3.
Na truck stopie “Flying J”. To jeden z wielkich kompleksów parkingowo – usługowych, bezwzględnie eliminujących małe stacje benzynowe, wokół których koncentrowało się przed laty życie “konwojów”. Przed chwilą padał deszcz, jest zmrok, maski ciężarówek lśnią w światłach oświetlających cały plac latarni. Przy dystrybutorach paliwa kierowcy myją szyby, używając zatkniętych na długie kije zbieraki. Większość dziesiątek pojazdów stoi na pracujących silnikach. Obsługują przyczepy-chłodnie i klimatyzację, bez której trudno dzisiaj spać w upalne noce. Robi to niesamowite wrażenie, jakby armia zmotoryzowanych posłańców przygotowywała się do misji. Parkujemy w szeregu pojazdów, zupełnie z brzegu, przy trawniku, za którym są drzewa i otwarta przestrzeń. Skorzystamy z indywidualnych łazienek, gdzie spokojnie i prywatnie można wziąć prysznic. Dzisiaj nie przejechaliśmy wiele, rozpoczyna się weekend; wokół Chicago wlekliśmy się w korkach. Okolicę już znałem z poprzedniej wyprawy do Chicago. Często przejeżdżaliśmy przez burze i ulewne deszcze, poruszając się całą falangą: ciężarówki, samochody osobowe, przyczepy turystyczne i motocykliści, obładowani torbami, w skórzanych kurtkach, smaganych przez deszcz.
4
Dzień zaczął się pod znakiem Ronalda Reagana – minęliśmy Tampico, Illinois, miejsce urodzin prezydenta, który był, jak potwierdza Krzysztof Wyszkowski, przyjacielem Polski. Niedługo potem przekraczamy Mississippi River, za którą czeka kolejny stan Iowa. Zaczynają się prerie, zamienione dzisiaj głównie w uprawy kukurydzy. Na 110 mili niewielka miejscowość De Soto, skąd wywodzi się inny słynny Amerykanin John Wayne. Zachwycaliśmy się umiejętnością jazdy konnej amerykańskich aktorów, patrząc teraz na rodzinne strony Johna Wayne widzę, że w czasach jego dzieciństwa koń był tutaj jedynym środkiem komunikacji. Całą drogę robię przez szybę i otwarte boczne okno zdjęcia. Nie jest to proste zajęcie, ale wytrwale staram się uchwycić najciekawsze kadry. Sukces zależy jednak głównie od szczęścia, refleksu i intuicji; trudno bowiem cały czas trzymać przygotowaną kamerę. Szybko rezygnuję z filmowania. Ciężarówka trzęsie i próby filmowego zapisu są na ogół chwiejne i niestabilne. Od rozpoczęcia się prerii autostrada rozwija się coraz bardziej w głąb horyzontu, kreśląc wyraźną linię, która może symbolizować Amerykę. Kreski autostrad, przecinające kontynent ze wschodu na zachód, z południa na północ, mogą być wspólnym mianownikiem, Stanów Zjednoczonych tak, jak równa pozioma linia, beznamiętny “szlaczek”, kreślony w poprzek ścian klas szkolnych, urzędów państwowych, kolejowych dworców przez całą sowiecką Rosję, były według Josifa Brodskiego wspólnym mianownikiem komunistycznego, totalitarnego państwa.
Przez most na rzece Missouri przejeżdżamy do Nebraski, mijamy Omahę, a zaraz za granicą stanową słuchamy “Nebraski” Bruce Springsteena, którego CD zabrałem specjalnie na tę okazję. Nebraska przypomina mi kanadyjskie prowincje preriowe, jest zupełnie płaska, prerie ciągną się od horyzontu do horyzontu, a my mijamy niewielkie miasta, wśród których jest North Platte, znane z rancha Buffalo “Cody” Billa, uznawanego za bohatera, choć pewnie Indianie mają na ten temat odmienne zdanie. Rozglądamy się, licząc na burze, jak twierdzi Józek, wyjątkowo na preriach spektakularne i gwałtowne. Nebraska jest jednak wyjątkowo łagodna, przyjazna i prowadzi nas do kolejnego parkingu postojowego ciężarówek Flying J w Big Springs na 102 mili. Musiał tutaj padać wielki deszcz, wszędzie rozlewają się rozległe kałuże. Trudno znależć miejsce, wśród może setki trucków, wreszcie Józkowi udaje się trafić na lukę w szeregu, gdzie zręcznie parkuje.
5
Miałem nadzieję, że będziemy mogli wziąć udział w ekumenicznej mszy niedzielnej na “truck-stopie”, ale musieliśmy wyruszyć wcześnie rano. Jest ciepły wiatr i delikatna mżawka. Autostrada mknie przed siebie, otoczona rozległym, niekończącym się zamglonym pejzażem. Podobny krajobraz zawsze robił na mnie wielkie wrażenie. Wydaje się lustrzanym odbiciem nieskończoności otwierającego się nad nim nieba. Nic nie zatrzymuje wyobraźni oka, nieustannie wybiegającego w dal. Gdzieniegdzie widać pasące się krowy i sporadycznie rozrzucone farmerskie zabudowania. Wielusetmetrowe, obracające się ramiona systemu nawadniającego, są jednym z nielicznych śladów obecności człowieka. Kilka razy w znacznej odległości od szosy przejeżdżają długie składy towarowych pociągów. Zatrzymujemy się, by wziąć prysznic i zjeść śniadanie. Mamy już za sobą kawałek drogi, najwyraźniej Józek stosuje się do diety motocyklistów: na śniadanie 200 kilometrów.
Powoli się wypogadza i kiedy przekraczamy granice stanu Wyoming świeci już słońce i nad ziemią unoszą się imponujące kontynentalne cumulusy. Zupełnie niepostrzeżenie wznieśliśmy się na wysokość prawie 2000 metrów. Pejzaż wcale nie przypomina gór, a przecież płaskowyż, po którym się przemieszczamy sięga prawie wysokich Tatr! Wrażenie rozległej, otwartej przestrzeni potęguje się. Stepowa roślinność płowieje coraz bardziej, powoli przytłaczają ją piętrzące się skały i pasma gór. Z coraz większą wprawą i uparcie wykonuję niezliczone fotografie malowniczych kadrów, pojawiających się nieustannie w obiektywie przejechanych mil. Otwieram okno, wychylam się z pędzącej ciężarówki, starając się wybierać temat zdjęć tak, jakbym nie był ograniczony bezdyskusyjną strefą szosy i jednostronnym widokiem z fotela pasażera.
Zaczynają się prawdziwe góry, wielokrotnie wspinamy się na szczyty, a potem pędzimy w dół, pochłaniając dystans i olśniewające widoki. Pejzaż Wyoming utrzymuje swój surowy, prawie niezaludniony charakter aż do granicy z Utah. Dalej mijamy łańcuchy skalistych gór, wznosimy się i opadamy, rzadko zatrzymując się na krótkie postoje. Mijamy jeszcze miasteczko olimpijskie w Park City i pędzimy w dół do Salt Lake City. Próbujemy doścignąć zachodzące słońce, ale jaskrawa kula chowa się, zanim wjeżdżamy na nieco wzniesiony most. Pora na postój. Jestem oszołomiony tą kalejdoskopowo się rozwijająca podróżą. Nigdy jeszcze nie przemieszczałem się tak szybko. Nadmiar wrażeń jest przytłaczający, właściwie ocieram się tylko o miejsca, przenikam przez pejzaże i krajobrazy, jak przez powietrze, huczące za otwartym oknem.
Aleksander Rybczyński
koniec części 2