W wieku zaledwie dziewiętnastu lat Edmund Dantès wiedział chyba dokładnie, czego chce: zostać kapitanem najwspanialszego statku na świecie, wozić z Turcji i Egiptu towary, powracać z dalekiego rejsu do Marsylii, gdzie na nabrzeżu czekać będzie ukochana i wierna Mercedes, narzeczona, a później żona dzielnego marynarza. Któż mógł przewidzieć, że akurat wierność nie okaże się mocną stroną pięknej dziewczyny, która wprawdzie nie zapomni, ale dość szybko znajdzie pocieszenie w ramionach innego?
Marzenia, chciwość czy nawet wielka namiętność mogą komplikować ludzkie losy i stać się przyczyną klęski, lecz trudno nam zrozumieć, że przyczyną tragedii stać się może pełna naiwności uczciwość młodego człowieka dotrzymującego słowa danego umierającemu. Wplątany w sieć intryg młody marynarz staje się męczennikiem sprawy, której właściwie nie rozumie i za którą z pewnością nie oddałby życia.
Historia hrabiego Monte Christo, obiecującego żeglarza, który stał się ponurym, tajemniczym arystokratą i samotnym mścicielem wymierzającym sprawiedliwość niegodziwcom, podbija nadal serca czytelników. Najwidoczniej w ciągu stu siedemdziesięciu lat, jakie minęły od daty wydania utworu, świat nie stał się bardziej sprawiedliwy. Kolejne pokolenia wybaczają autorowi pewną swobodę w traktowaniu kategorii prawdopodobieństwa, niekonsekwencje i brak dokładności w szczegółach. Mamy przecież do czynienia z powieścią, która spełnia już od dawna rolę krzepiącego mitu. Aleksander Dumas nie miał chyba złudzeń, że wielkie zło można zwyciężać dobrem. Sądził raczej, że zło wymaga unicestwienia wszelkimi dostępnymi środkami, które uświęca jeden cel: zemsta pokrzywdzonego.
Rozpoczynając czternasty rok uwięzienia w twierdzy, Edmund Dantès nie ośmieliłby się myśleć, że jeszcze kiedykolwiek wejdzie na pokład „Faraona”, a nawet że zobaczy swój statek. Jednak w tej powieści wszystko jest możliwe i niedawny więzień zacznie wkrótce odgrywać rolę dobroczyńcy, a nawet cudotwórcy. Uważni czytelnicy pamiętają dokładnie ciąg epizodów prowadzących do nieuchronnego bankructwa marsylskiego armatora Morrela. Najpierw nadzieja, że interesy potoczą się znów normalnym trybem, skoro tylko „Faraon” powróci szczęśliwie z Indii, potem wiadomość, iż statek jednak zatonął, choć uratowała się załoga. Tego już za wiele: właśnie wtedy, gdy armator sięga po pistolet, by zakończyć życie honorowym samobójstwem, do portu wpływa „Faraon”. Przy tej mistyfikacji deus ex machina to prostacka jarmarczna sztuczka!
Wspaniały Monte Christo spłaca w ten sposób dług wdzięczności – być może. Ale jest także żeglarzem, który nie zapomniał jeszcze, czym są marsy, szoty i stengi ani w jakich sytuacjach lepiej pozbyć się fokżagla. Może coś jeszcze z tej wiedzy wynika – poza umiejętnością posługiwania się sterem i korzystania z przyjaznego wiatru?
Bo zanim pochłonięty pragnieniem czy wręcz obsesją zemsty Edmund Dantès zdecyduje się ukarać niesprawiedliwego prokuratora, tchórzliwego generała i odrażającego bankiera, spełni przynajmniej ten jeden dobry i miłosierny uczynek. Uratuje Morrela i ocali „Faraona” (w pewnym sensie, rzecz jasna), a potem zanurzy się w kręgu zła, by złem odpowiadać na zło. Ten gest ma w sobie coś z wyzwania rzuconego najpotężniejszym żywiołom. Żeglowanie to przecież walka z Bogiem i przeznaczeniem. Jak wymierzanie sprawiedliwości bez uzgodnienia wyroków z Najwyższym Sędzią…
Jan Tomkowski
O autorze:
Jan Tomkowski (ur. 22 sierpnia 1954 w Łodzi), doktor habilitowany nauk humanistycznych, profesor historii literatury polskiej w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk.
.
.