Dyplomatyczna interwencja na rzecz polskiej sprawy inspirowana przez cesarza Francji Napoleona III w połowie kwietnia 1863 r. – domagająca się od Rosji przyznania Polakom należnych praw – miała zdaniem autora artykułu w „Timesie” oznaczać zmianę i odejście od długiej tradycji ustępstw europejskich stolic wobec azjatyckiej despotii. Naiwność tego myślenia pokazały już następnie dni i tygodnie, a kolejne półtora wieku dowiodło, że Moskwa w osiąganiu uległości, a przynajmniej obojętności Zachodu doszła niemal do perfekcji.
„Chroniczne powstania”
W notach przekazanych przez Francję, Austrię i Anglię do Petersburga podkreślano, że powstania polskie są „zjawiskiem chronicznym”, a stąd niebezpiecznym dla krajów sąsiednich, „dokąd ferment łacno przedostać się może”. Dlatego też państwa te, „ufne w dobre chęci i liberalizm cara Aleksandra”, wyrażały nadzieję, że „uzna on konieczność wynalezienia sposobów, aby Polskę postawić w warunkach stałego pokoju”. Dla Polaków miło brzmiały słowa Ojca Świętego Piusa IX piszącego o „miłości, którą żywimy w sercu dla pełnego sławy i szlachetności narodu polskiego”, ale również niewiele z nich wynikało. Głosu nie zabrały jedynie państwa niemieckie, Belgia i Szwajcaria. Inne pisały w tonie jakże dalekim od oczekiwanego przez powstańców. Hiszpania „gorzko opłakiwała, iż niecierpliwość Polaków nie dozwoliła im oczekiwać na mądrość cesarza reform, rozpoczętych w Rosji”, prosząc cara o „umiarkowanie, względność i ludzkość”. Z kolei Dania życzyła, aby „władza rosyjska w Polsce w niczem naruszana nie była, a Polacy jak narychlej broń złożyli przed wspaniałomyślnością cesarza”.
Każde z państw od Francji, Anglii, Szwecji, Danii po Włochy czy Turcję… kalkulowało, aby z zaangażowania się w konflikt z Rosją na rzecz Polski osiągnąć coś dla siebie. I na kalkulacjach się skończyło, a w Petersburgu na chwilowym niepokoju, choć ten postawił w gotowości swoją armię.
Rosja już wcześniej postanowiła pokazać Europie swoje „liberalne” oblicze. Car Aleksander II ogłosił manifest uznający wszystkie zdobycze polskie z lat 1861–1862 i obiecujący ich rozszerzenie, ale z wyłączeniem Litwy i Rusi, oraz amnestię. „Polska ma dosyć doświadczenia, aby wiedziała, czy amnestii można zaufać, czy obiecuje ocalenie, czy stawia sidła? Jeżeli jest tylko ponętą, aby powstańców spowodować do złożenia broni i tylko chwilowo przyjętym wyrazem łagodności, aby uniknąć wmieszania się mocarstw zachodnich, amnestia rosyjska będzie tylko nową rosyjską zbrodnią” – trzeźwo komentował londyński „Times”. Faktycznym adresatem rosyjskich manifestów były państwa zachodnie. Jeżeli „niecierpliwość Polaków” odrzucała „wspaniałomyślność” cara Rosji, to cóż można było zrobić dla narodu „chronicznymi powstaniami” burzącymi europejski spokój i porządek?
„Niepokoje kilku indywiduów”
Amnestyjny manifest nazywał powstanie „niepokojami” wywołanymi przez „podżegania wychodzące za granicą od kilku indywiduów, które przez długie lata niestałego życia nawykły wzniecać nieporządki i gwałty i knować w ciemności spiski, a te przytłumiają w nich uczucia należne zamiłowaniu ludzkości”. Ogłoszenie amnestii jednak nic nie zmieniło, a jak wspominał Józef Janowski „Warszawa też wcale nie miała wczoraj fizjonomii miasta łaską obdarzonego. Patrole snuły się gęste i silne, jednym słowem wszystko po staremu, wszystko jak dawniej w uścisku i w prześladowaniu”. Było jak dawniej, „w cukierniach, kawiarniach, gdzie tylko zbierze się kilku młodych ludzi wpada policja rosyjska i dokonuje aresztowań”. Mimo pustej kasy Królestwa znalazły się jednak ogromne pieniądze na wykupienie kilkunastu kamienic przy Krakowskim Przedmieściu i ich szybkie wyburzenie. Oficjalnie – prostowano trakt, a w rzeczywistości burzono budynki, które przeszkadzałyby w użyciu armat i kartaczy przeciwko warszawiakom, gdyby doszło do ulicznych wystąpień.
Tego dnia, w którym ogłoszono amnestię, zdecydowanie odrzucił ją Rząd Narodowy. „Każdy Polak wie dobrze, jaką ufność pokładać należy w amnestii i w ogóle we wszelkich obietnicach moskiewskiego rządu… aby się jednak nikt nie łudził daremnie, oświadczamy, że wszelkie łaski odrzucamy… Naród krew przelewa, bo chce politycznego bytu, bo chce niepodległości, chce być samoistnym narodem. W kim tylko bije prawdziwie polskie serce, ten… wzdrygnie się na myśl jakiegokolwiek paktu z Moskwą”. Takie też były nastroje ulicy, która śpiewała: „Czyż my, kraju bojownicy,/Zamiast dać mu z grobu ożyć,/Mielibyśmy, jak nędznicy,/U stóp tronu broń swą złożyć?/Precz z amnestią! Bijmy wroga,/To jedyna mężnych droga”.
Obryzgany krwią tron „liberalnego” cara
W tle amnestii prawdziwe intencje Petersburga ilustrowała nominacja gen. Fiodora Berga na głównodowodzącego rosyjską armią w Królestwie (wkrótce namiestnika). Zasłynął on już z tłumienia powstania listopadowego, w 1831 r. dowodził szturmem na Wolę. Jego nazwisko było symbolem popowstaniowych represji i nominacja nie pozostawiała wątpliwości co do celów Rosjan (dwa tygodnie po amnestii gubernatorem Litwy został mianowany gen. Michaił Murawjow – również pogromca powstania listopadowego, który zyskał przydomek „Wieszatiela”).
Dwa dni przed ogłoszeniem amnestii Berg przemówił do wojska: „Cesarz spodziewa się, że z godnością odpowiecie na jego oczekiwania, walcząc z zaciętością, jaka przystoi na rosyjskiego żołnierza. Cesarz rozkazał, żeby do bezbronnych nie strzelać, lecz zaczepiających mordować”. Armia z tego rozkazu zrozumiała jedynie, żeby mordować. Nie było dnia, aby nie docierały wieści o okrucieństwie żołdactwa. Przed półtora wiekiem dla nikogo jednak nie było wątpliwości, iż: „Krew niewinnych ofiar wyuzdanego żołnierstwa spada nie tylko na rząd i władze we wszystkich ich hierarchicznych stopniach, ale nadto obryzguje tron samych carów” (dzisiaj, „wymiar sprawiedliwości” i „elity” III RP stosują już inne normy, czego kolejny przykład otrzymaliśmy przed niespełna tygodniem w sprawie masakry na Wybrzeżu w grudniu 1970 r.). Dwa dni po ogłoszeniu amnestii, pod Budą Zaborowską – tuż pod Warszawą – doszło do bitwy oddziału złożonego głównie z młodzieży warszawskiej („dzieci warszawskie”) dowodzonego przez majora Walentego Remiszewskiego. Poległ w walce, a wraz nim około 30 powstańców. Resztę rannych załadowano na 8 furmanek. Dopadli ich kozacy, rannych z wozów wyrzucili, obdarli do naga, okrutnie zamordowali. „Nie ma ani jednego ciała, któreby nie miało kilku, kilkanaście lub kilkadziesiąt ran. Oczy, pięty, podeszwy pokłute, brzuchy rozpłatane, bo Moskale pastwili się nad rannymi. 43 ciała leżały na polu odziane w białe koszule przyniesione przez włościan, a przybywające z Warszawy żony i matki z płaczem rozpoznawały swych bliskich” – opisywali świadkowie. Gen. Mikołaj Krüdener „przez Aleje Jerozolimskie i Nowy Świat – jako tryumfator, hucznie z muzyką i śpiewami” prowadził garstkę tych, których pogrom nie dosięgnął. „Kozacy pozaczepiali na pikach chorągiewki tych kilkunastu ułanów, co byli w oddziale i krakuski pomordowanych. Jęk i płacz towarzyszył temu tryumfalnemu pochodowi”. W dniu zakończenia amnestii Rząd Narodowy ogłosił, że „naród z zimną pogardą odepchnął groźby i łaski cara! Precz wszelkie układy z Moskwą, tylko zdrajcy i nikczemnicy myśleć o nich mogą, prawi zaś Polacy chcą walczyć, walczyć bez wytchnienia, do ostatniej kropli krwi, dopóki ostatni carski żołdak z Polski nie ustąpi! Polska musi być wolna i będzie”.