W przetwórni ryb była tygodniowa przerwa, zatem warto ją było wykorzystać. Postanowiliśmy z Susan wyruszyć z naszymi psami Heringiem i Homerem na wycieczkę po Alasce. Chcieliśmy pobyć trochę sami. Susan spędziła tu już 4 lata, w tym jedną zimę, ja tylko kilka miesięcy.
Opowiedziałem Sue o swoim dzieciństwie w Sudetach na Dolnym Śląsku i o pierwszych wycieczkach w góry z rodzicami i siostrami. Biegłem wtedy do przodu zachwycony górami i przejęty tym, że za każdym zakrętem mogło spotkać mnie coś niezwykłego, magicznego. Miałem raptem 2 lata, ale do dziś pamiętam rogi muflona w schronisku MUFLON, a przede wszystkim tę niesłychaną radość i podniecenie niesamowitością gór i przyrody.
Właśnie w górach czułem się bezpiecznie i odzyskiwałem spokój. Miałem zaufanie do ludzi, którzy tam żyli, bo byli po prostu lepsi. Nikt mnie nigdy nie zakablował, a przecież nadawałem na komuchów i ich reżim cały czas. Zwłaszcza wtedy, gdy prowadziłem bazy turystyczne na Lubaniu i Wysokiej.
Najbardziej lubiłem palić ogniska i patrzeć w czyste niebo nad Gorcami, na sierpniowe meteoryty, na gwiazdy i chmury. Często zasypiałem przy ogniu, to mnie cieszyło i uspokajało. Byłem wówczas zagubiony, więc szukałem drogowskazów w filozofii, poezji i literaturze. Słynne kantowskie: „Niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie” wzmacniało mnie, jak cała Krytyka czystego rozumu, której wiele stron znałem na pamięć.
Podobnie było z poezją. Urzekały mnie strofy Rilkego, metafory Kafki, wiersze Sylvii Plath, Hughes’a, Pamiętnik z zesłania Dostojewskiego, Jesienin, Mandelsztam, Puszkin, Apollinaire’a Alkohole i wiele innych. Była w poezji bliska mi wrażliwość, toteż wielu wierszy nauczyłem się na pamięć, by je przywoływać w chwilach, gdy tego potrzebowałem.
Susan dziwiła się, że szybko i bezszelestnie poruszam się w lesie, jakbym był pradawnym wojownikiem. Tłumaczyłem jej, że każde lato, gdy nie pracowałem w filmach, spędzałem w górach. Wspinałem się z liną i bez liny. Łaziłem wszędzie z plecakiem, chłonąc piękno przyrody.
Teraz jechaliśmy z Sue w określonym celu. Otóż zamierzaliśmy wykąpać się w gorących źródłach, oddalonych od Homer o 560 mil. Były ukryte głęboko w lasach, ale Sue znała drogę. Bywała tam zawsze, wracając na zimę z Alaski, by wykurować zmęczone ciężką pracą mięśnie i kości.
Poznałem drogę do nich i potem już zawsze kończyłem tam alaskański sezon. Jednak tego pierwszego razu nigdy nie zapomnę
Ze względu na piekielnie trudną trasę, jechaliśmy tylko w dzień. Szutrowa nawierzchnia i pędzące niemal na oślep tiry, którym trzeba było ustępować, bo inaczej by nas bezwzględnie staranowały, wymagały wyjątkowej uwagi i refleksu.
W końcu dotarliśmy na miejsce. Na wszelki wypadek zostawiliśmy psy w aucie. Hering podporządkował się mojemu znacznie większemu półwilkowi Homerowi i świetnie sobie funkcjonowały razem.
Poszliśmy z Sue w kierunku źródeł z butelką czerwonego wina i dobrą trawką. Od niej wiedziałem, że są tu 3 źródła, i jeszcze jedno nieco oddalone. W jednym temperatura wody to 110 stopni F, w drugim 120 F i trzecim 130 F, czyli około 45‒48 Celsjusza. Zanurzyliśmy się w gorącej wodzie całkiem nadzy, paliliśmy jointa i piliśmy wino nawzajem ze swoich ust. Woda obmywała z nas zmęczenie i ból. Doskwierał mi „łokieć tenisisty”, którego nabawiłem się milionami powtarzalnych ruchów wykonywanych w pracy. Pod wpływem wody ból nieco ustępował.
Zapaliliśmy sobie świeczkę i wśród cudownej alaskańskiej puszczy czuliśmy wielkie romantyczne uniesienie i radość. Oboje byliśmy podnieceni niemal do szaleństwa. Susan płakała i drżała z miłości. Byłem szczęśliwy w tym mitycznym raju, bez miejskiego zgiełku, bez brudu i przemocy. Tylko wiatr poruszał gałęziami smreków. Kochaliśmy się, stojąc w wodzie i ciesząc się otaczającym pięknem, ciszą i sobą nawzajem.
Rozmarzeni i zadowoleni nagle blisko usłyszeliśmy plusk. Otóż w basenie obok, jakieś 8 m dalej, zażywał kąpieli ogromny stary grizzly. Był zajęty sobą, pomrukiwał z zadowolenia i wcale na nas nie zwracał uwagi.
Wtedy poczuliśmy oboje tę jedyną w swoim rodzaju potężną więź z naturą, ziemią, a nawet kosmosem. Nie cuchnęliśmy strachem i byliśmy bezszelestni, zatem niedźwiedź uznał nas za sąsiadów na neutralnym terenie.
Jakże inny był ten świat od tego, od którego uciekłem. Od skorumpowanych polityków, prostactwa, zniewolenia, tandety, chamstwa i pogardy do wszystkiego co piękne, czyste i dobre. Od do znudzenia powtarzanego bełkotu zamulającego mózgi. Od okrucieństwa wobec zwierząt i bezmyślnego niszczenia przyrody. Od obrzydliwych blokowisk i ich rozwrzeszczanych i wściekłych na wszystko mieszkańców, upodlonych przez PRL-owski zbrodniczy system.
Nareszcie znalazłem to, czego zawsze szukałem. Harmonię człowieka z naturą.
Jarosław Potocki
Fragment pochodzi z książki “Chłopiec z kawką na ramieniu czyta książkę”.
Można ją kupić, wysyłając zamówienie na email
O autorze:
Piękny nostalgiczny tekst…