(fragment kroniki z czasu pandemii)
Rosyjska inwazja na Ukrainę spowodowała, że mgła wojny, trwającej niemal od roku, przesłania wiele innych kwestii. Trudno się temu dziwić, bo jest to z pewnością taka tragedia, jakiej prawie nikt nie spodziewał się oprócz tych, którzy zaplanowali tę agresję. Miliony uchodźców. Setki tysięcy zabitych. W tym ogromna ilość cywilów. Od najmłodszych po sędziwych. Do tego jeszcze „Olbrzymia skala przemocy seksualnej w Ukrainie” – o czym w październiku informowano na jednym z najbardziej opiniotwórczych, polskich portali, jakim jest Wirtualna Polska, dodając „Gwałt jest najtańszym sposobem walki”. W tekście tym zacytowano wypowiedź przedstawicielki ONZ Pramilii Patten, która oświadczyła, że „Gwałty i napaści na tle seksualnym przypisywane siłom moskiewskim w Ukrainie są częścią rosyjskiej strategii wojskowej i celowej taktyki odczłowieczenia ofiar”. Ponadto „Według informacji ONZ rosyjscy żołnierze mają także dostawać Viagrę – lek stosowany przy zaburzeniach erekcji. »Kiedy słyszymy zeznania kobiet o rosyjskich żołnierzach wyposażonych w Viagrę, to jasne jest, że to strategia wojskowa« – powiedziała Patten. ONZ-owska komisja udokumentowała m.in. przypadki, w których gwałcone, torturowane i bezprawnie przetrzymywane były dzieci, ale wiek ofiar rosyjskich agresorów wahał się od czterech do 82 lat”. I to wszystko dzieje się w Europie, bo mimo ogromnego heroizmu obrońców Ukrainy, zachodni decydenci dawkują im ślamazarnie militarną pomoc, przyglądając się haniebnie rosyjskiemu bestialstwu. Debatują rzekomo rozważnie, czy przekazać im czołgi. W symbolicznych zresztą ilościach, dlatego ponoć, żeby ta batalia się nie rozkręciła za bardzo. Chociaż „Nowy czeski prezydent, a były generał NATO, powiedział, że kraje zachodnie nie powinny mieć »niemal żadnych ograniczeń« co do tego, co powinny wysłać, aby wesprzeć ukraińską armię” – jak donoszą na portalu Wirtualna Polska w notatce prasowej „Czeskie »nie« dla Berlina. Nowy prezydent ostrzega”: „Czeski prezydent stanowczo odrzucił też pogląd – od dawna słyszany w niektórych europejskich stolicach, zwłaszcza w Berlinie – że dostawy ciężkiej broni to »eskalacja konfliktu«. »Jeśli zostawimy Ukraińców bez pomocy, najprawdopodobniej przegrają tę wojnę. A jeśli przegrają: przegramy wszyscy« – ostrzegł Pavel: »Nasze miasta nie są niszczone przez rosyjską artylerię i rakiety. Ale nasza przyszłość może lec w gruzach, jeśli nie wesprzemy Ukrainy we właściwym zakończeniu tego konfliktu«”. Dla zachodnich przywódców ważniejsze są jednak biznesy z Rosjaniami. Okazuje się bowiem, że „Europa masowo omija własne sankcje i finansuje Putina” – co ogłoszono w polskiej wersji renomowanego magazynu internetowego Business Insider, pod koniec stycznia: „Pomimo sankcji europejskie statki wywożą miliony ton paliw z Rosji i zapewniają tym samym fundusze potrzebne Moskwie do prowadzenia wojny przeciw Ukrainie – wynika z dochodzenia portalu śledczego Investigate Europe. Wśród liderów w tym procederze dominują greckie firmy spedycyjne. Tankowce i statki przewożące ropę, gaz i węgiel o ładowności (DWT) prawie 16 mln ton odbyły setki podróży po tym, jak ostatnie unijne sankcje weszły w życie. W tym handlu dominują greccy armatorzy, ale biorą w nim udział także statki zarejestrowane w Niemczech, w Monako, na Cyprze, w Danii, we Włoszech, w Norwegii i Wielkiej Brytanii”. Tydzień wcześniej, zaś również na tym portalu, zakomunikowano, że „Ponad 90 proc. zachodnich firm wciąż nie opuściło Rosji”: „jedynie około 8,5 procent firm z Unii Europejskiej i krajów G7 opuściło Rosję, informuje belgijski dziennik Het Laatste Nieuws, powołując się na badania uniwersytetu w St.Gallen oraz szkoły biznesu IMD w Lozannie. Przed wybuchem wojny na Ukrainie, w Rosji funkcjonowało w sumie ponad 2,4 tys. oddziałów firm oraz przeszło 1,4 tys. firm z UE i krajów G7 (Kanada, Niemcy, Francja, Włochy, Japonia, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone) – podaje gazeta. Jak ustalili szwajcarscy naukowcy, do końca listopada tylko 120 firm, czyli mniej niż 9 procent, wycofało się z Rosji lub sprzedało swoją spółkę zależną”. Tak to więc wygląda. W tym samym okresie „Sprawdzono poziom zaufania do Putina wśród Rosjan” – o czym powiadomiono czytelników witryny mainstreamowego tygodnika Wprost, z dopiskiem „Wyniki sondażu szokują”. Mnie nie szokują, mimo iż mieszkam w Niemczech, gdzie w mediach masowego rażenia wciąż się powtarza, że jest to wojna Putina przeciwko Ukrainie, a nie Rosjan. Otóż „Na pytanie, czy ufają Putinowi, 78,5 proc. uczestników sondażu odpowiedziało »tak« (wzrost o 0,4 punktu procentowego w porównaniu z poprzednim rankingiem). Odsetek osób, które aprobują sposób, w jaki prezydent wykonuje swoją pracę, wzrósł o 0,3 punktu procentowego do 75,5 proc”. Przy takich wieściach można by było uznać, że nic już nie jest istotne. Ale o to właśnie chodzi, żeby nie było. Żeby nikt nie roztrząsał tego, co działo się w ciągu minionych trzech lat. Bo po co?
W Polsce, jak wiemy, pandemia zakończyła się właściwie w dniu rosyjskiej inwazji na Ukrainę. W bundesrepublice natomiast właśnie poinformowano, że „Niemcy znoszą obowiązek noszenia maseczek i domowej izolacji chorych na COVID”. Taki to nius radosny zapodano w polskiej edycji serwisu publicznej rozgłośni niemieckiej Deutsche Welle, bo „Po zniesieniu obowiązku noszenia maseczek w Badenii-Wirtembergii, również w innych niemieckich landach kończą się restrykcje związane z pandemią”. Aż trudno to sobie wyobrazić. „Od środy (1.2.23) w Hamburgu, Nadrenii Północnej-Westfalii, Dolnej Saksonii, Bremie i Saksonii-Anhalt osób zakażonych koronawirusem nie będzie obowiązywała domowa izolacja. Za kilka dni podobnie będzie także w Turyngii i Saksonii. Niektóre landy zniosły obowiązek izolacji domowej już wcześniej. Natomiast w Berlinie, Brandenburgii i Meklemburgii-Pomorzu Przednim osoby zarażone koronawirusem będą nadal przez kilka dni musiały się izolować”. A jednak. Ale za to „Bez maseczek w transporcie publicznym mogą od dziś podróżować osoby w Nadrenii Północnej-Westfalii i w Hamburgu. We wszystkich innych landach obowiązek ten zostanie zniesiony jutro (2.2.23) – dotyczyć to będzie także pociągów dalekobieżnych i autobusów, gdzie obowiązek zasłaniania nosa i ust utrzymywał się przez prawie trzy lata. W samolotach maseczki przestały obowiązywać już jesienią ub. Roku”. No bo wiadomo jak jest. W samolotach nikt się nie mógł zarazić, ponieważ ludzie siedzą tam obok siebie często przez klika godzin, a w zbiorkomie zazwyczaj tylko kilka minut. „Restrykcje covidowe wprowadzone przez niemiecki rząd będą obowiązywać jeszcze do 7 kwietnia. Wtedy ma zakończyć się również obowiązek noszenia maseczek w przypadku pacjentów i odwiedzających gabinety lekarskie. W Bawarii z kolei pracownicy gabinetów lekarskich i innych ambulatoryjnych placówek medycznych mogą zrezygnować z maseczki już od dziś”. I mieszkańcy pozostałych landów to akceptują, ponieważ w Bawarii zapewne SARS-COV-2 już nie występuje. Inaczej być nie może. Ale ludzie w ciągu minionych trzech lat tak byli ulegli, że są w stanie niemalże wszystko już łyknąć. Nie ma jednak wątpliwości, że godzili się na to wszystko niepotrzebnie. Naprawdę na wszystko. Wystarczy zajrzeć na strony internetowe najbardziej cenionych na świecie gazet, żeby się o tym przekonać. W ciągu kilku ostatnich tygodni ukazały się tam bowiem artykuły, które to potwierdzają. W Der Spiegel na przykład, pod tytułem „Lauterbach sieht Schulschließungen im Rückblick kritisch” (Lauterbach krytycznie patrzy na zamykanie szkół z perspektywy czasu), można przeczytać „Federalny minister zdrowia Karl Lauterbach (SPD) uważa, że przedłużone zamknięcie szkół i świetlic w czasie pandemii korony było niepotrzebne. (…) Jednocześnie Lauterbach zwrócił uwagę, że w tamtym okresie odpowiadało to zaleceniom ekspertów”. Ale wiemy jacy to byli eksperci. Wykazano to w lutym 2021 roku w weekendowym wydaniu Die Welt, czyli Welt am Sonntag, gdzie opublikowano raport „Wenn die Wissenschaft der verlängerte Arm der Politik ist, läuft was schief” (Kiedy nauka jest przedłużonym ramieniem polityki, coś idzie nie tak). Był on komentowany również w polskich mediach. Choćby na portalu telewizji Polsat News: „Welt am Sonntag dotarł do tajnej korespondencji między przedstawicielami rządu Niemiec a badaczami z Instytutu Roberta Kocha, który przygotowuje raporty o stanie pandemii w kraju. Z pism wynika, że niemieckie MSW w marcu 2020 roku »zatrudniło« naukowców, aby uzasadnić konieczność podtrzymania lockdownu”. Ale po ujawnieniu tego, nic się nie zmieniło. Wszystko funkcjonowało dalej w taki sam sposób do samego końca. Dlaczego? Ponieważ ludzie byli tak zastraszeni, że przestali logicznie myśleć i walczyć o swoje prawa. Mimo iż nie było czego się bać.
W kwietniu 2020 roku, profesor John Ioannidis, pracownik naukowy Stanford University School of Medicine, którego prace naukowe oraz artykuły dotyczące medycyny są najczęściej cytowane na świecie, w analizie „Coronavirus disease 2019: the harms of exaggerated information and non-evidence-based measures” (Choroba koronawirusowa 2019: szkody wynikające z przesadnych informacji i działań nieopartych na dowodach), wyjaśnił, że COVID-19 nie jest większym zagrożeniem niż grypa. Jego analiza była dostępna już wówczas w witrynie amerykańskiej i na dodatek rządowej National Library of Medicine. Ostatecznie wszyscy decydenci zaś powinni wiedzieć, jak lajtowym wirusem jest SAR-COV-2, gdy w październiku 2020 roku na stronie World Health Organization opublikowano raport „Infection fatality rate of COVID-19 inferred from seroprevalence data” (Wskaźnik śmiertelności z powodu zakażeń COVID-19 wynikający z danych dotyczących seroprewalencji), z którego wynika, że śmiertelność wśród zakażonych – tym rzekomo strasznie niebezpiecznym wirusem – wynosi od 0,00% do 1,54%, w zależności od różnych uwarunkowań. Głównie od tego, czy mamy zrujnowany organizm i jak wiele brakuje nam do osiemdziesiątego roku życia. Bo jak napisano w raporcie „U ludzi < 70 lat, śmiertelność z powodu zakażeń wahała się od 0,00% do 0,31%, przy surowej i skorygowanej medianie wynoszącej 0,05%”. Nagłaśniana w mediach masowego rażenia narracja polityków – oraz wybranych przez nich ekspertów – na temat pandemii była jednak wciąż ogłupiająca. I cały czas podszyta grozą. Wbrew temu, co ogłoszono w witrynie Światowej Organizacji Zdrowia, ci wszyscy oddelegowani do zastraszania ludności eksperci, tylko w niewielkim stopniu luzowali przekazy. Tak jak główny doradca polskiego premiera do spraw COVID-19, profesor Andrzej Horban, który w tamtym okresie, co prawda powiedział: „To nie jest choroba, która zabije całą ludzkość” – z czego uczyniono nagłówek na portalu dziennika Rzeczpospolita, ale dorzucił: „jeżeli zachorują wszyscy, a podatność jest 50-70 proc. społeczeństwa, to wiemy, że umrze 3 proc., 2 proc., 1 proc”. Chociaż w raporcie WHO stwierdzono już wtedy, że „U ludzi < 70 lat, śmiertelność z powodu zakażeń wahała się od 0,00% do 0,31% przy surowej i skorygowanej medianie wynoszącej 0,05%”. Dla porównania „Śmiertelność grypy sezonowej wynosi 0,1-0,5% (tzn. umiera 1-5 na 1000 osób, które zachorowały), przy czym 90% zgonów występuje u osób po 60 roku życia” – co odnotowano w komunikacie „Grypa sezonowa”, dostępnym od lat na portalu polskiego rządu GOV.PL, konkretnie zaś w folderze Główny Inspektorat Sanitarny. Ostatecznym dowodem zakłamania w kwestii pandemicznego zagrożenia jest praca naukowa, która ukazała się na początku stycznia bieżącego roku, również w National Library of Medicine, jako „Age-stratified infection fatality rate of COVID-19 in the non-elderly population” (Wskaźnik śmiertelności zakażeń COVID-19 w podziale na wiek w populacji osób nie będących w podeszłym wieku). Wykazano w niej jakie jest „dokładne oszacowanie wskaźnika śmiertelności (IFR) z powodu infekcji COVID-19 w przypadku braku szczepienia lub braku wcześniejszej infekcji. (…) Dla 29 krajów (24 o wysokich dochodach, 5 innych) dostępne były publicznie dane dotyczące zgonów z powodu COVID-19 z podziałem na wiek oraz informacje o seroprewalencji z podziałem na wiek, które zostały uwzględnione w analizie pierwotnej. IFR miały medianę równą 0,034% (rozstęp międzykwartylowy (IQR) 0,013-0,056%) dla populacji w wieku 0-59 lat i 0,095% (IQR 0,036-0,119%) dla populacji w wieku 0-69 lat. Mediana IFR wyniosła 0,0003% w wieku 0-19 lat, 0,002% w wieku 20-29 lat, 0,011% w wieku 30-39 lat, 0,035% w wieku 40-49 lat, 0,123% w wieku 50-59 lat i 0,506% w wieku 60-69 lat. (…) Uwzględnienie danych z kolejnych 9 krajów z przewidywanym rozkładem wiekowym zgonów z powodu COVID-19, dało medianę IFR na poziomie 0,025-0,032% dla grupy 0-59 lat i 0,063-0,082% dla grupy 0-69 lat”. Ale ukazujące prawdę wieści na temat SARS-COV-2 były – i nadal są w wielu krajach – zagłuszane narracją, generującą lęk oraz ostracyzm wobec tak zwanych antyszczepionkowców, emitowaną w telewizjach i wielu innych publikatorach. A treści z innych źródeł, udostępniane w mediach społecznościowych, w dużej mierze były i są cenzurowane.
Pod koniec stycznia, w serwisie najbardziej poczytnego w bundesrepublice dziennika BILD, obwieszczono: „ENTHÜLLT! GEHEIM-GIPFEL MIT FACEBOOK UND GOOGLE. Ließ die Regierung unliebsame Corona-Meinungen löschen?” (UJAWNIONO! SEKRETNE SPOTKANIE Z FACEBOOKIEM I GOOGLE. Czy rząd usunął niechciane opinie dotyczące koronawirusa?). Z tego co napisano, nie ma wątpliwości, że tak właśnie było: „Sieci społecznościowe usuwały niepożądane wpisy obywateli, artystów, a nawet naukowców, ponieważ rzekomo były to »niewłaściwe« lub »fałszywe wiadomości«. (…) Teraz wychodzi na jaw, że odbył się tajny szczyt koronny z udziałem rządu federalnego i amerykańskich firm, który dotyczył walki z rzekomo fałszywymi informacjami. (…) Spotkania przedstawicieli rządu i sieci społecznościowych nie były rzadkością. Ministerstwo Zdrowia kilkakrotnie spotykało się z przedstawicielami firm technologicznych, aby omówić na przykład rozpowszechnianie informacji rządowych. Ale tajny szczyt miał inny cel. Rzecznik rządu potwierdził to w rozmowie z BILD. (…) Zaniepokojony jest tym wiceprezes FDP Wolfgang Kubick, który w rządowym wniosku ujawnił przebieg procesu. »Artykuł 5 naszej Ustawy Zasadniczej stanowi: Nie ma cenzury. Obywatele byli pewni, że poprzedni rząd federalny pod kierownictwem Angeli Merkel nie naruszył tej zasady« – powiedział Kubicki w rozmowie z BILD”. Wiceprzewodniczący Bundestagu domaga się wyjaśnień”. W Polsce i wielu innych krajach, takiej rangi politycy nie domagają się niestety wyjaśnień. A przecież do wycinania niewygodnych treści w socjal mediach oraz banowania ich autorów dochodziło na całym niemal świecie. Wzorcem globalnym stała się „The White House COVID Censorship Machine” (Covidowa maszyna cenzorska w Białym Domu) – jak nazwano ten proceder w tytule reportażu, z pierwszej dekady stycznia, który ukazał się na stronie The Wall Street Journal. Napisano w nim: „Nowo ujawnione dokumenty pokazują, że Biały Dom odegrał główną rolę w cenzurowaniu Amerykanów w mediach społecznościowych. Wymiana e-maili między Robem Flaherty, dyrektorem do spraw mediów cyfrowych w Białym Domu, a dyrektorami mediów społecznościowych dowodzi, że firmy wprowadziły zasady cenzury dotyczące COVID w odpowiedzi na nieustające, przymusowe naciski ze strony Białego Domu – a nie dobrowolnie. (…) Pierwsza Poprawka do Konstytucji zabrania rządowi angażowania się w cenzurę opartą na punkcie widzenia. Doktryna działania państwa zabrania rządowi obchodzenia ograniczeń konstytucyjnych poprzez podporządkowywanie prywatnych firm w celu pośredniego osiągania zakazanych celów. (…) E-maile Flaherty’ego pokazują, że rząd federalny bezprawnie wywarł na firmy nacisk, aby upewnić się, że Amerykanie będą pod wpływem tylko zatwierdzonych przez państwo informacji o COVID-19. W wyniku tego niekonstytucyjnego działania administracji państwa, Amerykanie otrzymali fałszywe wrażenie naukowego »konsensusu« w niezwykle ważnych kwestiach dotyczących COVID-19”. Nie tylko Amerykanie oczywiście. Ludzie na całym niemal świecie byli w mylnym błędzie wskutek informacyjnego embarga. Nie wiedzieli, że przeprowadzono ogromną ilość badań, których wyniki podważały sanitarne restrykcje. Teraz zostało to zdemaskowane.
Kilka dni temu, w witrynie Die Welt ogłoszono: „Fast alle Opfer, die Lauterbach von den Bürgern verlangte, waren falsch” (Prawie wszystkie poświęcenia, których Lauterbach żądał od obywateli, były niepotrzebne): „Minister zdrowia Karl Lauterbach przyznał się do winy, którą z trudem zapomną setki tysięcy dzieci i młodzieży. Lauterbach przyznał, że zamykanie szkół na tak długi okres w trakcie pandemii było błędem. Powiedział, że »działał za mocno«. Lauterbach brzmiał bardzo podobnie dwa miesiące temu. Przyznał wtedy, że zamknięcie żłobków, to był »z dzisiejszej perspektywy błąd«. Jeśli minister chce w pełni odwojować politycznie pandemię, mógłby w następnej kolejności wyznać, że zagrożenie z powodu »zabójczego wirusa« było bzdurą. Że mylił się – jako ponura wyrocznia i współtwórca niebezpiecznej »letniej fali«. Że do samego końca trzymał się, nie możliwego do obrony dogmatu, dotyczącego szczepionek, które rzekomo miały zapobiegać infekcjom… Najsilniejszy cios przeciwko polityce Lauterbacha został wyprowadzony z nowego badania, którego nikt nie może zbagatelizować ani zmienić jego znaczenia”. Dlaczego? Ponieważ – jak napisała autorka Die Welt – zostało ono przeprowadzone przez „Towarzystwo Cochrane, którego publikacje są uznawane za naukowy złoty standard”. Wyniki tego badania, są w istocie metaanalizą wcześniejszych prac naukowych, które zostały opublikowane zarówno przed ogłoszeniem pandemii, jak i później – w kolejnych miesiącach oraz latach. Udostępniono ją na stronie internetowej Cochrane Library, jako „Physical interventions to interrupt or reduce the spread of respiratory viruses” (Fizyczne interwencje mające na celu powstrzymanie lub ograniczenie rozprzestrzeniania się wirusów układu oddechowego). To co najważniejsze, zawiera się w dwóch zdaniach z tej pracy: „Używanie masek w społeczności lokalnej ma niewielki wpływ lub nie ma żadnego na przebieg potwierdzonej laboratoryjnie grypy/SARS-COV-2 w porównaniu do braku masek. (…) Przy stosowaniu masek N95/P2, w porównaniu z maskami medycznymi/chirurgicznymi, występuje prawdopodobnie niewielka lub żadna różnica dla obiektywnego i bardziej precyzyjnego wyniku, jakim jest potwierdzone laboratoryjnie zakażenie”. Podsumowaniem tego, co działo się w ciągu ostatnich trzech lat, jest komentarz amerykańskiego naukowca z dziedziny medycyny który w ostatnich dniach stycznia ukazał się w internetowej edycji tygodnika Newsweek, pod tytułem „It’s Time for the Scientific Community to Admit We Were Wrong About COVID and It Cost Lives” (Nadszedł czas, aby społeczność naukowa przyznała, że myliliśmy się co do COVID i zapłacono za to życiem). Kevin Bass napisał w nim „Gorąco popierałem wysiłki władz odpowiedzialnych za zdrowie publiczne, gdy chodziło o COVID-19. Wierzyłem, że władze zareagowały na największy kryzys zdrowia publicznego w naszym życiu ze współczuciem, starannością i naukową wiedzą. Wspierałem je, gdy wzywały do lockdownów, podawania szczepionek i dawek uzupełniających. (…) Teraz widzę, że społeczność naukowa, od CDC, przez WHO, po FDA i ich przedstawicieli, wielokrotnie wyolbrzymiała dowody i wprowadzała w błąd opinię publiczną, co do swoich poglądów i polityki, między innymi w kwestii naturalnej i sztucznej odporności, zamykania szkół i przenoszenia chorób, rozprzestrzeniania się aerozoli, obowiązku noszenia masek oraz skuteczności i bezpieczeństwa szczepionek, zwłaszcza wśród młodzieży. Wszystko to były błędy naukowe w tamtym czasie, a nie z perspektywy czasu. Zdumiewające, że niektóre z tych obstrukcji trwają do dziś. Ale być może ważniejsze od każdego indywidualnego błędu jest to, jak z natury wadliwe było i nadal jest ogólne podejście społeczności naukowej. Było wadliwe w sposób, który podważył jego skuteczność i spowodował tysiące, jeśli nie miliony możliwych do uniknięcia zgonów”.
Warto jeszcze zacytować fragment z artykułu o wymownym tytule „Coronavirus vaccine: MIT Professor calls for immediate suspension of COVID mRNA vaccine” (Szczepionka koronawirusowa: Profesor MIT wzywa do natychmiastowego wstrzymania szczepionki mRNA przeciwko COVID). Tekst ten ukazał się w serwisie najbardziej znanego i najczęściej czytanego w Indiach, anglojęzycznego dziennika The Times of India, należącego do tego samego wydawcy, co The Times. Tak się to zaczyna: „Wzrasta ilość pracowników służby zdrowia wzywających do wstrzymania szczepionki mRNA przeciwko COVID. Wezwanie do wycofania szczepionki jest coraz silniejsze. Niedawno profesor MIT, Retsef Levi, zamieścił na Twitterze informację o szkodach, jakie szczepionki mRNA wyrządzają młodym ludziom. »Jest coraz więcej dowodów na to, że szczepionki mRNA powodują poważne szkody, w tym śmierć, zwłaszcza wśród młodych ludzi. Musimy natychmiast przestać je podawać!« – napisał ekspert MIT w dziedzinie analityki, zarządzania ryzykiem, systemów opieki zdrowotnej, systemów żywności i rolnictwa”. A MIT, to słynny na całym świecie Massachusetts Institute of Technology.
Wiemy już zatem, jak decydenci zatroszczyli się o ludzkość. Teraz będą się głównie troszczyć o planetę, którą zamieszkujemy. Z tego między innymi powodu obywatele państw Unii Europejskiej – i pewnie wielu innych krajów również – już niebawem będą (w dużej mierze nieświadomie) spożywać robaki. Po wcześniejszym zatwierdzeniu, jako „nowej żywności” mącznika młynarka, Komisja Europejska wydała teraz zgodę na to, by mączka i pasta z insektów mogła być dodawana niemal do wszystkich produktów. Ich lista została opublikowana w ostatnim tygodniu stycznia bieżącego roku na internetowych łamach magazynu Focus pod tytułem „Neue Insekten in Lebensmitteln zugelassen – was Sie wissen müssen” (Nowe owady dozwolone w żywności – co musisz wiedzieć): „Nowe rozporządzenie UE 2023/5 zatwierdza częściowo odtłuszczony proszek z Acheta domesticus (świerszcza domowego) jako nową żywność. (…) Lista dopuszczonych zastosowań proszku ze świerszcza domowego jest długa: chleb i bułki wieloziarniste, krakersy i paluszki chlebowe, batoniki zbożowe, suche mieszanki do wyrobów piekarniczych, ciastka, makarony suche i nienadziewane, sosy, przetwory ziemniaczane, dania na bazie roślin strączkowych i warzyw, pizza, produkty mączne, serwatka w proszku, odpowiedniki mięsa, zupy i koncentraty do zup – także w proszku, przekąski na bazie mąki kukurydzianej, napoje piwopodobne, wyroby czekoladowe, orzechy i nasiona oleiste, przekąski inne niż chipsy, przetwory mięsne”. No więc jest tego trochę. Wątpliwe zatem, by ludzie byli w stanie sprawdzić, który z produktów zawiera robaczaną wkładkę. Ale za to „W treści rozporządzenia czytamy również: »Przed zabiciem owadów za pomocą obróbki cieplnej należy odczekać bez ich karmienia co najmniej 24 godziny, aby larwy mogły uwolnić zawartość jelit«. (…) Według eksperta konsumenckiego Krehla każdy, kto nie ma alergii, może bez problemu spróbować owadów. Bo dostarczają cennych składników odżywczych i białka. Z drugiej strony, alergicy powinni uważnie przestudiować listę składników. (…) Zwraca się też uwagę, że w przypadku owadów jadalnych – na opakowaniu musi znaleźć się oświadczenie, że »ten składnik może wywoływać reakcje alergiczne u konsumentów, którzy są uczuleni na skorupiaki i produkty z nich wykonane oraz na roztocza kurzu domowego«. Informacja ta musi być umieszczona w bezpośrednim sąsiedztwie wykazu składników, nawet jeśli nie jest wyraźnie zaznaczona. (…) Ponieważ nowe składniki dopiero wchodzą na rynek, nie wszyscy alergicy są ich świadomi. Krehl zwraca zatem uwagę, że w piekarni czy restauracji mogą być obecnie problemy z towarami sprzedawanymi luzem, takimi jak chleb czy bułki. Osoby, których to dotyczy, powinny zatem o to pytać. (…) W zasadzie żywność zawierająca owady jest uważana za zdrową i jednocześnie żywność przyszłości. Ekspert konsumencki Krehl ma nadzieję, że rozwój będzie kontynuowany w tym kierunku. »Mogę je polecić jako pokarm bogaty w białko i składniki odżywcze« – powiedział Krehl w wywiadzie dla FOCUS online: »Jest to żywność zrównoważona, która powoduje mniejszą emisję CO2 i mniej jego wydalania«. Jednak zwraca również uwagę, że wciąż istnieje wiele pytań bez odpowiedzi. Należą do nich na przykład regulacje dotyczące tego, aby hodowane owady nie przedostawały się do środowiska oraz tego, czym będą karmione świerszcze lub koniki polne przed ich przetworzeniem”.
Ogłoszenie przez eurokratów, że coś może uchodzić za żywność i że „W zasadzie żywność zawierająca owady jest uważana za zdrową” wcale nie świadczy o tym, iż nie jest szkodliwa dla ludzi. Bo nawet w przypadku kurczaków nie jest to aż tak jednoznaczne, co wynika z badań, których efektem jest praca opublikowana kilka lat temu w prestiżowym czasopiśmie naukowym Nature, jako „Gastric and intestinal proteases resistance of chicken acidic chitinase nominates chitin-containing organisms for alternative whole edible diets for poultry” (Odporność na proteazy żołądkowe i jelitowe kurczaka nominuje organizmy zawierające chitynę do alternatywnych pełnowartościowych diet dla drobiu). W publikacji tej zwrócono uwagę na to, że „Organizmy zawierające chitynę, w tym owady, są naturalną dietą dla ptaków. Na podstawie naszych i innych obserwacji uważamy, że organizmy zawierające chitynę mogą być stosowane jako alternatywne, nowe diety dla kurcząt. Jednakże, aby móc stosować organizmy zawierające chitynę jako źródło białka, minerałów, węgla i azotu dla kurcząt, konieczne są dalsze badania nad wpływem produktów degradacji chityny na zdrowie, rozwój i odporność drobiu”. Przydałoby się zatem przeprowadzić tego rodzaju badania również w przypadku ludzi, zwłaszcza że autorzy tej pracy zaznaczyli wyraźnie, iż „Układ pokarmowy kurcząt różni się od układu pokarmowego ssaków”. Poza tym „Jadalne owady działają jako ważne wektory przenoszenia pasożytów” – co wykazano w analizie „A parasitological evaluation of edible insects and their role in the transmission of parasitic diseases to humans and animals” (Ocena parazytologiczna owadów jadalnych i ich rola w przenoszeniu chorób pasożytniczych na ludzi i zwierzęta) dostępnej w witrynie National Library of Medicine. Napisano w niej: „Podczas badań w poszczególnych gospodarstwach obserwowaliśmy nieetyczne praktyki konkretnych hodowców, takie jak dokarmianie owadów odchodami zwierzęcymi ze sklepu zoologicznego, dokarmianie owadów trupami mniejszych zwierząt, czy dokarmianie owadów spleśniałym pokarmem, a nawet surowym mięsem. Praktyki te znacznie obniżają jakość produktu końcowego i podważają bezpieczeństwo mikrobiologiczne/parazytologiczne takiej żywności”. Ale zgodnie z tym, co powiedział Krehl, najważniejsze, że „Jest to żywność zrównoważona, która powoduje mniejszą emisję CO2”, bo dzięki temu będziemy mogli walczyć z globalnym ociepleniem. Aczkolwiek, w 2016 roku obwieszczono, że „Według nowego badania NASA podwyższone stężenie dwutlenku węgla w atmosferze może zwiększyć efektywność wykorzystania wody w uprawach i znacznie złagodzić straty plonów spowodowane zmianami klimatu”. A chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć czym jest NASA. Efektem pracy naukowców z tej amerykańskiej agencji rządowej jest zamieszczony w jej witrynie tekst o dość przewrotnym tytule „NASA Study: Rising Carbon Dioxide Levels Will Help and Hurt Crops” (Badanie NASA: Rosnący poziom dwutlenku węgla pomoże i zaszkodzi uprawom): „Badania wykazały, że wyższe stężenia atmosferyczne dwutlenku węgla wpływają na uprawy na dwa ważne sposoby: zwiększają plony – poprzez zwiększenie tempa fotosyntezy, co stymuluje wzrost – oraz zmniejszają ilość wody, którą rośliny tracą w wyniku transpiracji. (…) Podczas tego procesu wydzielają parę wodną. Wraz ze wzrostem stężenia dwutlenku węgla pory nie otwierają się tak szeroko, co skutkuje niższym poziomem transpiracji przez rośliny, a tym samym zwiększeniem efektywności wykorzystania wody. (…) Aby zbadać te efekty, w przypadku upraw pszenicy, kukurydzy, soi i ryżu, Deryng i jej współpracownicy przeprowadzili symulację zmian plonów i ewapotranspiracji (połączony transfer pary wodnej do atmosfery w wyniku parowania i transpiracji) w celu oszacowania wydajności wody w uprawach. W szczególności przyjrzeli się wielkości plonu wytworzonego na jednostkę wody, która jest powszechną miarą oceny efektywności wykorzystania wody przez uprawy. (…) Wyniki pokazują, że plony dla wszystkich czterech roślin uprawianych na poziomach dwutlenku węgla pozostających na poziomie z roku 2000 doznałyby poważnego spadku z powodu wyższych temperatur i suchszych warunków. Ale gdy uprawia się je przy podwojonym poziomie dwutlenku węgla, wszystkie cztery rośliny radzą sobie lepiej dzięki zwiększonej fotosyntezie i wydajności wody w uprawach, częściowo równoważąc skutki tych niekorzystnych zmian klimatycznych”.
Dwutlenek węgla mógłby więc uratować ludzkość przed głodową klęską, gdyby na siłę i za wszelką cenę nie ograniczano jego emisji, ze względu na to, że jest jakoby przyczyną globalnego ocieplenia. Ale pod koniec stycznia tego roku, na portalu kultowego amerykańsko-kanadyjskiego magazynu dla milenialsów, jakim jest VICE, ukazał się artykuł „Earth’s Core Has Stopped and May Be Reversing Direction” (Jądro Ziemi zatrzymało się i może zmienić kierunek), w którym poinformowano, że „Zaskakujące odkrycie może rozwiązać odwieczne tajemnice dotyczące klimatu i zjawisk geologicznych. Wewnętrzne jądro Ziemi niedawno przestało się obracać i może teraz zmieniać kierunek swojego obrotu, zgodnie z zaskakującym nowym badaniem, podczas którego analizowano najgłębsze obszary naszej planety na podstawie fal sejsmicznych spowodowanych trzęsieniami ziemi. Zdumiewające wyniki sugerują, że jądro Ziemi zatrzymuje się i zmienia kierunek po okresowym cyklu trwającym około 60 do 70 lat. (…) Yi Yang i Xiaodong Song, para naukowców z SinoProbe Lab na Uniwersytecie Pekińskim w Instytucie Nauk o Ziemi i Kosmosie, uchwycili »zaskakujące obserwacje, które świadczą o tym, że jądro wewnętrzne prawie przestało się obracać w ostatniej dekadzie i może zmieniać kierunek obrotu na odwrotny w wielodekadowej oscylacji, z kolejnym punktem zwrotnym na początku lat 70-tych”. No i faktycznie, w opublikowanej na łamach Nature pracy „Multidecadal variation of the Earth’s inner-core rotation” (Wielodekadowa zmienność rotacji wewnętrznego rdzenia Ziemi) napisano: „Uważa się, że zróżnicowany obrót wewnętrznego jądra Ziemi względem płaszcza zachodzi pod wpływem geodynama na dynamikę jądra i grawitacyjne sprzężenie jądro-płaszcz. O tym obrocie wnioskowano na podstawie zmian czasowych pomiędzy powtarzającymi się falami sejsmicznymi, które powinny przebyć tę samą drogę przez jądro wewnętrzne. Tutaj analizujemy powtarzające się fale sejsmiczne z początku lat 90-tych i pokazujemy, że wszystkie ścieżki, które wcześniej wykazywały znaczące zmiany czasowe, w ciągu ostatniej dekady wykazały niewielkie zmiany. Ten globalnie spójny wzór wskazuje, że rotacja wewnątrz rdzenia została ostatnio wstrzymana. Porównaliśmy ten ostatni wzór z zapisami sejsmicznymi z Alaski dotyczącymi dubletów z wysp Sandwich Południowych sięgających 1964 roku i wydaje się, że jest on związany ze stopniową zmianą kierunku obrotu wewnętrznego rdzenia w ramach około siedmiodekadowej oscylacji, z kolejnym punktem zwrotem we wczesnych latach 70-tych. Ta wielodekadowa okresowość zbiega się ze zmianami w kilku innych obserwacjach geofizycznych, zwłaszcza długości dnia i pola magnetycznego. (…) Ta sama wielodekadowa okresowość jest również dobrze obserwowana w ziemskim systemie klimatycznym, zwłaszcza w przypadku średniej globalnej temperatury i wzrostu poziomu morza. (…) W związku z tym, wielodekadowa okresowość systemu klimatycznego może również wynikać z oscylującego systemu rdzeń-płaszcz”.
Krzysztof Niewrzęda
O autorze:
Krzysztof Niewrzęda (ur. w 1964 r. w Szczecinie) – poeta, prozaik i eseista. Za twórczość literacką nagrodzony Złotą Sową Polonii (2017), przyznawaną przedstawicielom światowej Polonii za dokonania twórcze i artystyczne. Dziesięciokrotnie nominowany do finału Nagrody Artystycznej Miasta Szczecina (2006-2015). Finalista Nagrody Poetyckiej Silesius (2011) i Europejskiej Nagrody Literackiej (2009). Stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2009). Nominowany do Literackiej Nagrody Mediów Publicznych COGITO (2008). Laureat konkursów poetyckich i prozatorskich m.in. Europejskiego Konkursu PEGAZ – EUROPA (1997) oraz Nagrody im. Marka Hłaski (2003). Autor tekstów do utworów grupy SBB oraz Herbst In Peking. Współautor tłumaczenia z języka niemieckiego książki Olafa Kühla „Gęba Erosa. Tajemnice stylu Witolda Gombrowicza” (2005). Wydał tomy wierszy: „w poprzek” (1998), „poplątanie” (1999), „popłoch” (2000), „popołudnie” (2005), „popiół” (2012), „lockdown” (2022), powieść poetycką „Second life” (2010), zbiór esejów „Czas przeprowadzki” (2005) oraz powieści: „Poszukiwanie całości” (1999, 2009 – wydanie drugie, poprawione), „Wariant do sprawdzenia” (2007), „Zamęt” (2013) „Confinium. Szczecińska opowieść” (2020). Był redaktorem ukazującego się w Niemczech pisma „B-1”, stałym współpracownikiem dwumiesięcznika „Pogranicza”, kwartalnika „Elewator” oraz felietonistą „Gazety Wyborczej” i polskiej sekcji radia RBB. Publikował w licznych pismach literackich i społeczno-kulturalnych oraz antologiach w Polsce, a także w tłumaczeniach na języki obce m.in. w Chorwacji, Japonii, Francji, Niemczech i Ukrainie. Mieszka w Berlinie.