Jubilata poznałem zimą 1963 roku na weselu moich przyjaciół Anki i Bogdana Kalusów. Byliśmy z panem młodym po dwu katorżniczych rejsach na dziesięciotysięczniku „Reymont” do Chin, gdzie szalała tzw. rewolucja kulturalna. Polski reżym był delikatnym aspirantem w zestawieniu z odrażającym komunizmem chińskim, więc wróciwszy do kraju, byliśmy w doskonałych nastrojach. Po ceremonii ślubnej zajechaliśmy na weselną uroczystość do urokliwej leśniczówki ojca panny młodej. Posadzono mnie przy stole obok młodego wikariusza z parafii w Iwaniskach. Okazał się nim ksiądz Bonifacy Miązek, promieniujący jakimś niespokojnym intelektem. Atmosfera weselna była poniekąd literacka. Anka jako polonistka – obroniła pracę magisterską z Gombrowicza – my z Piotrem mieliśmy za sobą pierwsze drukowane próby literackie w „Tygodniku Morskim”. Po kilku zdawkowych dialogach Bonifacy wyraził rodzaj zazdrości z zasobów wolnego czasu, jaki marynarze mogą przeznaczyć na czytanie książek w podróży morskiej oraz na konfrontację słowa drukowanego z rzeczywistością w odwiedzanych krajach.
Rozczarowałem go może stwierdzając, że marynarz otrzymuje niestety dość ciasną wiedzę o świecie odwiedzanym. Jest ona podobna do tej, jaką ma taksówkarz z okien swojego wehikułu, zatrzymując się na krótko, aby wysadzić pasażera. Zaznaczyłem jednak uczciwie, iż mieliśmy z panem młodym sporo szczęścia, zawijając po dwa tygodnie do Aleksandrii i Colombo, a po miesiącu – do trzech portów chińskich. Bonifacy uznał, że jest to nieosiągalna dla zwykłego zjadacza chleba okazja. Przechodząc do lektury książek na otwartym morzu zapytał, co ostatnio czytałem. Po odpowiedzi, że Tajfun Conrada i Znaczy Kapitana Borchardta, zapytał jeszcze, czy znam jakichś pisarzy katolickich. Bez większego namysłu odparłem, że głównie Jana Dobraczyńskiego. Ksiądz zmarszczył się znacząco i rzekł: „Dobraczyński, przy Bernanosie i Mertonie jest gwiazdą trzeciej wielkości.” Musiałem przyznać z pewnym wstydem, że nie znam ani jednego tytułu wymienionych pisarzy. Bonifacy wyrozumiale wspomniał, iż go to wcale nie dziwi, bo literatura katolicka wyższego lotu jest w naszym kraju bardzo szczelnie przemilczana. „Wiesz przecież dlaczego” – od jakiegoś momentu byliśmy na „ty”. – „wiesz co się w Polsce dzieje?” I tu nastąpiło dłuższe opowiadanie o sytuacji Kościoła, o utrudnieniach w nauczaniu religii, o prowokacjach ubowców, o tym, że ludzie żyją w biedzie i w codziennym strachu. Rzecz jasna, o wielu tych sprawach wiedziałem. Wiele bym też sam dopowiedział z własnego środowiska. Słuchałem jednak cierpliwie. Monolog Bonifacego mówił jeszcze o czymś, czego on podejrzewał: mój rozmówca nie jest „patriotą”. Nie jest związany z reżymem. Postanowiłem więc przyznać się do kontaktów z „Kulturą” paryską, jakie nawiązałem w ostatnim rejsie dalekowschodnim. W Europie mieliśmy wtedy postój w Londynie, po ładunek papieru dla Chin na propagandę „rewolucji kulturalnej”. Odwiedziłem Ognisko Polskie, kupując tam przekornie Doktora Żywago, gdyż był wyklinany od dłuższego czasu przez polskie radio i prasę jako oszczercze dzieło o sowieckiej rewolucji, a wiadomo – zakazany owoc smakuje najlepiej. W książce znalazłem reklamową kartkę pocztową z Maisons-Laffitte o możliwości otrzymania numeru okazowego „Kultury” i katalogu jej wydawnictw. Po wysłaniu kartki otrzymałem w Port Saidzie oczekiwaną paczkę. W powrotnej drodze dwukrotnie większą, a potem nawet trzecią już do Rotterdamu. Wszystkie wydawnictwa przemyciłem w Gdyni na ląd. Doktorem Żywago i miesięcznikiem „Kultury” obdarowałem Bonifacego, co przyjął prawie z nabożeństwem. Z czasem został niezwykle aktywnym czytelnikiem, a także kolporterem, rozprowadzając zakazane pozycje w swoim środowisku. Rewanżując się Pamiętnikiem wiejskiego proboszcza Bernanosa oraz Znakiem Jonasza Mertona i Czerwonym kapeluszem Marshalla pozwolił mi na odkrycie wspomnianej literatury przemilczanej. Od Marshalla promieniującego angielskim humorem, dowiedziałem się już na samym początku, że św. Franciszek Salezy został kanonizowany między innymi za to, że potrafił całymi godzinami cierpliwie wysłuchiwać nudziarzy. U Bernanosa wyłapałem nieprawdopodobne szczegóły psychiki wiejskiego proboszcza, człowieka o gołębim sercu i pragnącego służyć jedynie Bogu, którego po niezbyt udanym kazaniu hrabia, jego parafianin i słuchacz podsumował ironicznie: „Mówił ksiądz z d u ż y m polotem”. Proboszcz przeżył to boleśnie. „Myślałem, że się pod ziemię zapadnę.” – odnotował potem w swoim pamiętniku. Do kilku tytułów Mertona z kultową Nikt nie jest samotną wyspą wracam ciągle do dzisiaj.
Z periodyków Bonifacy polecił mi „Znak” i „Więź”, a z czasopism „Tygodnik Powszechny” mający uznanie studenckiej młodzieży. Dołączył też swoje dwa nowe wiersze. O znajomości z księdzem poetą poinformowałem Giedroycia w kolejnym rejsie. Przytaczam fragment listu:
21.02.1964
Wielce Szanowny Panie Redaktorze!
Przypłynęliśmy już do Adenu i obecnie znana jest mi już dalsza trasa podróży powrotnej. Z Dar-es Salaam udajemy się do Etiopii, a stamtąd do Akaba w Jordanii oraz via jak zwykle Kanał Sueski do Gdyni (…). Mam jeszcze jedną małą sprawę. Będąc w kraju, poznałem młodego księdza, poetę, który obecnie jest katechetą w Iwaniskach (kieleckie). W kraju nie ma on specjalnych możliwości, drukuje przeważnie w prasie PAXowskiej i miał ochotę za moim pośrednictwem nawiązać kontakt z Waszym Pismem. Ponieważ właśnie do Adenu przysłał mi swój nowy wiersz z cyklu, który ma się ukazać w „Więzi” lub „Tygodniku Powszechnym”, chciałbym dla próby wysłać Panu Redaktorowi odpis, aby Pan zorientował się w jego stylu. Gdyby Pan wykazał zainteresowanie jego pracą, proszę napisać o tym w liście do Port-Saidu, wówczas zorganizowalibyśmy jakiś szerszy kontakt. Ksiądz Bonifacy Miązek nosi się także z zamiarem napisania czegoś obszerniejszego. Podczas dyskusji dało się zauważyć, że posiada on dość szczególną oszczędność słowa oraz – ze względu na swe wykształcenie – dysponuje dobrym „podkładem” filozoficznym. (…)
Łączę wyrazy szacunku i czekam na listy
Józef Gawłowicz
Po tych pilotowych listach dostałem od Giedroycia sygnał, że jest zainteresowany poezją Bonifacego. Zaprosiłem go wkrótce do Szczecina. Przeniosłem się tam w roku akademickim 1964/65 i trafiłem na kolejny statek szkolny, czternastotysięcznik dowodzony przez kapitana Józefa Miłobędzkiego, wybitnego marynistę i znawcę Conrada. Z moim Gościem załapaliśmy się wspólnie do dyskusyjnego klubu filmowego w Szczecińskiej Szkole Morskiej na projekcję filmu Kawalerowicza Prawdziwy koniec wielkiej wojny i na spotkanie z protagonistą tego filmu, granego przez Rolanda Głowackiego. Aktor bardzo charakterystyczny, prywatnie szczery i komunikatywny, poznał mnie z nim kolega odbywający pielgrzymki do szczecińskiej mekki artystów „13 Muz”, podczas spotkania wskoczył w rolę gwiazdora. Cytował fragmenty roli, opisywał rodzaj uczucia „które nie jest miłością, ale chodzi po kościach” do partnerki Lucyny Winnickiej, jak również drobne spięcia z reżyserem. Na pytanie Bonifacego odpowiadał powierzchownymi sloganami, a wtedy studenci zaczęli go przyciskać do muru. Okazało się, że nie znał ważnej noweli Zawieyskiego, która posłużyła za scenariusz do filmu i spotkanie zakończyło się nijako. Głowacki nie docenił oczytania studentów Szkoły Morskiej, którzy rekrutowali się z ostrej selekcji dziewięciu na „krzesełko” przy egzaminach wstępnych.
W kolejnym rejsie wysłałem wiersze Miązka oraz własne opowiadanie do Giedroycia, sugerując możliwość druku. Od Redaktora otrzymałem odpowiedź, adresowaną do któregoś z odwiedzanych portów następującej treści:
14 września 1965
Drogi Panie
Bardzo się ucieszyłem znakiem życia od Pana. Wysłałem zaraz po otrzymaniu listu dwa numery „Kultury” pocztą lotniczą a zwykłą nasze ostatnie wydawnictwa.
Wiersze ks. Miązka b. ciekawe. Zamieszczę je w nrze październikowym, ale nie podpisując, gdyż nie wiem, czy ma na to ochotę, specjalnie teraz kiedy jesteśmy przedmiotem tak dzikich ataków ze strony władz PRL. Pana opowiadanie jest ciekawe. Z pewnymi niewielkimi skrótami będę je drukował. (…)
Sytuacja w kraju bardzo mnie niepokoi. Rosnące trudności gospodarcze i bezrobocie, zaciskanie systemu policyjnego i to w momencie kiedy w innych krajach socjalistycznych jest wyraźny zwrot ku liberalizmowi. Jak Pan to tłumaczy? Byłbym bardzo ciekaw Pana oceny sytuacji jak również opinii o naszej robocie, jeśli takie echa do Pana docierają.
Proszę mnie uprzedzić o nowej okazji bym mógł Panu przesłać numer październikowy.
Najlepsze pozdrowienia
Jerzy Giedroyc
Redaktor przez długie lata drukował w „Kulturze” wiersze poety. Tam również ukazały się pierwsze recenzje debiutanckiego tomiku wierszy Ziemia otwarta (1967), o którym wspomnę na innym miejscu.
Napisałem – z myślą o druku – rodzaj eseju o poezji Bonifacego Miązka zatytułowany O władzę nad wyobraźnią. Niedokończony czeka w moich papierach. W zawodzie marynarza, a potem wykładowcy w Szkole Morskiej w Szczecinie byłem zawalony robotą i sprawami w rodzaju „jak najszybciej” lub „już na jutro”. Niedokończony esej czekał na lepsze czasy. Korzystam z niego teraz, „uwspółcześniając” o najnowsze opracowania.
Chciałbym na tym miejscu zaakcentować okres twórczości początkowej, a nade wszystko debiutancki wiersz Szczęście drzew, który jeszcze przed laty zrobił na mnie duże wrażenie. Był mi bliski. Również teraz nie jest mi obcy:
Drzewa krzyczą ostateczną niewiarą w trwanie,
Wilgotną muzyką liści,
które jutro ziemi oddadzą.
Tylko człowiek
Zaplątał głodne ręce w zmartwychwstanie
na przekór bólom.
Tylko on drogą nadziei
W nieznane porty płynie trumną.
Człowiek w gruncie rzeczy jest zdolny do opanowania myślą zarówno czasu, jak i trwania. Wie jednak, że kiedyś urwie się jego świadomość i odejdzie. Odejdzie, bo i przed nim odchodzili ludzie, układani w ziemi warstwami zielonych lat. Takie jest prawo życia, na ziemi nie ma wieczności. A co jest po t a m t e j stronie? Co mnie czeka za drzwiami śmierci? Drzewa, które zostały przywołane w tytule są szczęśliwe. W dalszych wersach pełnią już biologiczny kontrast z człowiekiem. Ten jest targany niepewnością i bólem, drzewa zaś są wypełnione zielonym szczęściem, „wilgotną muzyką liści/które jutro ziemi oddadzą”. Są szczęśliwe aż po wysokość krzyku, bo i one mają do wykonania zadanie w Bożym zegarze czasu. Można na tym miejscu dopowiedzieć, że antagonistyczne (pozornie!) spotkanie z człowiekiem, który „zaplątał głodne ręce w zmartwychwstanie” to nie tylko nieprzeciętna wrażliwość poety na otaczający świat przyrody, to przede wszystkim sakralizacja człowieka. Wyniesienie go ponad wszystkie stworzenia ziemi. Jest on obdarowany przez Boga w końcu nadzieją. Nadzieją, „na przekór bólom”.
Potrącając o ten debiutancki wiersz Szczęście drzew chciałbym też zwrócić uwagę, że Miązek bardzo obficie „zadrzewił” całą swoją poetycką twórczość. Drzewo pełni w tej liryce ważną, i jak mi się wydaje – zbyt mało udokumentowaną dotąd w krytyce – funkcję toposu w motywach o przemijaniu, o nostalgii. Drzewo pełni też rolę lirycznej maski, gwarantuje niekiedy gęsty nastrój emocjonalny.
Dla mnie pozostaje pewną zagadką, dlaczego ten wiersz, tak nasiąknięty myślami o przemijaniu i o szerokich polach semantycznych ukierunkowanych w stronę eschatologii, nigdy nie został włączony do żadnego z pięciu wydanych dotychczas zbiorów wierszy? Nie ma go też w debiutanckim tomiku Ziemia otwarta wydanym w Instytucie Literackim Giedroycia w roku 1967. Czyżby siatka krytyczna autora była aż tak selekcjonująco gęsta? A wiersz ten powinien się tam znaleźć. Stoi u początków poetyckiej twórczości. W warszawskim miesięczniku „Więź” (nr 3, 1964), gdzie ks. Bonifacy Miązek debiutował, zamieścił wtedy trzy utwory w następującej kolejności Istota przemijania, Powroty i właśnie Szczęście drzew, z którego kilka wersów przytoczyłem. Nie mogę na tym miejscu zajmować się nim szerzej, podobnie zresztą jak innymi utworami. Mój tekst to przecież tylko urywki z tamtych lat zbierane do jubileuszowej księgi, fragmentaryczne i skrótowe, bez metodologicznie poukładanych lat, bez aspiracji wypowiedzenia wszystkiego. Ale właśnie ten wiersz Szczęście drzew jest ciekawy z wielu względów. Przede wszystkim naznaczony dojrzałością. Ma w sobie jakąś substancję fermentującą refleksyjnie, która w nas rośnie w czasie lektury. A mimo wszystko prawie nieznany.
Większe szczęcie miał Psalm oświęcimski. Zamieszczony również w „Więzi” w tym samym roku choć nieco później, w numerze wrześniowym (9). Utwór ten był tłumaczony na niemiecki, angielski i włoski. Swoją wędrówkę rozpoczął w antologii Oświęcim w poezji współczesnej, opracowanej przez prof. Adama A. Zycha z Uniwersytetu Wrocławskiego. Antologia miała kilka wydań. Niemieckie tłumaczenie utworów o tematyce oświęcimskiej, znacznie już poszerzone, ukazało się w roku 1993 Psalm oświęcimski/Psalm von Auschwitz został przetłumaczony przez Joannę Ziemską.
Historia powstania tego wiersza jest ciekawa. Przytoczę ją tutaj w wypowiedzi samego autora, jest bowiem również pouczająca jako przykład przeżyć osobistych oraz ich wpływów w tworzeniu tematyki utworu:
Tak, i ten wiersz rósł we mnie długo. Był wynikiem szerokiej lektury o obozie zagłady w Oświęcimiu, jak też o innych obozach, ale był przede wszystkim świadectwem własnych przeżyć, jakie powstawały w czasie zwiedzania tego obozu w roku 1957. Opowiem najkrócej jak można.
Chyba w sierpniu 1957 wybraliśmy się do Oświęcimia na rowerach razem z kolegą, z sąsiedniej parafii Niekłań, alumnem Andrzejem Millerem (teraz już prałatem, doktorem teologii i proboszczem w jednej z parafii w Górach Świętokrzyskich). Rowery były „wyścigowe”, wypożyczyłem je od swojego kuzyna z Rembertowa koło Warszawy, Krzysztofa Misiurkiewicza, i na tych wyczynowych rumakach szosy pognaliśmy w Polskę. Przez Kielce, Kraków, do Oświęcimia. Tego nie zapomnę nigdy: na bramie powitalny napis „Arbeit macht frei”, potem długi szereg baraków, ściana śmierci, w jednym z baraków tysiące butów, kominy i piece krematorium, cela, gdzie konał św. Maksymilian Kolbe. Do domu wróciłem chory. Coś wtedy we mnie pękło i to pęknięcie pozostało długo. Już jako ksiądz byłem kiedyś proszony na wyjazd do Oświęcimia. Odmówiłem. W Wiedniu polscy księża organizowali wyjazd do austriackiego obozu zagłady Mauthausen, gdzie zamordowano tysiące więźniów. Odmówiłem. Tamte obrazy ludobójstwa zbyt boleśnie rozlały się we mnie, abym mógł teraz do nich jeszcze dolewać. Wiersz Psalm oświęcimski nie opisuje ludzkiego cierpienia. Tego nikt nie potrafi. Jest modlitwą, jest płaczem „w czarne chusty wieczorów” za tymi, co odeszli „przynagleni ogniem i wiatrem”. Ostatnia strofa jest prośbą do Boga: „przez ogień i głód i krematoria/błagam przebacz katom i ofiarom”. Jest to wiersz smutny. O wydłużonej elegijnej frazie, pełny podtekstów cierpienia, owinięty w krematoryjne dymy. Na wieczorach autorskich nigdy go nie czytałem. Jego odbiór kładzie się ciężkim pułapem śmierci.
Psalm oświęcimski składa się z ośmiu strof o różnych długościach wersów. Przytoczę dwie ostatnie strofy, rezygnując z interpretacji. Wydaje mi się, że przytoczona wyżej wypowiedź poety, a i fragment samego utworu, wystarczająco wypowiada realizm i jego zrozumienie w przekazie koszmaru wojny:
.
O Boże
ziemia którą stworzyłeś
jest ogromnym chlebem cierpienia
nasze ręce kołysze nieprawość
nasze wargi smakują nieprawość
nasze nogi głoszą nieprawość
tylko Ty zamyślony czekasz
i do każdego człowieka
przychodzisz cichym zaproszeniem
niby wstępujący księżyc
w kałuże jesieni
.
Ojcze idący w ludzi
łagodnym smutkiem wieków
przez ogień, głód i krematoria
błagam przebacz katom i ofiarom
Tobie składam popioły ojca
razem z pożółkłą depeszą
w której umarł na udar serca
i krzyczę
przez wszystkie samotności
w czarnej sutannie do końca
racz mi go objawić we śnie
w aureoli z drutów kolczastych
.
Koszmar wojny donosi inny jeszcze utwór Epilog do Jeremiasza, dedykowany zmarłemu przyjacielowi ks. Kazimierzowi Mazurowi. Pierwodruk w londyńskich „Wiadomościach”. Jest to jeden z najdłuższych utworów poety, składa się z trzech części i liczy 53 wersy. Tematem wiodącym jest tu martyrologia narodu wybranego w czasie ostatniej wojny, straszliwe obrazy ludzi prowadzonych na śmierć: „bezdomni z ciężarem strachu/szli pod słońce jak czarny powróz/w słono rozdęte wargi nieba/wyciekali sześcioramienną gwiazdą/bez wody bez kawałka chleba”. Jest to epitafiom pamięci dla milionów ludzi zamordowanych nienawiścią ideologii:
.
Drogami napiętymi w rozpacz
wyciekali z żółtą tablicą winy
wywłaszczeni z zasługi i grzechu
przeklęci bez prawa do życia
wyciekali i stygli jak ptaki
porażone śmiertelnym cieniem
w przyjaźni z zapachem ziemi
z nienawiścią do ludzi
.
Dla lepszego uporządkowania faktów opuszczę na chwilę pole poezji, cofając się do roku 1965. Jest to data ważna w życiorysie Miązka. W październiku 1965 opuszcza Polskę. Dlaczego? Dokładny opis wydarzenia znajduje się już w cytowanej przeze mnie Rozmowie z księdzem profesorem Bonifacym Miązkiem, jaką przeprowadziła Justyna Radłowska. Na tym miejscu najkrócej: któregoś dnia wiosną został ostrzeżony, że interesują się nim władze bezpieczeństwa. Domyślał się powodów. Kolportaż wydawnictw „Kultury” groził więzieniem. Mnie również by zapudłowali, gdyż Miązek nieopatrznie zwierzył się dwom czytelnikom, skąd ma te publikacje. Dla reżimu byłby to piękny kąsek: czarna sutanna reakcyjnego księdza i czarny mundur oficera marynarki handlowej, w dodatku wychowawcy młodzieży morskiej na statkach szkolnych. Miązek postanowił uciec z Polski (wybrał wolność – jak wówczas mówiono). Dokładnie w miesiąc po liście Giedroycia potwierdzającym przyjęcie wierszy do druku, Bonifacy z grupą księży wyjechał autokarem z wycieczką do Rzymu, z przystankiem po drodze w Wiedniu. Z nikim się nie pożegnał. O jego decyzji wiedziały tylko trzy osoby, w tym serdeczny przyjaciel z sandomierskiego seminarium duchownego ks. dr Czesław Murawski (z którym w międzyczasie zdążył mnie zapoznać), co zaowocowało przyjaźnią trwającą do dzisiaj. Ten znany obecnie w środowisku teologicznym profesor, autor znaczących prac o rodzinie, później rektor Sandomierskiego Seminarium Duchownego, został siłą rzeczy czytelnikiem wydawnictw „Kultury”, a poniekąd i kolporterem (przed upadkiem komunizmu bardzo ostrożnym). Bonifacy do Rzymu nie dojechał. W Wiedniu, 15 października, rano, gdy grupa księży udała się na śniadanie, w pośpiechu opuścił hotel. Potem już formalności związane z emigracją i azyl polityczny. Pół wieku temu zaczęła się więc dla jubilata nowa, trudna, ale przecież owocna przygoda życiowa i intelektualna. Nie miał lekko. Jako kapelan pracował w szpitalu dla ludzi psychicznie chorych, wtedy też rozpoczął studia slawistyczne na Uniwersytecie Wiedeńskim. Amerykańskie stypendium dla młodych pisarzy na okres 5 lat umożliwiło mu intensywną pracę nad dysertacją. W roku 1972 uzyskał stopień doktora na podstawie pracy Die lyrische Beschreibung im Nachkriegsschaffen Kazimierz Wierzyńskis/Opis liryczny w twórczości powojennej Kazimierza Wierzyńskiego. W roku następnym objął stanowisko wykładowcy literatury polskiej w Instytucie Slawistyki, które na długie lata ju[ związało go z Wiedniem. Tam powstawała twórczość poetycka. Tam powstawały prace naukowe o wielkim znaczeniu dla recepcji literatury i kultury polskiej w krajach niemieckojęzycznych.
W roku 1967 Giedroyc wydał w Instytucie Literackim debiutancki tomik wierszy Ziemia otwarta, dobrze przyjęty przez krytykę literacką. Pisali o nim m.in. Witold Broniewski, Adam Czerniawski i Jan Rostworowski. W roku 1972 ks. Miązek otrzymał nagrodę Fundacji Kościelskich w Genewie za twórczość poetycką. Tych nagród było więcej. Wcześniej jeszcze były nagrody „Wiadomości” (1967, 1971), a potem nagrodzono tom esejów Teksty i komentarze (1983), a za szerzenie kultury polskiej za granicą nagroda Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie (1996).
Fakty przytoczone powyżej potwierdzają wielką pracowitość Bońka, poświadczają też jego nieprzeciętny talent literacki. I kiedy piszę te słowa spontanicznie przychodzi mi do głowy głęboki i piękny czterowiersz Władysława Broniewskiego:
.
Nie głaskało mnie życie po głowie,
nie pijałem ptasiego mleka.
No i dobrze, no i na zdrowie!
Tak wyrasta się na człowieka.
.
Po tych najkonieczniejszych informacjach nawiążę znowu do poezji. Jednym z pierwszych wierszy, jakie powstały w Wiedniu, i co potwierdza sam autor, był wiersz Pożegnanie. Dla mnie szczególnie bliski, ponieważ partycypowałem w jego powstaniu. Podczas którejś rozmowy drogą radiową z morza, zasugerowałem jego zakończenie Zostań z Bogiem moja ziemio. Wiersz nie jest długi, liczy zaledwie trzy strofy, dlatego przytoczę Pożegnanie w całości:
.
Do widzenia
horyzontem odchodzącym sypią gwiazdy
wróżąc drogi poplątane w trudne lata
otwórz brewiarz
szczyptę soli rzuć na psalmy
aby w sercu jej zapachu czas nie zatarł
.
Do widzenia
pod powieką w łzach spieczoną
krajobrazy rosną w ramach niepojętych
całowana ręka matki stygnie słono
w perspektywie lat minionych
drzwi zamkniętych
.
W swoim kufrze wziąłeś ziarna złej tęsknoty
będą rosły w obce noce gorzką ciszą
więc cóż teraz?
Schyl kościoła jasny gotyk nad drogami
niech ogrody każdej wiosny listy piszą
do widzenia
zostań z Bogiem moja ziemio
.
październik 1965
.
Utwór ten – co jest pewnym wyjątkiem w twórczości poetyckiej ks. Miązka – opatrzony jest datą: „październik 1965”. Był drukowany w „Wiadomościach” londyńskich, wszedł również do antologii „Słowa na pustyni” poświęconej twórczości współczesnych poetów-księży: Tadeusza Chabrowskiego, Pawła Heintscha, Janusza A. Ihnatowicza, Franciszka Kameckiego, Bonifacego Miązka i Jana Twardowskiego.
Wiersz Pożegnanie, zbudowany na wielkich obrazach wspomnień ojczystej ziemi, był w pewnym sensie zapowiedzią nostalgii za domem, za matką, za tym wszystkim co było jeszcze wczoraj. Znakomitym komentarzem opatrzyła ten utwór Małgorzata Burzka-Janik:
Pożegnanie z matką, a wraz nią z bliskim sercu „miejscem”, dokonuje się przez krótkie „do widzenia” powtarzane w każdej kolejnej strofie, łącznie trzykrotnie, wzmocnione w ostatnim wersie życzeniami błogosławieństwa – „zostań z Bogiem moja ziemio”, co brzmi jak zaklęcie. Podmiot liryczny zaklina także pamięć, najpierw swoją, „aby w sercu jej zapachu czas nie zatarł”, ale też w pamięć tych, których opuszcza. „Niech ogrody każdej wiosny listy piszą” – oto wyrażone w pięknej metaforze życzenie, aby pamięć była udziałem także tych, którzy pozostają. Wypada już tylko wierzyć w moc ocalającej pamięci, bo przecież rozstanie nieodwołalnie nastąpiło. Podróż została podjęta, „drzwi zamknięte”, bagaż – „kufer” pełen tęsknoty spakowany.
Na zakończenie tego szkicu warto byłoby wymienić oraz najkrócej scharakteryzować kontakty i przyjaźnie ks. Miązka z wybitnymi Polakami. Katalog nazwisk byłby pokaźny. Zdaję sobie sprawę, że wykonanie podobnego projektu, to robota na długie tygodnie. Nie podejmując się tego trudu mam jednak nadzieję, że ktoś, kiedyś tam sięgnie po ten temat. Są tu przecież nazwiska znakomite: kardynałowie, biskupi, profesorowie uniwersytetów, pisarze, redaktorzy i politycy. Bogata korespondencja poświadcza aktywne życie społeczne ks. Bonifacego Miązka, jego zainteresowania, jego świadome i pełne życie Polską. Mój szkic chce być tylko przypomnieniem kilku fragmentów z jego ciekawego życia.
Józef Gawłowicz
B. Miązek, Przygoda z książką. Wybór szkiców i recenzji o poezji i prozie, wyd. II, Wrocław 2006; tenże, Szukam domu. Ich suche ein Zuhause. Poezje. Gedichte, wybrał, opracował i posłowiem opatrzył/ausgewählt, herausgegeben und mit einem Nachwort versehen von Jacek Scholz, wyd. II, Wrocław 2006; Powrót do dom. Księga jubileuszowa w 75. rocznicę urodzin, pod red. Henryka Kołodziejczyka, Krzysztofa A. Kuczyńskiego i Piotra Obrączki, Łódź 2010; J. Radłowska, Dwie emigracje. Bonifacy Miązek – poeta , krytyk i historyk literatury, Wrocław 2012; Sprostać zmartwychwstaniu. Eksplikacje poezji Bonifacego Miązka, red. Edward Białek Ksenia Olkusz, Wrocław 2014.
Oświęcim w poezji współczesnej, wybór i oprac. Adam A. Zych, Oświęcim 1987
Auschwitz Gedichte, hrsg. von Adam A. Zych und Dorothea Müller-Ott, Oświęcim 1993
J. Radłowska, Rozmowa z księdzem profesorem Bonifacym Miązkiem. Pierwodruk w książce Ziarna złej tęsknoty…Szkice o poezji Bonifacego Miązka, pod red. E. Białka, Wrocław 2010. Przedruk w: J. Radłowska, Dwie emigracje. Bonifacy Miązek – poeta, krytyk i historyk literatury, Wrocław 2012. Przytoczony cytat zaczerpnięto z pozycji ostatniej, s. 257.
B. Miązek, Szukam domu…, op. cit., s. 46.
„Wiadomości” nr 1038, Londyn 1966. Por. Bibliografia prac Ks. Profesora Bonifacego Miązka, w opracowaniu Krzysztofa A. Kuczyńskiego i Piotra Obrączki w: Powrót do domu. Księga jubileuszowa w 75. rocznicę urodzin, op. cit., s. 241.
Szukam domu…, s. 76-78.
Szukam domu…, s. 30
Słowa na pustyni. Antologia współczesnej poezji kapłańskiej. Wstęp Karol Kardynał Wojtyła, wybór tekstów i opracowanie Bonifacy Miązek, Londyn 1971.
M. Burzka-Janik, Kufer pełen „ziarna złej tęsknoty”, czyli pożegnanie centrum i droga w świat, w: Sprostać zmartwychwstaniu…Eksplikacje poezji Bonifacego Miązka, Wrocław 2014, s. 26.