(fragment kroniki z czasu pandemii)
W październiku minionego roku na stronie Światowej Organizacji Zdrowia opublikowano raport „Infection fatality rate of COVID-19 inferred from seroprevalence data” (Wskaźnik śmiertelności z powodu zakażeń COVID-19 wynikający z danych dotyczących seroprewalencji), z którego wynika, że śmiertelność wśród zakażonych SARS-COV-2 wynosi od 0,00% do 1,54% w zależności od różnych uwarunkowań. Głównie od tego, czy mamy zrujnowany organizm i jak wiele brakuje nam do osiemdziesiątego roku życia. Bo jak napisano w raporcie „U ludzi < 70 lat, śmiertelność z powodu zakażeń wahała się od 0,00% do 0,31% przy surowej i skorygowanej medianie wynoszącej 0.05%”. W publikatorach głównego nurtu narracja na temat pandemii jest jednak wciąż niezmienna. Dotyczy to zwłaszcza telewizji. Cały czas wieje stamtąd grozą.
Nieco inaczej sytuacja przedstawia się, gdy zajrzymy do gazet. Na portalach internetowych, w których zamieszczane są artykuły prasowe można bowiem przeczytać, że nie wszystko jest tak oczywiste jak próbują nam to wmówić politycy, medialni funkcjonariusze i tak zwani eksperci, którzy mają abonament na występy w najlepszym czasie antenowym. Świadczą o tym choćby tylko teksty jakie opublikowano, w ciągu ostatnich kilku tygodni w mainstreamowych, ale i bardzo prestiżowych magazynach, dziennikach i tygodnikach. Zarówno lewicowych, jak i liberalnych czy prawicowych. No i oczywiście naukowych. Na przykład w „British Medical Journal”, gdzie znalazł się artykuł zatytułowany „COVID-19: Should we be worried about reports of myocarditis and pericarditis after mRNA vaccines?” (COVID-19: Czy powinny nas niepokoić doniesienia o zapaleniu mięśnia sercowego i osierdzia po szczepionkach zawierających mRNA?) z takim przekazem: „Wśród dorastających chłopców w wieku od 12 do 17 lat naukowcy oszacowali, że na każdy milion drugiej dawki szczepień można zapobiec 5700 przypadkom COVID-19, 215 hospitalizacjom, 71 przyjęciom na oddział intensywnej terapii i dwóm zgonom. W związku z tym może być około 56 do 69 przypadków zapalenia mięśnia sercowego”.
Ale wciąż słychać wszędzie, że szczepienie młodych jest konieczne. Tak jak wszystkich innych. Mimo iż „Problem polega na tym, że zaszczepieni dorośli mogą w dużym procencie przekazać wirusa” o czym poinformowano w tekście „Epidemiologe Kekulé warnt bei Markus Lanz vor Herbstorkan” (Epidemiolog Kekulé u Markusa Lanza ostrzega przed jesiennym huraganem), który ukazał się na łamach magazynu „Fokus”: „Wirusolog Alexander Kekulé ostrzegł przed »jesiennym huraganem w końcowej fazie pandemii«. Profesor z Uniwersytetu w Halle przypisuje to również zwodniczemu zabezpieczeniu, jakie dają szczepienia”.
Szczepić się jednak trzeba i już. Jeśli się nie poddasz wakcynacji, to niebawem już nigdzie nie wejdziesz. W Niemczech są takie regiony, że tylko zaszczepieni i ozdrowieńcy mogą korzystać z pełni swobód. A we Włoszech władze ogłosiły, że wszyscy, którzy gdziekolwiek pracują będą musieli się zaszprycować. Ale po co właściwie?
W witrynie „National Geographic” można przeczytać: „Wariant Delta jest w stanie rozwinąć się w nosie zaszczepionych osób w takim samym stopniu, jak gdyby nie były one w ogóle zaszczepione. Rozwijający się wirus jest tak samo zakaźny jak ten u osób nieszczepionych, co oznacza, że osoby zaszczepione mogą przenosić wirusa i zarażać innych”. Jeśli ktoś nie wierzy to odsyłam do tytułu „Evidence mounts that people with breakthrough infections can spread Delta easily” (Istnieją dowody na to, że osoby z przełomowymi infekcjami mogą łatwo rozprzestrzeniać deltę).
Ponadto najnowsze dane Public Health England czyli agencji Departamentu Zdrowia i Opieki Społecznej w Anglii dowodzą, że od 1 lutego 2021 roku do 12 września 2021 roku, wśród zaszczepionych dwiema dawkami pacjentów, ilość zgonów z powodu COVID-19, w wieku 50 lat i więcej wynosiła 1565, a wśród niezaszczepionych 590. Czyli jest ponad dwa i pół raza większa. We wszystkich grupach wiekowych natomiast ponad dwa razy większa, gdyż w tym okresie zmarło w Anglii 1613 zaszczepionych i 722 nieszczepionych. Dane te są dostępne w zamieszczonym w sieci dokumencie „SARS-CoV-2 variants of concern and variants under investigation in England, Technical briefing 23, 17 September 2021, This briefing provides an update on previous briefings up to 3 September 2021 (Niepokojące warianty SARS-CoV-2 oraz warianty badane w Anglii, Informator techniczny 23, 17 września 2021, Niniejszy briefing stanowi aktualizację poprzednich briefingów do dnia 3 września 2021). Konkretnie na stronach 19-20 w tabeli „Attendance to emergency care and deaths of sequenced and genotyped Delta cases in England by vaccination status (1 February 2021 to 12 September 2021)” (Przyjęcie na pogotowie i zgony w sekwencjonowanych i genotypowanych przypadkach Delta w Anglii według statusu szczepienia (od 1 lutego 2021 do 12 września 2021).
Proste zestawienie ilości zaszczepionych z ilością zakażeń w poszczególnych państwach też nie jest zbyt miłe. Wykonałem taką operację 19 września. No i okazało się, że ilość zakażeń na sto tysięcy mieszkańców na Gibraltarze to 16084, w Izraelu 13381, w Wielkiej Brytanii 11035, w Polsce 7629, w Kenii 468. W tym samym dniu ilość osób zaszczepionych w populacji na Gibraltarze przekroczyła sto procent, ponieważ niektórzy przyjmują tam kolejne dawki i osiągnęła 118%, w Izraelu 69%, w Wielkiej Brytanii 71%, w Polsce 52%, a w Kenii 4%. Trzeba się jednak wakcynować, żeby mieć paszport szczepionkowy.
W Izraelu zieloną przepustkę będzie mogła uzyskać jednak tylko taka osoba, która przyjmie trzecią dawkę. „Biorąc pod uwagę, że wirus jest tutaj i nadal będzie, musimy również przygotować się na czwarty zastrzyk” – oświadczył Salman Zarka w wypowiedzi zacytowanej w „The Times of Israel” pod nagłówkiem „Virus czar calls to begin readying for eventual 4th vaccine dose” (Car wirusów wzywa do rozpoczęcia przygotowań na ewentualną czwartą dawkę szczepionki). Łatwo się zatem domyślić, że za kilka miesięcy, aby uzyskać certyfikat umożliwiający obejrzenie filmu w kinie lub spożycie czegokolwiek w restauracji, trzeba będzie po raz czwarty pójść pod igłę.
Ale od wielu miesięcy wiadomo przecież, że te wstrzykiwane preparaty, nie zapewniają niczego oprócz łagodniejszego jakoby przechorowania COVID-19. Notabene nie można tego sprawdzić, gdyż osoba zaszczepiona musiałaby jednocześnie być niezaszczepioną, żeby dało się to zweryfikować. Tak czy inaczej jedna z najważniejszych przedstawicielek Światowej Organizacji Zdrowia, doktor Soumya Swaminathan potwierdziła przecież już dawno, że nie ma dowodów na to, by szczepionka zapobiegała transmisji wirusa. Świadczy o tym sam tytuł z 29 grudnia ubiegłego roku z portalu „O2” grupy „Wirtualna Polska” „WHO: Zaszczepieni też powinni przechodzić kwarantannę”. Ale jest i ciąg dalszy: „Doktor Soumya Swaminathan, powiedziała, że ludzie muszą przestać wierzyć, iż sama szczepionka doprowadzi do zakończenia pandemii. (…) Osoby, które zostały zaszczepione, również muszą zachować te same środki ostrożności, aż do osiągnięcia pewnego poziomu odporności stadnej”.
A co daje najlepszą odporność? Jak informują w kolejnym artykule z minionych tygodni, zamieszczonym na stronie agencji „Bloomberg”: „Previous COVID Prevents Delta Infection Better Than Pfizer Shot” (Wcześniejszy COVID zapobiega infekcjom Delta lepiej niż Pfizer Shot): „Osoby, którym podano obie dawki szczepionki Pfizer-BioNTech, mają prawie sześciokrotnie większe prawdopodobieństwo zachorowania na infekcję typu delta i siedmiokrotnie większe prawdopodobieństwo wystąpienia choroby objawowej niż osoby, które wyzdrowiały”.
Pod koniec ubiegłego roku w witrynie „Project Syndicate” grecki, lewicowy polityk, a zarazem profesor ekonomii na Uniwersytecie Ateńskim i były minister finansów Grecji Janis Varoufakis opublikował esej „The Seven Secrets of 2020” (Siedem tajemnic 2020 roku). Napisał w nim: „Nie bez powodu uważaliśmy, że globalizacja osłabiła rządy państw narodowych. Prezydenci drżeli na widok rynków obligacji. Premierzy ignorowali biednych w swoich krajach, ale nie Standard & Poor’s. Ministrowie finansów zachowywali się jak pachołki Goldmana Sachsa i satrapów Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Potentaci medialni, nafciarze i finansiści, nie mniej niż lewicowi krytycy zglobalizowanego kapitalizmu, zgodzili się, że rządy nie sprawują już żadnej kontroli. Potem wybuchła pandemia. I w ciągu jednej nocy rządzącym wyrosły pazury i wyszczerzyły się zaostrzone zęby. Zamknęli granice i uziemili samoloty, nałożyli drakońskie godziny policyjne na nasze miasta, zamknęli nasze teatry i muzea oraz zabronili nam pocieszania naszych umierających rodziców. W ten sposób ujawniła się pierwsza tajemnica: rządy zachowują nieubłaganą władzę. W 2020 roku odkryliśmy, że rządy zdecydowały się nie korzystać ze swoich ogromnych uprawnień, aby ci, których wzbogaciła globalizacja, mogli korzystać z własnych”. Drugi sekret był jednak zaledwie tajemnicą poliszynela, ponieważ: „wielu ludzi to podejrzewało, ale obawiało się głośno o tym mówić, że pieniądze rosną na drzewach. Rządy, które obnosiły się ze swoją bezkarnością, ilekroć były wzywane do finansowania szpitala tu, czy szkoły tam, nagle odnalazły mnóstwo gotówki, by płacić za urlopy, nacjonalizować koleje, przejmować linie lotnicze, wspierać producentów samochodów, a nawet właścicieli siłowni i fryzjerów”. Ale kolejne tajniki są bardziej ekscytujące:
Grecja stanowi doskonałe studium przypadku trzeciej prawdy ujawnionej w tym roku: Wypłacalność to decyzja polityczna, przynajmniej na bogatym Zachodzie. W 2015 roku dług publiczny Grecji w wysokości 320 miliardów euro (392 miliardów dolarów) górował nad dochodem narodowym wynoszącym zaledwie 176 miliardów euro. Kłopoty tego kraju były wiadomościami z pierwszych stron gazet na całym świecie, a przywódcy Europy ubolewali nad naszą niewypłacalnością.
Dziś, w samym środku pandemii, która pogorszyła słabą gospodarkę, Grecja nie stanowi problemu, mimo że nasz dług publiczny jest o 33 miliardy euro wyższy, a nasz dochód o 13 miliardów euro niższy niż w 2015 roku. Władze Europy zdecydowały, że wystarczy dekada zmagania się z bankructwem Grecji, więc postanowiły ogłosić, że Grecja jest wypłacalna. Tak długo jak Grecy będą wybierać rządy, które konsekwentnie będą przekazywać ponadnarodowej oligarchii jakiekolwiek (publiczne lub prywatne) resztki majątku, Europejski Bank Centralny zrobi wszystko, co trzeba – kupi tyle greckich obligacji rządowych, ile będzie musiał – aby utrzymać niewypłacalność kraju z dala od światła reflektorów.
Czwartą tajemnicą, którą ujawnił rok 2020, jest to, że góry skoncentrowanego prywatnego bogactwa, które widzimy, mają bardzo niewiele wspólnego z przedsiębiorczością. Nie mam wątpliwości, że Jeff Bezos, Elon Musk czy Warren Buffett mają talent do zarabiania pieniędzy i zdobywania rynków. Ale tylko niewielki procent ich zgromadzonych łupów jest wynikiem tworzenia wartości.
Weźmy pod uwagę ogromny wzrost majątku 614 amerykańskich miliarderów od połowy marca. Dodatkowe 931 miliardów dolarów, które zgromadzili, nie było wynikiem żadnej innowacji czy pomysłowości, która wygenerowałaby dodatkowe zyski. Wzbogacili się oni, że tak powiem, podczas snu, ponieważ banki centralne zalały system finansowy wyprodukowanymi z powietrza pieniędzmi, które spowodowały gwałtowny wzrost cen aktywów, a tym samym bogactwa miliarderów.
Piąte spostrzeżenie nie jest szczególnym objawieniem, bo to stwierdzenie, iż „nauka jest zależna od pomocy państwa”. Podobnie jak i następne, co autor sam przyznaje: „Nietrudno zauważyć, że kapitaliści mogą sobie radzić znacznie lepiej przy mniejszej konkurencji. To jest szósty sekret, który ujawnił rok 2020. Uwolnione od konkurencji, kolosalne firmy platformowe, takie jak Amazon, zadziwiająco dobrze poradziły sobie z upadkiem kapitalizmu i zastąpieniem go czymś przypominającym techno-feudalizm. Ale siódma tajemnica, którą ujawnił ten rok, jest światłem w tunelu. Choć wprowadzanie radykalnych zmian nigdy nie jest łatwe, teraz jest zupełnie jasne, że wszystko może być inaczej. Nie ma już żadnego powodu, dla którego mielibyśmy akceptować rzeczy takimi, jakie są”. Owszem. Problem polega jednak na tym, że większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, w jakim systemie funkcjonuje i czym on jest tak naprawdę. Nie mają pojęcia, w jakiej mierze są od niego zależni i że w dużym stopniu ich tak zwane wybory oraz działania wynikają z tego, co zostało im narzucone poprzez manipulację i indoktrynację. Wszelkie przepisy, zasady, regulacje, perswazje oraz kontrolowanie ludzkich zachowań. Wszystkie te działania, które zapewniają funkcjonowanie systemu, w zamian za możliwość kariery w jego ramach, propagowanej w mediach, finansowanych przez reklamodawców, nakręcających konsumpcję, której poziom jest jakoby miarą sukcesu. Zresztą nie tylko reklamodawcy tym się zajmują, bo w większości również producenci programów rozrywkowych, seriali oraz filmów. W ten sposób formatowani są odbiorcy tej konfekcji. I dzięki temu mogą normalnie niby egzystować. Ten bowiem, kto nie przyswaja emitowanych treści jako własnych poglądów uznawany jest za osobę podejrzaną lub wręcz nienormalną. Ponieważ przedstawiciele systemu i jego nieświadomi często promotorzy uznają za świra każdego, kto wykazuje inny sposób myślenia, niż ten, który jest preferowany. Co sprawia zresztą kłopoty wszystkim. Należy więc niepokorną jednostkę poddać terapii, gdyż jej również ulży jeśli się przystosuje. Dzięki temu znajdzie sens w oglądaniu ogłupiających produkcyjniaków, które pozwolą jej zapomnieć o stresie i niespełnieniu. O tym co jest istotą życia, a nie jego substytutem ograniczonym do zarabiania, konsumowania oraz spania. Stanie się wzorowym konsumentem podporządkowanym cyfrozie, która zaraża całe pokolenia, czyniąc z ludzi nałogowych użytkowników smartfonów i innych gadżetów. Coraz bardziej kompatybilnych z zasadami systemu. Odrzucających wszystko, co związane jest z tradycją, wspólnymi wartościami, które przeszkadzają systemowi w ekspandowaniu, w nabieraniu wszechogarniającego rozmiaru. W podporządkowaniu wszystkiego jego rozwojowi. Czy tacy ludzie faktycznie mogą uznać, że „Nie ma już żadnego powodu, dla którego mielibyśmy akceptować rzeczy takimi, jakie są”?
Wiele wskazuje na to, że ludzie zaakceptują nawet bardziej drastyczne rozwiązania. Tak uważają również autorzy dostępnego w sieci dokumentu ZUKUNFT VON WERTVORSTELLUNGEN DER MENSCHEN IN UNSEREM LAND (PRZYSZŁOŚĆ SYSTEMU WARTOŚCI LUDZI W NASZYM KRAJU) wydanego w sierpniu minionego roku przez Bundesministerium für Bildung und Forschung (Ministerstwo Edukacji i Badań Naukowych Niemiec). Całość jest napisana w taki sposób, jakby lata trzydzieste XXI wieku już nastały. Mamy zatem do czynienia bardziej z antycypacją niż prognozą. Na stronie 89 można w niej przeczytać: „Każdy, kto mówi o Niemczech w latach 2030, zawsze mówi o Europie. Niemcy są ściśle zaangażowane w nową dynamikę integracji europejskiej, która jest napędzana w szczególności przez Francję, Hiszpanię i główny motor krajów Beneluksu. Długo dyskutowane dokumenty strategiczne mogą teraz zostać wdrożone i skutecznie realizowane. Polityka, znana jako »Droga Europejska«, jest postrzegana jako odpowiedź na intensyfikację globalnej konkurencji w latach 2020, która przypominała wielostronny wyścig o przemysł i autonomię strategiczną”. Co prawda, wydawca zaznaczył na okładce, że „Niniejsza publikacja została opracowana w ramach umowy o świadczenie usług Future Office of the Foresight Process (Foresight III) przez Prognos AG oraz Z_punkt GmbH na zlecenie Federalnego Ministerstwa Edukacji i Badań Naukowych (BMBF) z departamentu Prognozowanie Strategiczne (BMBF); Partycypacja i badania obywatelskie. Autorzy są odpowiedzialni za treść. Federalne Ministerstwo Edukacji i Badań Naukowych (BMBF) nie gwarantuje poprawności, dokładności ani kompletności udostępnionych informacji. Poglądy i opinie wyrażone w publikacji nie muszą być zgodne ze stanowiskiem BMBF”. Ale mogą. Choćby w kwestii tego, co napisano w rozdziale „Deutschland in den 2030er Jahren” (Niemcy w latach 2030-tych):
Za określone zachowania można zbierać punkty w systemie punktowym prowadzonym przez państwo (np. wolontariat, opieka nad bliskimi, darowizna organów, zabezpieczenie emerytalne, zachowanie w ruchu drogowym, ślad CO2). Oprócz uznania społecznego, zbieranie punktów przynosi również korzyści w życiu codziennym (np. skrócenie czasu oczekiwania na niektóre kierunki studiów). W ten sposób państwo i instytucje polityczne mogą realizować określone cele poprzez zachęty do zmiany zachowań (np. kontrola rynku pracy i edukacji), a także trafniej prognozować przyszłe zachowania. W płynnej demokracji cyfrowej obywatele wprowadzają sprawy do porządku obrad i głosują nad krytycznymi kwestiami. Przedsiębiorcy mają możliwość dokupienia do systemu punktów oraz do monetyzacji danych (np. spersonalizowanych premii za ryzyko) za uprzednią zgodą obywateli.
W latach 2030 w Niemczech będzie stosowany cyfrowy partycypacyjny, system punktowy, dostarczający bodźców do zmiany zachowań. W obliczu wzrostu znaczenia Chin, systemy punktowe jako instrument kontroli społecznej były kontrowersyjnie postrzegane podczas dyskusji na całym świecie, z mieszaniną podziwu i odrzucenia. Kraje liberalno-demokratyczne również debatowały nad tym, czy i w jakiej formie należy przyjąć taki system. Debaty wykraczały daleko poza kontrolę społeczną poszczególnych obszarów poprzez systemy punktowe – jak np. polityka imigracyjna w Kanadzie. Dyskurs dotyczył jednak raczej podstawowej polityki kontroli poprzez systemy punktowe. Po długich i kontrowersyjnych debatach, niemieccy politycy zdecydowali się na użycie punktów centralnego systemu cyfrowego, który przestrzega zasad demokratycznych, opiera się o premie motywacyjne, angażujące obywatel(k)i i dobrowolnym uczestnictwie. Zasada dobrowolności była centralnym punktem debaty. Krytycy wielokrotnie podkreślali podczas debaty, że nawet system dobrowolny tworzy presję społeczną na uczestnictwo – na przykład poprzez społeczne struktury i panującą w nich kulturę porównywania się – i że jest to więc utopią. Podobnie jak osoby nie biorące udziału w wyborach, które dobrowolnie zrzekają się prawa do głosowania, również muszą żyć z decyzjami większości w systemie punktowym. Dlatego też przeciwnicy systemu punktowego zasadę dobrowolności często nazywają „mydleniem oczu”, ponieważ nigdy nie można będzie w pełni zrezygnować z systemu.
W Niemczech aprobata dla tego systemu punktowego wzrosła również ze względu na dynamikę zmian klimatycznych. Wywołało to presję na podjęcie środków zaradczych, przy czym system punktowy okazał się skutecznym mechanizmem kontroli skutków zmian klimatu (np. poprzez punktowanie śladu ekologicznego). Zasada „zanieczyszczający płaci” stała się przejrzysta dzięki systemowi punktów. Ponadto, w obliczu dobrej sytuacji gospodarczej, system punktowy okazał się odpowiednim instrumentem dla rynku pracy, który charakteryzuje się niedoborem wykwalifikowanych pracowników i siły roboczej. Rozwój potencjału automatyzacji spowodował wzrost popytu zarówno na nowe złożone działania, jak i proste usługi. Dzięki systemowi punktowemu rejestrowany jest potencjał kwalifikacyjny i sprawnie zorganizowana mobilność terytorialna pracowników. Dystrybucja osób ubiegających się o azyl – w tym ich integracja na rynku pracy – może być również zorganizowana w bardziej efektywny sposób za pomocą systemu punktowego, między innymi poprzez stworzenie silnych zachęt dla osób, którym przyznano azyl, do przenoszenia się do regionów (wiejskich) o niedoborze siły roboczej dzięki wysokim punktom. Dotyczy to również europejskiej migracji wewnętrznej…
Autorzy wykazują również, że już od kilku lat można dostrzec w Niemczech sygnały wskazujące na wzrastającą aprobatę dla takich rozwiązań: „Sondaż przeprowadzony przez YouGov pokazuje już pewną akceptację obecnie: co szósty Niemiec opowiada się za systemem kredytu społecznego, takim jak w Chinach, przy czym 25% ankietowanych jeszcze bardziej popiera nagrodę za dobre zachowanie. W odpowiedzi na pytanie »Co musiałoby się zmienić w naszym kraju?« 22% respondentów badania CAPI stwierdziło: »Państwo powinno silniej sterować zachowaniami, np. poprzez zachęty«. (…) W Niemczech od pewnego czasu istnieją »zielone numery domów«, np. w powiecie Lüneburg. Taki numer jest tam przyznawany, gdy budynki spełniają określone kryteria. Vilshofen poszło o krok dalej i zaplanowało na rok 2020 »zielone numery domów«, które przyznawane byłyby osobom prowadzącym zrównoważony tryb życia – oceniany na podstawie 51 kryteriów, takich jak spożycie mięsa, zużycie energii elektrycznej i korzystanie z transportu publicznego. Eksperci zwracają uwagę na to, że ludzie chętnie przekazują swoje dane z powodu wygody i akceptują ograniczenie ich wolności oraz kontrolę: »Ze względu na wygodne nowe technologie tendencja do otwierania jest większa niż tendencja do zabezpieczania«”. Na koniec przywołana jest jeszcze opinia Iwana Krastewa, według którego „Kryzys COVID-19 może zwiększyć atrakcyjność Big Data w oparciu o autorytaryzm kultywowany przez rząd chiński, ponieważ wykazał skuteczność reakcji i zdolność państwa chińskiego do kontrolowania ruchów i zachowań ludności”. Krastew jest między innymi autorem książki „Nadeszło jutro. Jak pandemia zmienia Europę”, która w lipcu minionego roku ukazała się w Polsce nakładem Wydawnictwa „Krytyki Politycznej”. Na stronie internetowej tej oficyny można przeczytać: „Iwan Krastew w swojej książce rysuje obraz zmian, które w naszym życiu wprowadza epidemia COVID-19 i stawia pytania o świat, jaki wyłoni się po epidemii. Bez dwóch zdań, epidemia COVID-19 to bezprecedensowy eksperyment, w którym wszyscy uczestniczymy i nie pozostanie on bez śladu na naszym życiu”. Od nas zależy, czy będzie to ślad, który odciśnie się powszechną inwigilacją na wiele pokoleń. Czy będzie wstępem do segregacji i totalitaryzmu uzasadnianego poprzez biopolitykę.
Czym jest biopolityka? Jest formą sprawowania władzy nad grupami społecznymi i sposobem życia jednostki. Michel Foucault scharakteryzował ją w trakcie wykładów wygłoszonych w 1976 roku w Collège de France. Na ich podstawie ukazała się później książka „Trzeba bronić społeczeństwa”, a zawarte w niej tezy zostały rozwinięte w kolejnych publikacjach tego filozofa. W takich, jak „Bezpieczeństwo terytorium populacja”, „Narodziny biopolityki”, czy „Historia seksualności”, gdzie znajduje się takie zdanie: „Biowładza była, próżno w to wątpić, niezbędnym elementem rozwoju kapitalizmu – mógł przetrwać jedynie za cenę kontrolowanego wtłoczenia ciał w aparat wytwórczy i dostosowania zjawisk populacyjnych do procesów ekonomicznych”. Przy czym należy dodać, iż zgodnie z zasadą biopolityki, biowładza oddziałuje na społeczeństwo przede wszystkim poprzez regulacje, które świadczą rzekomo, o jakości tych działań. Bo jak można z kolei przeczytać w książce „Bezpieczeństwo, terytorium, populacja”: „Idzie jedynie o to, by maksymalizować aspekty pozytywne, zapewnić ich jak najlepszą cyrkulację, jednocześnie minimalizując groźbę na przykład kradzieży czy chorób, ze świadomością, że zjawisk tych nie da się wyeliminować całkowicie. Pracuje się zatem nie tylko na danych naturalnych, ale także na pewnym rodzaju wielkości, które dają się redukować, choć nigdy do końca”. Co umożliwia przedłużanie stanu ogólnego zagrożenia, mimo aktywności lub pseudoaktywności gwarantującej społeczne zaufanie. Żeby wszystko było jasne, warto zacytować jeszcze jeden fragment z tej publikacji dotyczący tego, jak Foucault, już w latach siedemdziesiątych minionego wieku, postrzegał zarządzanie ludnością, porównując je z tym: „czym dla psychiatrii były owe techniki segregacji, dla systemu karnego zaś – techniki dyscyplinarne; tym, czym dla instytucji medycznych była biopolityka”. A nikt chyba nie ma wątpliwości, że w obecnej sytuacji metoda ta stała się podstawą wszelkich działań. Czego dowodem są te wszystkie nakazy, zakazy, lockdowny, które nie różnią się zbyt wiele od tego, co nazwano „Le grand renfermement” (Wielkie zamknięcie) i miało miejsce w siedemnastym wieku we Francji, gdy izolowano chorych, biednych, bezdomnych… To zjawisko zresztą Michel Foucault uznaje za początki biowładzy, w której poszczególny człowiek traci jakiekolwiek znaczenie. Albowiem w kategoriach biopolityki istotna jest wyłącznie populacja w znaczeniu masy wymagającej odgórnego sterowania. Jednostki zaś mają znaczenie tylko wtedy, gdy wpływają na całość. Jeśli jest to zgodne z oczekiwaniem decydentów, mogą liczyć na nagrodę. W przeciwnym razie są izolowane lub eliminowane. Pisał o tym również Giorgio Agamben, który wielokrotnie nawiązywał w swoich pracach do koncepcji biopolityki, choćby w najbardziej znanym, do tej pory, swoim dziele „Homo sacer. Suwerenna władza i nagie życie”:
Obozy rodzą się zatem nie ze zwyczajnego prawa (a jeszcze mniej, jak można by sądzić, z przekształcenia i rozwoju prawa penitencjarnego), ale stanu wyjątkowego i stanu wojennego. Staje się to jeszcze bardziej ewidentne w przypadku nazistowskich Lagern, których źródła i reżim prawny są dobrze udokumentowane. Wiadomo, że podstawą prawną internowania nie było zwykle obowiązujące prawo, ale Schutzhaft (dosłownie: areszt ochronny), prawna instytucja prawa pruskiego, którą nazistowscy prawnicy z czasem uznali za polityczny środek prewencji, bowiem pozwalał on na „objęcie dozorem” jednostek, niezależnie od tego, czy popełniły przestępstwo, czy nie, którego wyłącznym celem było zapobieżenie zagrożeniu bezpieczeństwa państwa. Początki Schutzhaft sięgają pruskiej ustawy z 4 czerwca 1851 roku o stanie oblężenia, której zasięg obowiązywania w 1871 roku został rozciągnięty na terytorium całych Niemiec (z wyjątkiem Bawarii), oraz jeszcze wcześniejszego pruskiego prawa o ochronie wolności osobistej (Schutz der persönlichen Freiheit) z 12 lutego 1850 roku, które znalazły szerokie zastosowanie w trakcie pierwszej wojny światowej i w czasach chaosu panującego w Niemczech po podpisaniu traktatu pokojowego. Nie należy zapominać, że pierwsze obozy koncentracyjne w Niemczech nie były dziełem nazistowskiego reżimu, ale rządów socjaldemokratycznych, które w 1923 roku, po proklamowaniu stanu wyjątkowego, nie tylko internowały tysiące czynnych komunistów na podstawie Schutzhaft, ale również w Cottbus-Sielow stworzyły Konzentrazionslager für Ausländer, który gościł przede wszystkim żydowskich uciekinierów ze wschodu i który może być uznany za pierwszy obóz dla Żydów w XX wieku (nawet jeśli nie był to, oczywiście, obóz zagłady). Prawną podstawą dla Schutzhaft było ogłoszenie stanu oblężenia lub stanu wyjątkowego, któremu towarzyszyło zawieszenie artykułów konstytucji niemieckiej gwarantujących swobody osobiste. Artykuł 48 konstytucji weimarskiej głosił bowiem: „W wypadku poważnego naruszenia lub zagrożenia bezpieczeństwa publicznego i porządku Rzeszy Niemieckiej Prezydent Rzeszy może poczynić konieczne zarządzenia w celu przywrócenia publicznego bezpieczeństwa i porządku, a w razie potrzeby uciec się do pomocy siły zbrojnej. W tym celu może on przejściowo zawiesić zupełnie lub częściowo prawa podstawowe, ustanowione w artykułach 114, 115, 117, 118, 124 i 153 niniejszej Konstytucji’. Od 1919 do 1924 roku rządy w Weimarze wielokrotnie ogłaszały stan wyjątkowy, który czasem przeciągał się i trwał aż 5 miesięcy (na przykład od września 1923 do 28 lutego 1924 roku). Kiedy naziści doszli do władzy i 28 lutego 1933 wydali Verordnung zum Schutz von Volk und Staat – który na czas nieokreślony zawieszał artykuły konstytucji dotyczące wolności osobistej, wolności słowa i zgromadzeń, nietykalności mieszkania, tajemnicy korespondencji i rozmów telefonicznych – nie czynili z tego punktu widzenia nic innego, jak tylko kontynuowali utrwaloną praktykę poprzednich rządów”.
.
Krzysztof Niewrzęda
O autorze:
Krzysztof Niewrzęda (ur. w 1964 r. w Szczecinie) – poeta, prozaik i eseista. Za twórczość literacką nagrodzony Złotą Sową Polonii (2017), przyznawaną przedstawicielom światowej Polonii za dokonania twórcze i artystyczne. Dziesięciokrotnie nominowany do finału Nagrody Artystycznej Miasta Szczecina (2006-2015). Finalista Nagrody Poetyckiej Silesius (2011) i Europejskiej Nagrody Literackiej (2009). Stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2009). Nominowany do Literackiej Nagrody Mediów Publicznych COGITO (2008). Laureat konkursów poetyckich i prozatorskich m.in. Europejskiego Konkursu PEGAZ – EUROPA (1997) oraz Nagrody im. Marka Hłaski (2003). Autor tekstów do utworów grupy SBB oraz Herbst In Peking. Współautor tłumaczenia z języka niemieckiego książki Olafa Kühla „Gęba Erosa. Tajemnice stylu Witolda Gombrowicza” (2005). Wydał tomy wierszy: „w poprzek” (1998), „poplątanie” (1999), „popłoch” (2000), „popołudnie” (2005), „popiół” (2012), powieść poetycką „Second life” (2010), zbiór esejów „Czas przeprowadzki” (2005) oraz powieści: „Poszukiwanie całości” (1999, 2009 – wydanie drugie, poprawione), „Wariant do sprawdzenia” (2007), „Zamęt” (2013) „Confinium. Szczecińska opowieść” (2020). Był redaktorem ukazującego się w Niemczech pisma „B-1”, stałym współpracownikiem dwumiesięcznika „Pogranicza”, kwartalnika „Elewator” oraz felietonistą „Gazety Wyborczej” i polskiej sekcji radia RBB. Publikował w licznych pismach literackich i społeczno-kulturalnych oraz antologiach w Polsce, a także w tłumaczeniach na języki obce m.in. w Chorwacji, Japonii, Francji, Niemczech i Ukrainie. Mieszka w Berlinie.
China’s TERRIFYING Social Credit System
W październiku minionego roku na stronie Światowej Organizacji Zdrowia opublikowano raport „Infection fatality rate of COVID-19 inferred from seroprevalence data” (Wskaźnik śmiertelności z powodu zakażeń COVID-19 wynikający z danych dotyczących seroprewalencji), z którego wynika, że śmiertelność wśród zakażonych SARS-COV-2 wynosi od 0,00% do 1,54% w zależności od różnych uwarunkowań. Głównie od tego, czy mamy zrujnowany organizm i jak wiele brakuje nam do osiemdziesiątego roku życia. Bo jak napisano w raporcie „U ludzi < 70 lat, śmiertelność z powodu zakażeń wahała się od 0,00% do 0,31% przy surowej i skorygowanej medianie wynoszącej 0.05%”. W publikatorach głównego nurtu narracja na temat pandemii jest jednak wciąż niezmienna. Dotyczy to zwłaszcza telewizji. Cały czas wieje stamtąd grozą. . Bo jak już nakręcili spiralę strachu to teraz trudno jest się wycofać. Prędzej zamilczą temat.
Międzynarodowy Komintern w akcji pod wodzą Chin, w Niemczech koalicja jamajska z Zielonymi czyli niedojrzałymi Czerwonymi, historia powtórzy się w nowej wersji?