Wyobraźcie sobie ten piękny hiszpański galeon z epoki Calderona i Zurbarana, z wysoką nadbudówką na rufie i starannie wyrzeźbionym dziobem, płynący z Nowego Świata do Europy z ładunkiem, który nigdy nie dotrze do adresata. Bo ten wspaniały statek przegrywa walkę z burzą i rozbija się na bezludnej wyspie.
Tak, to oczywiście tragedia, tym większa, że cała załoga musiała przypłacić życiem tę niefortunną wyprawę w poszukiwaniu łupów, srebra, złota, zysku albo po prostu chleba… Prawdziwa tragedia, chociaż ktoś obeznany z Biblią musi widzieć w niej zrządzenie Opatrzności, która przecież zawsze działa w tajemniczym celu, ale nigdy bezmyślnie, niczego nie pozostawiając przypadkowi.
Bo na ten statek, który zakończy swój rejs na bezludnej wyspie, czeka prawie od ćwierć wieku jedyny jej mieszkaniec, czyli Robinson Crusoe. Wiadomo, że opowieść rozbitka, którą stworzył Daniel Defoe, jeden z pierwszych powieściopisarzy w nowoczesnym sensie tego słowa, nie jest wiarygodna. Angielski autor nie pisał jednak pamiętnika, fantazjował, zmyślał, pragnął zadziwić czytelnika – zwłaszcza mieszczucha, który nigdy nie opuszczał Londynu, bo lepiej od Robinsona dbał o swoje przyziemne interesy.
Pozytywiści wiedzieli doskonale, że człowiek w samotności, choćby i najbardziej zaradny, nie mógłby przetrwać w tak doskonałej kondycji przez długie, bezkresne ćwierćwiecze! Musiałby postradać zmysły, targnąć się na życie, zginąć, poddać się depresji. Ale społeczeństwo i społeczne potrzeby jednostki to wielkie odkrycia XIX wieku, więc niech trwa jeszcze piękny sen baroku, w którym samotny żeglarz w swej wędrówce spotykał po prostu samego Boga i w Jego obecności znajdował niezawodne ocalenie.
Przeczytajmy więc, jak Robinson wspina się po raz pierwszy po burcie wraku, jak przenosi do swojej łodzi narzędzia, beczułki wina, konfitury, chusteczki, monety, sztabki złota, proch, wreszcie jedyną żywą istotę znalezioną na rozbitym żaglowcu – psa, który stanie się wiernym przyjacielem. Dzielny rozbitek jest w tym momencie bogatym człowiekiem, ale to oczywiście sytuacja podróżnika, który z workiem pieniędzy trafił na pustynię i nie może znaleźć oazy. Zresztą wszystkie te rzeczy, jakże przydatne w samotnym bytowaniu na odludziu, są właściwie nieważne. Bo Robinson Crusoe, tęskniąc do towarzystwa drugiego człowieka, prowadzi znacznie ważniejszą, tajemniczą grę z Bogiem. I nie ma żadnych wątpliwości, że kres samotności jeszcze nie nadszedł, że Bóg obdarował go wprawdzie skarbami z rozbitego wraku, ale nie pozostawił przy życiu żadnego z żeglarzy. Bo tak ma być, bo pora spotkania i pora wybawienia jeszcze nie nadeszła, bo trwa czas pokuty (a Robinson Crusoe jest tylko nieszczęsnym grzesznikiem, choć widzimy w nim zwykle bohatera godnego podziwu).
Powieść o przygodach dzielnego podróżnika toczy się dalej, lecz my zamykamy ją w momencie, gdy ogołocony przez Robinsona żaglowiec pogrąża się w falach. Jeszcze przez chwilę widać nieuszkodzony bukszpryt, a potem już nic – nicość, z której wyłoni się może Piętaszek, a może śmierć?
Żaglowiec – instrument Opatrzności, której wyroki pozostaną na zawsze nieprzeniknione.
f
Jan Tomkowski
…
O autorze:
Jan Tomkowski (ur. 22 sierpnia 1954 w Łodzi – zm. 15 lipca 2024 w Warszawie), doktor habilitowany nauk humanistycznych, profesor historii literatury polskiej w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk.
.
.