(fragment kroniki z czasu pandemii)
Od wielu już lat, decydenci wprowadzają różne innowacje, które mają zapewnić, że Ziemia ocaleje, a my wraz z nią. I są to nie tylko działania dotyczące ograniczenia emisji gazów cieplarnianych, ale ponoć także ochrony środowiska. Z tego powodu należy więc jakoby stawiać jak najwięcej wiatraków, ponieważ „Farmy wiatrowe są światłem nadziei w walce ze zmianami klimatycznymi. Ale teraz amerykańscy naukowcy zmierzyli ocieplenie o 0,72 stopnia w ciągu dekady na obszarze z ponad 2000 turbin wiatrowych”. A to „teraz” miało miejsce dziesięć lat temu, bo wówczas ukazał się w witrynie niemieckiej rozgłośni publicznej Deutschlandfunk artykuł „Windparks als Klimakiller?” (Farmy wiatrowe zabójcą klimatu?). Ujawniono w nim, że „Obecnie nie ulega wątpliwości, iż w szczególności duże farmy wiatrowe, takie jak te budowane w Teksasie, mają wpływ na lokalne temperatury. (…) Zmierzono temperaturę powierzchni Ziemi, czyli promieniowanie cieplne, które jest wysyłane w kosmos. I rzeczywiście, było ono wyższe, zwłaszcza w nocy, na obszarach z turbinami wiatrowymi niż na obszarach, na których nie było wirników. (…) David Keith, profesor fizyki stosowanej na Uniwersytecie Harvarda, jako jeden z pierwszych zbadał wpływ farm wiatrowych na atmosferę. (…) Keith również podkreśla, że ta kwestia nie została jeszcze ostatecznie wyjaśniona i że nie należy lekceważyć lokalnych wpływów energii wiatrowej na klimat. »Liczba farm wiatrowych wzrasta ogromnie – w samych Stanach Zjednoczonych o około 35 procent rocznie. Teraz, biorąc pod uwagę, jak duże są te farmy wiatrowe i co zobaczymy w przyszłości, jest bardzo możliwe, że będą one miały również wpływ na lokalną pogodę i klimat«”.
W grudniu 2018 roku okazało się, że obawy te były zasadne, co potwierdzono w analizie „Climatic Impacts of Wind Power” (Wpływy energetyki wiatrowej na klimat) opublikowanej na stronie ScienceDirect – jednej z największych na świecie bibliotek internetowych, zawierających recenzowane artykuły oraz książki naukowe. Wykazano w niej, że „Energia wiatrowa przyczynia się do zmniejszenia emisji, powodując jednocześnie oddziaływanie klimatyczne, takie jak wzrost temperatury. Efekt ocieplenia jest najsilniejszy w nocy, a temperatura wzrasta wraz z odległością od podłoża. Efekt ocieplenia nocnego zaobserwowano w 28 działających amerykańskich farmach wiatrowych. Ocieplenie wywołane przez wiatraki może przekroczyć ocieplenie, którego udałoby się uniknąć dzięki ograniczaniu emisji przez sto lat”.
W 2021 roku na stronie internetowej National Library of Medicine – największej na świecie biblioteki medycznej prowadzonej przez rząd federalny Stanów Zjednoczonych, opublikowano pracę naukową „Negative effect of high-level infrasound on human myocardial contractility: In-vitro controlled experiment”(Negatywny wpływ infradźwięków wysokiego poziomu na kurczliwość ludzkiego mięśnia sercowego: eksperyment kontrolowany in vitro). Napisano w niej: „Narażenie ludzi na infradźwięki wzrasta ze względu na czynniki spowodowane przez człowieka, takie jak warunki pracy, farmy wiatrowe i transport. (…) Ekspozycja na wysokie poziomy infradźwięków (powyżej 100 dBz) zaburza zdolność skurczową mięśnia sercowego już po godzinie od ekspozycji. Istnieje wiele dodatkowych badań, które potwierdzają ten wniosek. Wyniki te należy wziąć pod uwagę przy rozważaniu przepisów dotyczących ochrony środowiska. (…) Do objawów przypisywanych działaniu infradźwięków należą m.in. bóle głowy, zaburzenia koncentracji, zmiany nastroju, depresja, zaburzenia snu, pulsacja i napady paniki, szczególnie u osób narażonych przewlekle, z powodu warunków pracy lub zamieszkiwanie, bądź przebywanie w pobliżu źródeł tych dźwięków. (…) W badaniu tym wykazano silny negatywny wpływ ekspozycji na infradźwięki o wysokim poziomie (powyżej 100dBz) na kurczliwość tkanek serca in vitro. (…) Zmierzony efekt to prawie 9% zmniejszenia siły skurczu na każde 10 dBz powyżej 100 dBz jest istotny, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że zaobserwowano to już po jednej godzinie ekspozycji. (…) Infradźwięki mogą również wywierać negatywny wpływ na układ sercowo-naczyniowy w sposób pośredni. (…) Obecnie dobrze wiadomo, że hałas może powodować stres oksydacyjny, dysfunkcję naczyń oraz stany zapalne, powodujące niekorzystne skutki sercowo-naczyniowe i ostatecznie prowadzące do zmian w sercu i jego zwłóknienia. Turbiny wiatrowe są budowane szybciej niż kiedykolwiek, każdego dnia w nowych lokalizacjach geograficznych, jeszcze bardziej zwiększając potencjał zagrożenia wskutek oddziaływania infradźwięków. Zwykle są one akceptowane i spotykają się z pozytywnymi reakcjami, jako źródła zielonej energii, umożliwiające redukcję atmosferycznego dwutlenku węgla, wskutek braku emisji gazowych. Niemniej jednak ludzie, mieszkający w ich najbliższym otoczeniu, niekiedy protestują przeciwko temu. Osoby te często skarżą się na rozdrażnienie, ból głowy, trudności z koncentracją, rozdrażnienie i zaburzenia snu. Podobne dolegliwości, takie jak senność, drętwienie, uciski w uszach, nudności i depresja oddechowa, są dobrze opisane w warunkach laboratoryjnych i po krótkiej ekspozycji na wysoki poziom infradźwięków”.
Dosyć istotną kwestią w przypadku energii wiatrowej, która powstaje, gdy wiatraki się kręcą, jest także brak możliwości jej magazynowania. To zaś sprawia, że jej ilość musi być natychmiastowo zrekompensowana przez elektrownie zasilane węglem lub gazem, gdy wiatr nie wieje. Poza tym, wysokie koszty budowy wiatraków i rozbudowy sieci energetycznej powodują, iż jest to najdroższy rodzaj energii. Ale to nie jest aż tak wielki problem, ponieważ płacą za to odbiorcy, a nie właściciele farm wiatrowych. Jedni i drudzy mają więc powód do dumy, ponieważ ich ustrojstwa mogą posuwać na czystym prądzie. Jak zwykle jednak pierwsi na tym tracą, a drudzy zarabiają. Przy okazji również wartość rynkowa nieruchomości, w pobliżu wiatraków spada zazwyczaj o 40%. A ta, na której stoją, jest właściwie bezwartościowa. Ich fundamenty to bowiem w każdym pojedynczym przypadku, mniej więcej 40 ton żelaznych prętów i jakieś 1500 ton betonu. A więc takie megakolosy, których nigdy nie uda się prawdopodobnie usunąć. Dodać też można, że podciśnienie wytwarzane przez kręcące się śmigła wiatraków rozrywa płuca ptaków i nietoperzy. Poza tym „Wind Turbine Blades Can’t Be Recycled, So They’re Piling Up in Landfills” (Łopaty turbin wiatrowych nie mogą być poddane recyklingowi, więc składowane są na wysypiskach śmieci), o czym napisano w raporcie pod tym właśnie tytułem, zamieszczonym na portalu agencji Bloomberg w 2020 roku: „Łopaty turbiny wiatrowej mogą być nawet dłuższe niż skrzydła Boeinga 747 – gdy przestają być zdatne do użytkowania, nie sposób ich po prostu wyciągnąć z konstrukcji. Wcześniej należy je pociąć za pomocą diamentowej piły przemysłowej na mniejsze części, żeby mógł je przetransportować ciągnik”. Po czym lądują na wysypisku i leżą tam niczym stosy kości wielorybów. „Dziesiątki tysięcy starych łopat zdejmuje się ze stalowych wież na całym świecie i odwozi na wysypiska śmieci. W samych Stanach Zjednoczonych w ciągu najbliższych czterech lat usunie się około 8 000 sztuk. (…) »Łopaty turbiny wiatrowej pozostaną tam ostatecznie na zawsze« – stwierdził Bob Cappadona, dyrektor operacyjny północnoamerykańskiej jednostki paryskiej firmy Veolia Environnement SA”. A będzie jeszcze gorzej, ponieważ większość turbin została zamontowana kilkanaście lat temu, trzeba je więc wymienić. Także po tej stronie Atlantyku. Jak twierdzi autor raportu „W Unii Europejskiej, która ściśle reguluje materiały, jakie mogą trafiać na wysypiska śmieci, niektóre łopaty są spalane w piecach produkujących cement lub w elektrowniach”. Nietrudno zatem się domyślić, jakie są skutki spalania włókna szklanego. Ale co tam, grunt, że ludzie wierzą, iż decydentom zależy na tym, by nie zatruwać środowiska. Chociaż z doniesień prasowych wynika, że trudno temu sprostać. No bo na przykład „Dozens of giant turbines at Scots windfarms powered by diesel generators” (Dziesiątki gigantycznych turbin na szkockich farmach wiatrowych są napędzane dieslowymi generatorami) – co ogłoszono na początku lutego bieżącego roku w serwisie Daily Record – najbardziej poczytnej gazety szkockiej: „Scottish Power przyznała, że 71 ich wiatraków zostało podłączonych do zasilania paliwem kopalnym, po wystąpieniu usterki w sieci. Firma stwierdziła, że była zmuszona do tego, aby utrzymać temperaturę turbin podczas bardzo zimnej aury w grudniu. Ale sygnalista powiedział Sunday Mail, że incydent jest jednym z wielu błędów w zakresie ochrony środowiska oraz bezpieczeństwa i higieny pracy. (…) Ludzie powinni mieć świadomość, że podczas gdy ich koszty energii wciąż rosną, nasze farmy wiatrowe nie działają tak wydajnie, jak mogłyby, z powodu chciwości korporacji. (…) Bez względu na powody, konieczność używania dieslowych generatorów do odladzania wadliwych turbin jest środowiskowym szaleństwem”. Ale to nie wszystko. Na początku tego miesiąca w agencji Reuters zameldowano bowiem, że „Siemens Gamesa posts $974 mln net loss on higher warranty costs” (Siemens Gamesa notuje 974 mln USD straty netto z powodu wyższych kosztów gwarancji): „Producent turbin wiatrowych Siemens Gamesa (SGREN.MC), który wkrótce zostanie wycofany z giełdy i włączony do spółki matki – Siemens Energy (ENR1n.DE), powiedział w czwartek, że jego strata netto w pierwszym kwartale wzrosła ponad dwukrotnie ze względu na wyższe koszty gwarancji z powodu wadliwych komponentów. Strata netto w okresie październik-grudzień, Siemens Gamesa w pierwszym kwartale fiskalnym, wzrosła do 884 mln euro (974 mln dolarów) z 403 mln w tym samym okresie ubiegłego roku. (…) Firma w zeszłym miesiącu wykazała zwiększone wskaźniki awaryjności niektórych elementów turbin wiatrowych zainstalowanych na lądzie i morzu, co spowodowało zwiększenie kosztów gwarancji, które nękają również duńskiego rywala – Vestas (VWS.CO). (…) Mimo to Siemens Gamesa potwierdził, że perspektywy dla branży wiatrakowej pozostają dobre, wskazując na amerykańską ustawę o redukcji inflacji oraz program RePowerEU na kontynencie, mający na celu porzucenie paliw kopalnych. »Potrzebne są jednak dalsze działania rządowe, aby zlikwidować lukę między ambitnymi celami a faktycznymi możliwościami« – powiedział producent”. Czyli jeszcze więcej mamony z kasy podatników, którzy i tak muszą coraz więcej płacić za energię, zostanie przekazane przedsiębiorstwom wytwarzającym psujące się turbiny. Istna rewelacja. A tylko w ramach REPowerEU „Potrzebne będą dodatkowe inwestycje w wysokości 210 mld euro, w okresie od dziś do 2027 roku, w celu stopniowego wycofania importu rosyjskich paliw kopalnych, które kosztują dziś europejskich podatników prawie 100 mld euro rocznie” – czego dowiedzieć się można z komunikatu znajdującego się w witrynie Komisji Europejskiej. Dlatego producenci nie mają wątpliwości, że „perspektywy dla branży wiatrakowej pozostają dobre”.
Cieszą się z pewnością także właściciele koncernów, w których montuje się panele fotowoltaiczne, uchodzące również za tak zwane zielone źródła energii. W 2018 roku na internetowych łamach prestiżowego amerykańskiego magazynu biznesowego Forbes ukazał się jednak raport pod tytułem „If Solar Panels Are So Clean, Why Do They Produce So Much Toxic Waste?” (Skoro panele słoneczne są tak czyste, dlaczego wytwarzają tak dużo toksycznych odpadów?). Napisano w nim: „W ciągu ostatnich kilku lat obserwujemy rosnące zaniepokojenie tym, co dzieje się z panelami słonecznymi pod koniec ich funkcjonowania. (…) Problem utylizacji paneli słonecznych eksploduje z pełną siłą za dwie lub trzy dekady i zniszczy środowisko, ponieważ jest to ogromna ilość odpadów, których recykling nie jest łatwy. (…) Wbrew wcześniejszym przewidywaniom, zanieczyszczenia takie jak ołów czy rakotwórczy kadm mogą być w ciągu kilku miesięcy prawie całkowicie wypłukane z fragmentów modułów słonecznych, np. przez wodę deszczową. (…) Międzynarodowa Agencja Energii Odnawialnej (IRENA) oszacowała, że pod koniec 2016 roku na świecie było około 250 000 ton odpadów z paneli słonecznych. IRENA wskazuje, że do 2050 roku wielkość ta może osiągnąć 78 milionów ton. (…) »Około 90% większości modułów fotowoltaicznych składa się ze szkła« – zauważa profesor do spraw badań środowiskowych w stanie San Jose, Dustin Mulvaney: »Jednak to szkło często nie może zostać poddane recyklingowi jako zwykłe szkło ze względu na zanieczyszczenia. Powszechnymi problematycznymi zanieczyszczeniami w szkle są tworzywa sztuczne, ołów, kadm i antymon«”. Naukowcy z Electric Power Research Institute (EPRI) przeprowadzili badania dla amerykańskich przedsiębiorstw użyteczności publicznej, będących właścicielami paneli słonecznych, w celu zaplanowania wycofania ich z eksploatacji i doszli do wniosku, że »usuwanie paneli słonecznych na zwykłe wysypiska jest niezalecane ze względu na to, że z pękniętych modułów przedostają się do gleby toksyczne składniki«(…) Fakt, że kadm może być wypłukiwany z modułów słonecznych przez wodę deszczową, jest coraz bardziej niepokojący dla lokalnych ekologów, z takich organizacji jak Concerned Citizens of Fawn Lake w Wirginii, gdzie ma powstać farma słoneczna o powierzchni 6350 akrów, która częściowo zasilałaby centra danych Microsoftu. »Szacujemy, że 1,8 miliona paneli zawiera 100 000 funtów kadmu« – powiedział reprezentant tej grupy, Sean Fogarty: »Wypłukiwanie z połamanych paneli uszkodzonych podczas naturalnych zdarzeń – burz gradowych, tornad, huraganów, trzęsień ziemi itp. oraz podczas likwidacji jest dużym problemem«. Zaistniał już prawdziwy precedens, dotyczący tego problemu. Tornado w 2015 roku zniszczyło 200 000 modułów na farmie fotowoltaicznej Desert Sunlight w południowej Kalifornii. (…) Gdy zaś we wrześniu ubiegłego roku huragan Maria uderzył w Portoryko, druga co do wielkości farma solarna w kraju, odpowiedzialna za 40% energii słonecznej na wyspie, straciła większość swoich paneli”. Z raportu wynika, że co prawda można panele poddać recyklingowi, ale „recykling kosztuje więcej niż wartość ekonomiczna odzyskanych materiałów, dlatego przeważająca ilość paneli słonecznych trafia na wysypiska śmieci. (…) Żaden mechanizm, który finansuje koszty recyklingu modułów fotowoltaicznych, przy bieżących dochodach, nie jest zrównoważony. Każda metoda zwiększa prawdopodobieństwo bankructwa w przyszłości, wskutek przesunięcia dzisiejszego dużego obciążenia finansowego na okres późniejszy. Gdy wzrost się ustabilizuje, producenci fotowoltaiki będą musieli zmierzyć się z gwałtownie rosnącymi kosztami recyklingu, który spowoduje zmniejszenie przychodów. Od 2016 roku zbankrutowały: Sungevity, Beamreach, Verengo Solar, SunEdison, Yingli Green Energy, Solar World i Suniva. Rezultatem takich bankructw jest to, że koszty zagospodarowania lub recyklingu odpadów fotowoltaicznych ponosi społeczeństwo. (…) Niebezpieczeństwo i zagrożenia związane z toksynami w modułach fotowoltaicznych są szczególnie duże tam, gdzie nie ma uporządkowanych systemów gospodarki odpadami. Zwłaszcza w krajach słabiej rozwiniętych, na tak zwanym globalnym południu, które ze względu na wysokie promieniowanie słoneczne są szczególnie predestynowane do wykorzystania fotowoltaiki. Stosowanie tam modułów zawierających zanieczyszczenia, wydaje się bardzo problematyczne. Postawa niektórych firm potwierdza te obawy. Jak donosi South China Morning News »Kierownik sprzedaży firmy zajmującej się odnawialną energią słoneczną uważa, że mimo wszystko może istnieć sposób na pozbycie się chińskiego złomu solarnego. Możemy go sprzedawać na Bliski Wschód. Nasi tamtejsi klienci bardzo wyraźnie zaznaczają, że nie chcą idealnych lub fabrycznie nowych paneli. Chcą po prostu tanie. Tam jest dużo ziemi, na której można zainstalować dużą ilość paneli, aby zrekompensować ich niską wydajność. I wszyscy będą zadowoleni z rezultatu«. (…) Zgodnie z raportem Programu Narodów Zjednoczonych ds. Ochrony Środowiska (UNEP) z 2015 roku około 60-90% odpadów elektronicznych jest nielegalnie sprzedawanych i wyrzucanych w biednych krajach: »Tysiące ton e-odpadów jest fałszywie zgłaszana jako towary używane i eksportowane z krajów rozwiniętych do krajów rozwijających się, w tym zużyte baterie – fałszywie określane jako złom plastikowy lub mieszany metal – a także lampy elektronopromieniowe i monitory komputerowe zgłaszane jako złom metalowy«. W przeciwieństwie do innych form importowanych e-odpadów, zużyte panele słoneczne mogą legalnie przedostać się do tych krajów, zanim ostatecznie trafią na hałdy e-odpadów. (…) Największym problemem związanym z odpadami, w przypadku paneli słonecznych, jest ich ogromna ilość i nie zmieni się to w najbliższym czasie z podstawowego, fizycznego powodu: światło słoneczne jest rozrzedzone i rozproszone, wymaga zatem dużych kolektorów do przechwytywania i przekształcania promieni słonecznych w energię elektryczną. Te duże powierzchnie z kolei wymagają odpowiednio więcej materiałów – czy to dzisiejszej toksycznej kombinacji szkła, metali ciężkich i pierwiastków ziem rzadkich, czy też jakiegoś nowego materiału w przyszłości – niż inne źródła energii”.
Nie lepiej przedstawia się sytuacja w zakresie wymiany samochodów z napędem spalinowym na elektryczne, ponieważ „Sama produkcja akumulatora uwalnia do atmosfery około 17 ton CO2 w przypadku pojazdów klasy średniej. Diesel lub samochód benzynowy musi najpierw przejechać 200 000 km, aby wytworzyć taką ilość CO2. A nawet to jest tylko część prawdy, ponieważ przy dzisiejszej mieszance energii elektrycznej, składającej się w niemal 55 procentach z paliw kopalnych, e-samochód napełnia się głównie węglem. W takim przypadku może się okazać, że nawet po przejechaniu ponad 500 000 kilometrów silnik spalinowy jest bardziej przyjazny dla klimatu niż napęd czysto elektryczny” – jak powiedział dyrektor NiedersachsenMetall Volker Schmidt, w wywiadzie „E-Mobilität klimaschädlichste Antriebsart” (E-mobilność jest najbardziej szkodliwym dla klimatu rodzajem napędu), opublikowanym w 2019 roku na internetowych łamach niemieckiego dziennika regionalnego Neue Osnabrücker Zeitung. A NiedersachsenMetall jest niemieckim stowarzyszeniem przedsiębiorców, utworzonym w celu koordynacji działań dotyczących przyszłego funkcjonowania w poszczególnych branżach oraz reprezentowania przedsiębiorców w dialogu ze związkami zawodowymi, politykami oraz opinią publiczną. Co jeszcze zdradził Volker Schmidt? A to na przykład: „Jeśli e-samochody będą rzeczywiście kupowane w przewidywanym zakresie, nasze zużycie energii elektrycznej wzrośnie niebotycznie. Ciekawe, że obecnie nikt nie dokonuje takich obliczeń. Wtedy, być możemy nie osiągniemy nawet naszego celu, jakim jest 50-procentowy udział odnawialnych źródeł energii do 2030 roku, a zamiast tego będziemy potrzebować więcej węgla lub importowanej energii jądrowej”. Ale najfajniejsze jest to, od czego Schmidt zaczął swoje wywody: „Unia Europejska próbuje wprowadzić mobilność elektryczną na rympał, niezależnie czy pojazdy elektryczne są w ogóle akceptowane przez konsumentów, czy nie. Przede wszystkim jest to jednak gigantyczne oficjalne oszustwo Unii Europejskiej w zakresie emisji CO2, ponieważ e-mobilność jest obecnie najbardziej szkodliwym dla klimatu rodzajem napędu. Ale jak to się mówi: jeśli wszyscy w to wierzą, jest to najpiękniejsza forma samooszukiwania się”.
Trzy lata później w serwisie polskiego magazynu motoryzacyjnego Auto Świat – wydawanego przez Ringier Axel Springer ukazał się tekst „Unia chyba ma problem. Rodzinne kombi z dieslem okazało się czystsze od samochodu elektrycznego”. Napisano w nim: „Unijna organizacja Green NCAP po raz pierwszy sprawdziła cały cykl życia popularnych samochodów. (…) W pierwszym rankingu 61 samochodów spalinowych, elektrycznych i hybrydowych sprawdzono szacunkową całkowitą emisję gazów cieplarnianych i zapotrzebowanie na tzw. pierwotną energię. Okazuje się, że przypadku użytkowania samochodu przez 16 lat i przebiegu ok. 240 tys. km tradycyjne spalinowe samochody wcale nie są skazane na porażkę. (…) Diesel jest wciąż atrakcyjny na tle innych napędów, czyli silnika benzynowego, odmiany zasilanej gazem CNG czy hybrydy PHEV przy porównaniu szacowanej emisji gazów cieplarnianych (GHG) przez cały cykl życia samochodu (uwzględniając emisję także podczas produkcji pojazdu). W zestawieniu uwzględniono modele o podobnej masie, wielkości i kształcie nadwozia. I tak oto Octavia kombi 2.0 TDI zdobyła dobre noty w porównaniu z takimi modelami jak elektryczny Volkswagen ID.3 Pro, benzynowe BMW 116i, gazowy Seat Ibiza 1.0 TGI (CNG) i hybryda PHEV Toyota Prius. (…) Okazuje się, że ciężki elektryczny Ford Mustang Mach-E wygeneruje przez całe swoje życie więcej gazów cieplarnianych niż znacznie lżejszy poczciwy Peugeot 208 z wysokoprężnym silnikiem Blue HDI 100”. Ale wiele zależy także od komponentów. „Według Green NCAP niewielki elektryczny Fiat 500 może zatem pozostawić po sobie wyjątkowo ciężką pamiątkę w postaci niemal 31 ton GHG”. Poza tym „W teście Green NCAP wykazano dwukrotne zwiększenie zapotrzebowania na energię w przypadku modelu elektrycznego użytkowanego w zimowym warunkach i temperaturze – 7 st. Celsjusza (w porównaniu do optymalnych warunków temperaturowych). Znacznie mniej wrażliwy jest diesel (w teście sprawdzono Mercedesa Klasy A A180D). Najgorzej wypada zaś hybryda plug-in (w teście wykorzystano Volkswagen Golfa GTE 180 kW PHEV) co nie powinno dziwić, gdy weźmie się pod uwagę jazdę z pełnym i rozładowanym akumulatorem”. I o tym wszystkim od roku wiedzą już europejscy decydenci. A przynajmniej powinni wiedzieć, gdyby faktycznie działali na rzecz ochrony środowiska.
Warto też wspomnieć, że od lat cyklicznie odbywają się protesty przeciwko działalności fabryki samochodów elektrycznych Elona Muska, w pobliżu Berlina. I biorą w nich udział nie tylko ekologiczni aktywiści. Na początku stycznia informowano o tym w witrynie Deutschlandfunk: „Bürgerinitiative Grünheide gegen Tesla” (Inicjatywa obywatelska Grünheide przeciwko Tesli): „Przede wszystkim ludzie są rozczarowani rządem landu Brandenburgia – złożonym z SPD, CDU i Zielonych – który zezwolił na budowę zakładu Tesli w środku obszaru ochrony wody pitnej. Zakładu samochodowego o dużym zapotrzebowaniu na wodę. Według firmy zużywa ona rocznie 1,4 mln metrów sześciennych wody pitnej, co odpowiada mniej więcej zużyciu przez miasto liczące 30 tys. mieszkańców”. Dodatkowo zaś „Przygotowanie terenu pod inwestycję Tesli wiązało się z wycięciem ponad 100 hektarów drzew” – o czym w 2020 roku raportował dziennikarz opiniotwórczego portalu Wirtualna Polska Mateusz Żuchowski. Władze dbające jakoby o środowisko naturalne, w tym członkowie partii Zieloni, wydały jednak zgodę na rozpoczęcie inwestycji. Chociaż już wcześniej trąbiono, choćby w polskiej redakcji serwisu publicznego nadawcy niemieckiego – Deutsche Welle: „Obawiamy się, że poziom wód gruntowych nie powróci do stanu sprzed 2018 roku. (…) Czegoś takiego w ostatnich dekadach w Niemczech jeszcze nie było. (…) W tym roku niektóre regiony, jak np. Brandenburgia przekonywała ludzi do oszczędnego zużycia wody. W niektórych miejscowościach woda ledwo kapała z kranu”. Ale Elon Musk ma jej pod dostatkiem. Jego monstrualne zapotrzebowanie potwierdza się w nagłówku z cenionego, niemieckiego dziennika Der Tagesspiegel”: „372.000 Liter pro Stunde. Wofür braucht Teslas Gigafactory in Grünheide so viel Wasser?” (372 000 litrów na godzinę. Dlaczego Gigafabryka Tesli w Grünheide potrzebuje tak dużo wody?). Co samo w sobie świadczy o tym, jak nieekologiczne jest wytwarzanie pojazdów elektrycznych, a także postawa tych, którzy je promują.
„W ciągu ostatniej dekady dziennikarze przedstawiali niemiecką transformację energii odnawialnej, Energiewende, jako model środowiskowy dla świata” – napisał Michael Shellenberger, w artykule, który ukazał się w 2019 roku na łamach prestiżowego magazynu Forbes, pod tytułem „The Reason Renewables Can’t Power Modern Civilization Is Because They Were Never Meant To” (Powodem, dla którego odnawialne źródła energii nie mogą napędzać nowoczesnej cywilizacji jest to, że nigdy nie były do tego przeznaczone). Kto miał o tym wiedzieć, ten wiedział. Dlatego nie tylko rurociągi firmowane przez Nord Stream, umożliwiające przepływ gazu z Rosji do Niemiec, były tak ważne dla rządzących w bundesrepublice, ale również kopalnie i elektrownie węglowe. Chociaż niemieccy oraz unijni politycy wciąż nawijają o konieczności dekarbonizacji, którą koniecznie należy przeprowadzić. Zwłaszcza w Europie Środkowo-Wschodniej, gdzie według nich trzeba to zrobić niemal natychmiastowo. W Niemczech natomiast, wciąż powstawały nowe kopalnie, a także elektrownie węglowe. I to przed kryzysem energetycznym wynikającym z sankcji wobec Rosji. Chociaż to właśnie Niemcy odpowiadają za największą emisję gazów cieplarnianych w Europie. A jednak w maju 2020 roku, w polskiej edycji Deutsche Welle, taki pojawił się nius: „Rządowa komisja ekspercka była przeciwna, pomimo to Berlin zdecydował się na otwarcie elektrowni węglowej. Zdaniem obrońców klimatu uruchomienie elektrowni stoi w sprzeczności z rządowymi planami rezygnacji z węgla. Z 9-letnim opóźnieniem elektrownia Datteln 4, w Zagłębiu Ruhry rozpoczęła w sobotę (30.05.) swoją działalność. Początkowo planowano jej uruchomienie na 2011 rok, jednak błędy planowania, usterki techniczne i towarzyszące tej inwestycji liczne procesy sądowe wciąż hamowały budowę”. I tyle. Ale narracja na temat szczególnej troski niemieckich władz o środowisko sama się nakręca już od wielu lat. To zaś sprawiło, że jakoby „Czerpiąc inspirację z Niemiec, Organizacja Narodów Zjednoczonych i Bank Światowy przeznaczyły miliardy na odnawialne źródła energii, takie jak wiatr, energia słoneczna oraz wodna w krajach rozwijających się, czego przykładem jest Kenia” – odnotował Michael Shellenberger: „Ale w zeszłym roku Niemcy zostały zmuszone by przyznać, że opóźniają wycofywanie węgla i nie spełnią swoich zobowiązań dotyczących redukcji gazów cieplarnianych do 2020 roku. Ogłoszono tam nawet plany zburzenia starożytnego kościoła i wycięcia lasu, aby dostać się do węgla znajdującego się pod spodem. (…) Zwolennicy energii słonecznej i wiatrowej twierdzą, że tańsze panele słoneczne i turbiny wiatrowe sprawią, iż przyszły wzrost ilości odnawialnych źródeł energii będzie tańszy niż w przeszłości, ale istnieją powody, by sądzić, że będzie odwrotnie”. Według danych, na które powołał się autor „Zwiększenie udziału energii ze źródeł odnawialnych z dzisiejszych 35% do 100%, w latach 2025-2050, będzie kosztować Niemcy 3–4 biliony dolarów”. A więc siedmiokrotnie więcej niż w latach 2000-2025. Dlatego Niemcy chcieli zapewnić sobie monopol na sprzedaż ruskiego gazu. Oprócz tego tak kombinowali: „W latach 2000-2019 Niemcy zwiększyły ilość energii elektrycznej ze źródeł odnawialnych z 7% do 35%. Ale na energię ze źródeł odnawialnych w Niemczech składa się w takiej samej ilości energia słoneczna i pochodząca z biomasy, którą naukowcy uważają za zanieczyszczającą i degradującą środowisko” – jak ustalił Shellenberger. Wspomniał też, że jako pierwszy, odnawialne źródła energii zaczął promować niemiecki filozof Martin Heidegger, który w swoim eseju z 1954 roku „The Question Concerning of Technology” (Pytanie dotyczące technologii), potępił nawet elektrownie wodne i chwalił wyłącznie wiatraki. Właśnie ze względu na to, że wytwarzana przez nie energia nie może być magazynowana. „To nie były tylko preferencje estetyczne – stwierdził Shellenberger: „Wiatraki tradycyjnie były przydatne dla rolników, podczas gdy duże tamy pozwoliły biednym społecznościom rolniczym uprzemysłowić się. W USA poglądy Heideggera podchwycili zwolennicy energii odnawialnej. Barry Commoner w 1969 roku uznał, że przejście na odnawialne źródła energii jest potrzebne, aby doprowadzić współczesną cywilizację do »harmonii z ekosferą«. Celem odnawialnych źródeł energii miało być przekształcenie nowoczesnych społeczeństw przemysłowych z powrotem w społeczeństwa rolnicze, zgodnie z tym, co postulował Murray Bookchin w swojej książce z 1962 roku Our Synthetic Environment. Bookchin przyznał, że jego propozycja »przywołuje obraz izolacji kulturowej i społecznej stagnacji, podróży wstecz historii do społeczności rolniczych świata średniowiecznego i starożytnego«”.
Michael Shellenberger jest dziennikarzem i pisarzem, autorem wielu książek, które stały się podstawą ekomodernizmu. Wynika z niego, że ludzie powinni chronić przyrodę i poprawiać ludzkie samopoczucie poprzez opracowywanie technologii, które oddzielają rozwój człowieka od wpływu na środowisko. Ekomoderniści wspierają więc wszelkie działania skoncentrowane na rozwoju technologii umożliwiającej ograniczenie szkodliwego wpływu człowieka na świat przyrody. Tym bardziej przekonujące jest zatem to, co Shellenberger napisał: „Począwszy mniej więcej od roku 2000, odnawialne źródła energii zaczęły nabierać zaawansowanego technologicznie blasku. Rządy i prywatni inwestorzy przelali 2 biliony dolarów na energię słoneczną i wiatrową oraz związaną z tym infrastrukturę, tworząc wrażenie, że odnawialne źródła energii są opłacalne poza dotacjami. Przedsiębiorcy tacy jak Elon Musk głosili, że bogata, wysokoenergetyczna cywilizacja może się rozwijać dzięki tanim panelom słonecznym i samochodom elektrycznym. Dziennikarze z zapartym tchem informowali o spadku kosztów produkcji baterii, wyobrażając sobie punkt krytyczny, w którym konwencjonalne usługi energetyczne zostaną zakłócone. Żaden marketing nie może jednak zmienić słabości fizyki zasobochłonnych i wielkoobszarowych odnawialnych źródeł energii. Aby wyprodukować taką samą ilość energii, farmy słoneczne zajmują 450 razy więcej gruntu niż elektrownie jądrowe, a farmy wiatrowe zajmują 700 razy więcej terenów niż studnie gazu ziemnego”.
Ekomodernista odnosi się również do tego, że „Nowa farma wiatrowa w Kenii, inspirowana i finansowana przez Niemcy oraz inne zachodnie kraje o dobrych intencjach, znajduje się na głównym torze lotu ptaków wędrownych. Naukowcy twierdzą, że zabije setki zagrożonych orłów”. Natomiast „Kenia nie będzie mogła zastąpić paliw kopalnych farmą wiatrową. Wręcz przeciwnie, cała ta niewiarygodna energia wiatrowa prawdopodobnie sprawi, że wzrośnie cena elektryczności, co spowoduje, że wychodzenie Kenii z ubóstwa będzie jeszcze wolniejsze”. Ale widocznie o to właśnie chodzi. „Heidegger, podobnie jak większość działaczy ruchu ochrony przyrody, nienawidziłby tego, czym stała się Energiewende: pretekstem do niszczenia naturalnych krajobrazów i lokalnych społeczności” – zaznaczył Shellenberger: „Sprzeciw wobec odnawialnych źródeł energii pochodzi ze strony ludów wiejskich, które Heidegger ubóstwiał jako bardziej autentyczne i ugruntowane niż miejskie kosmopolityczne elity, które fetyszyzują swoje słoneczne dachy i tesle, jako oznaki cnoty. (…) Niemcy, którzy do 2025 roku wydadzą 580 miliardów dolarów na OZE i związaną z nimi infrastrukturę, wyrażają wielką dumę z Energiewende. »To nasz dar dla świata« – powiedział The Times rzecznik OZE. Niestety, wydaje się, że wielu Niemców wierzyło, iż miliardy, które wydali na odnawialne źródła energii, mogą ich zbawić. »Niemcy w końcu poczuliby, że z niszczycieli świata w XX wieku stali się zbawicielami świata w XXI« – zauważył reporter”. Czy aby na pewno? Z puenty Shellenbergera wynika coś innego: „Powodem, dla którego odnawialne źródła energii nie mogą zasilać współczesnej cywilizacji, jest to, że nigdy nie były do tego przeznaczone. Ciekawym pytaniem jest, dlaczego ktokolwiek pomyślał, że mogą”.
Krzysztof Niewrzęda
.
O autorze:
Krzysztof Niewrzęda (ur. w 1964 r. w Szczecinie) – poeta, prozaik i eseista. Za twórczość literacką nagrodzony Złotą Sową Polonii (2017), przyznawaną przedstawicielom światowej Polonii za dokonania twórcze i artystyczne. Dziesięciokrotnie nominowany do finału Nagrody Artystycznej Miasta Szczecina (2006-2015). Finalista Nagrody Poetyckiej Silesius (2011) i Europejskiej Nagrody Literackiej (2009). Stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2009). Nominowany do Literackiej Nagrody Mediów Publicznych COGITO (2008). Laureat konkursów poetyckich i prozatorskich m.in. Europejskiego Konkursu PEGAZ – EUROPA (1997) oraz Nagrody im. Marka Hłaski (2003). Autor tekstów do utworów grupy SBB oraz Herbst In Peking. Współautor tłumaczenia z języka niemieckiego książki Olafa Kühla „Gęba Erosa. Tajemnice stylu Witolda Gombrowicza” (2005). Wydał tomy wierszy: „w poprzek” (1998), „poplątanie” (1999), „popłoch” (2000), „popołudnie” (2005), „popiół” (2012), „lockdown” (2022), powieść poetycką „Second life” (2010), zbiór esejów „Czas przeprowadzki” (2005) oraz powieści: „Poszukiwanie całości” (1999, 2009 – wydanie drugie, poprawione), „Wariant do sprawdzenia” (2007), „Zamęt” (2013) „Confinium. Szczecińska opowieść” (2020). Był redaktorem ukazującego się w Niemczech pisma „B-1”, stałym współpracownikiem dwumiesięcznika „Pogranicza”, kwartalnika „Elewator” oraz felietonistą „Gazety Wyborczej” i polskiej sekcji radia RBB. Publikował w licznych pismach literackich i społeczno-kulturalnych oraz antologiach w Polsce, a także w tłumaczeniach na języki obce m.in. w Chorwacji, Japonii, Francji, Niemczech i Ukrainie. Mieszka w Berlinie.