszystko się zaczęło. Poprzez Hiszpanię, Francję oraz Wielką Brytanię fala oburzenia dotarła do Stanów Zjednoczonych, gdzie powstał ruch Occupy Wall Street, który sprawił, iż o Oburzonych dowiedział się przeciętny telewidz na całym świecie. Dlatego już 15 października 2011 r. w dziewięćset pięćdziesięciu miastach, w osiemdziesięciu dwóch krajach Azji i Europy, a także w Australii i w każdym stanie USA odbyły się demonstracje poparcia dla idei głoszonych przez Stéphane’a Hessela, a jego broszura została wydana w dwudziestu językach i rozeszła się w milionowych nakładach.
Co by się stało, gdyby Stéphane Hessel nie zmarł na początku 2013 roku? Gdyby żył nadal. Gdyby przez jakiś czas jeszcze mógł być przewodnikiem ruchu, który powstał pod wpływem jego wezwania: „Oburzcie się!”.
.
Krzysztof Niewrzęda
.
O autorze:
Krzysztof Niewrzęda (ur. w 1964 r. w Szczecinie) – poeta, prozaik i eseista. Finalista Nagrody Poetyckiej SILESIUS (2011) i Europejskiej Nagrody Literackiej (2009). Nominowany do Nagrody Mediów Publicznych COGITO (2008). Wydał tomy wierszy: „w poprzek” (1998), „poplątanie” (1999), „popłoch” (2000), „popołudnie” (2005), „popiół” (2012), powieść poetycką „Second life” (2010), zbiór esejów „Czas przeprowadzki” (2005) oraz powieści: „Poszukiwanie całości” (1999, 2009), „Wariant do sprawdzenia” (2007), „Zamęt” (2013). Publikował w licznych pismach literackich i społeczno-kulturalnych oraz antologiach w Polsce, a także w tłumaczeniach na języki obce m.in. w Chorwacji, Japonii, Francji, Niemczech i Ukrainie. Mieszka w Berlinie.
Oburzonych jest dzisiaj na szczęście wielu i coraz częściej okazuje się, że buntownicy o poglądach prawicowych mają więcej rozsądku i zrozumienia dla krzywdzonych i poniżanych. Bardzo ciekawe wspomnienie, wskazujące na jedne z najważniejszych problemów współczesnego świata.
Ciekawe słowa o Szczecinie, mieście, w którym się wychowałem, uważanym do dzisiaj w istocie za bastion komunistów i lewicy oraz PO, mieście, które pokazało jednak w historii powojennej że potrafi się wszechogarniającemu je ideologicznie systemowi przeciwstawić w sposób radykalny i zdecydowany, za co w latach rzekomej pseudowolności lat pookrągłostołowych przypłaciło kompletnym wyniszczeniem ośrodków przemysłowych, w których ten opór się narodził i dojrzał.
A,co by się stało, gdyby Jezus dalej żył? Gdyby wciąż powtarzał, obudźcie się i podążajcie za moim przykładem. Miłujcie, bo prawda jest w dobroci.
Pewnie nic. Ludzie, a szczególnie młodzież,
która tradycyjnie była motorem postępu, są zajęci
bardziej niż kiedykolwiek w historii, roz-rywką,
sportem, i “lajkowaniem”, tudzież agresywnym
komentariatem na “fake-zbooku”, homo-tematow.
Jeśli żyją jeszcze prawdziwi chrześcijanie, to pewnie spotykają się potajemnie w katakumbach.
Reszta uległa zjudaizowaniu. Pielęgnują wszelkiej maści plemienne rytuały i gonią za forsą. Chcą dorównać Żydom w ich praktycznym podejściu do życia.
Teraz, czy w pojedynkę, czy jako grupa, każdy się czuje wybrany, wyróżniony, lepszy. Przestały już
obowiązywać skromność, przyzwoitość, prawdomówność.
Znakomita większość tzw. chrześcijan, czci rocznicę śmierci cudzołożnej Diany, nie pamiętając Matki Teresy, która zmarła pięć dni później.
Tak więc nic by się nie stało. I nic się nie stanie. Wszystko się zmienia i wszystko pozostaje takie same. Natura ludzka jest niezmienna.
Zmarnowaliśmy naszą szansę.
“Wszystko się zmienia i wszystko pozostaje takie same. Natura ludzka jest niezmienna.” To jest fundamentalna prawda – która, jeśli naprawdę głęboko przyswojona, odbiera rację bytu wszelkim komentarzom na sieci…8)
Panie Mariuszu
ale pan przysolil.
I co teraz, robić ?
Jakoz jestem w trakcie pisania komentarza do pańskiego “Anarchy is loosened upon the world”.
Kończyć, nie konczyc ? Swoją drogą tam też się pan
wymigał z Nietzschem?
Proszę dalej e-laborowac, mimo,że jak to już pisał Kohelet; mądry wie, a glupi-nie zrozumie.
Pozdrawiam z szacunkiem.
P.S. Może mi pan poleci dobre tłumaczenie Zaratustry
(po polsku lub angielsku), bo to co zrobił Berent,
powinno być karalne.
Ależ proszę jak najbardziej pisać, my wszyscy to robimy, chociaż już Kohelet zauważył, że „pisaniu wielu ksiąg nie ma końca, a wiele nauki utrudza ciało”. Jeśli chodzi o „Zaratustrę”, to osobiście lubię przekład Berenta, który dobrze oddaje ducha tego utworu, jeśli nie całkiem jego literę. Innych przekładów na polski nie znam. Po angielsku polecałbym już teraz klasyczne tłumaczenie Waltera Kaufmanna.