Zawsze chodziłem prawą stroną, bo tak mnie w dzieciństwie nauczono, bo nie wyobrażałem sobie, że można chodzić inaczej. Gdyby wszyscy chodzili prawą stroną, to nie zderzalibyśmy się w tłumie, nie skakali sobie do oczu, bo wiadomo, że nikt nie lubi ustępować idącym z naprzeciwka.
Pewnie, że w lesie, na polu, w górach rzadko odwiedzanych przez turystów chodzenie prawą stroną wcale nie jest pożądane, bo człowiek może wybierać drogę i stronę owej drogi bez żadnych ograniczeń. No, ale tam, gdzie rozkwita życie społeczne, przykry zwyczaj chodzenia lewa stroną – chodzenia za wszelką cenę akurat lewą stroną, staje się powodem rozmaitych konfliktów.
Zauważyłem, że zwłaszcza warszawiacy świeżej daty (nie pytajcie, jak ich rozpoznać, bo to raczej oczywiste) bardzo lubią chodzić lewą stroną. Lubią nawet biegać, rozpychać się łokciami, powodować zderzenia, potrącenia, a w ostateczności pyskówki i bójki. Czy nie mogliby chodzić prawą stroną?
Oczywiście, że by nie mogli, bo przecież muszą demonstrować, że mają rację. Może też unikają prawej strony pod wpływem pod wpływem haseł rozpowszechnianych na rozmaitych marszach blokujących skutecznie normalny ruch. Prawa strona wydaje im się niebezpieczna, podejrzana, może nawet zbrodnicza. Bo prawdziwa demokracja polega przecież na istnieniu tylko jednego stronnictwa i jednego kierunku obranego przez społeczeństwo, które do złudzenia przypomina chór występujący na uroczystych akademiach.
Przywiązanie do lewej strony jest tak wielkie, że kiedy tłumaczę znajomemu, że Józef Weyssenhoff to nie tylko znakomity autor, ale i jeden z niewielu pisarzy polskiej prawicy, już widzę w jego oczach strach i niedowierzanie. Czy nie tłumaczyła mi niedawno koleżanka, dyrektor instytutu naukowego, że humanista powinien być lewicowy?
– A jak nie? – zapytałem.
– No to sam zobaczysz – odparła koleżanka, dając mi do zrozumienia, co się stanie.
Lecz ja nie mam żadnego przywiązania do lewicowego państwa, w którym nie przyjęto mnie dwa razy do pracy na uczelni z powodu podpisania petycji sejmowej. A potem odmawiano mi paszportu, choć w Paryżu czekało na mnie stypendium. Nie czuję tęsknoty do czasów, w których zamiast pracować przy biurku albo ze studentami musiałem stać godzinami po chleb i po mleko.
Wcale się nie uskarżam, tylko nie lubię, gdy mnie ktoś popycha – nawet delikatnie, podobno.
Bo wiem, że sam potrafię wybrać właściwą drogę.
;
Jan Tomkowski
,
O autorze:
Jan Tomkowski (ur. 22 sierpnia 1954 w Łodzi), doktor habilitowany nauk humanistycznych, profesor historii literatury polskiej w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk.
Na kanadyjskich ulicach dzieje się to samo, ale chyba nie ze względu na przekonania polityczne tylko przez zwykłe niedbalstwo…8-)