Żeromski nie miał nigdy szczęścia do jubileuszy, więc i dziewięćdziesiątej rocznicy pojawienia się Przedwiośnia nikt hucznie nie obchodził. A zresztą nie bardzo wiadomo, kiedy taką uroczystość należałoby zorganizować.
Zapobiegliwy wydawca opatrzył bowiem powieść datą 1925, lecz w rzeczywistości znalazła się ona na półkach księgarskich już u schyłku 1924 roku. Był to dla niepodległej Polski rok nadziei. Po raz pierwszy państwo miało w miarę stabilny rząd ekspertów kierowany przez Władysława Grabskiego – był to już dwunasty i chyba jak dotąd najlepszy gabinet Drugiej Rzeczypospolitej. Skłócone społeczeństwo zjednoczyła reforma pieniężna – kiedy wprowadzano ją w życie, jajko kosztowało 80 tysięcy, dolar amerykański – około 10 milionów marek polskich! Za sprawą reformy Grabskiego w Europie pojawiła się nowa waluta – złoty polski. Inflację opanowano własnymi siłami, bez pomocy z zewnątrz. Ale nie była to rzecz jasna operacja dla narodu bezbolesna. Ogromne różnice majątkowe, wysokie bezrobocie i trudności ze scaleniem w jeden organizm terytoriów zarządzanych przez ponad sto lat przez trzy państwa zaborcze dawały powody do społecznego niezadowolenia. W drugim roku istnienia niepodległa Polska musiała odpierać atak bolszewickiego najeźdźcy. Politycy uczyli się dopiero zasad demokracji parlamentarnej, na niektórych świeżo zdobyta władza wywierała wpływ demoralizujący.
O tym wszystkim pamiętać musiał Stefan Żeromski, pisząc książkę tak bolesną i tak niepokojącą, a zdaniem wielu czytelników wręcz niesprawiedliwą. Przedwiośnie wywołało prawdziwą burzę i z miejsca stało się najważniejszym wydarzeniem literackim sezonu, przesłaniając inny epizod jesieni 1924 roku – przyznanie Władysławowi Reymontowi literackiej Nagrody Nobla (znaczna część krajowej opinii publicznej sądziła, że wyróżnienie to należało się raczej Żeromskiemu). Ale podobnie przyjmowano wcześniejsze utwory pisarza – Ludzi bezdomnych, Dzieje grzechu, Popioły, Urodę życia. Przedwiośnie mówiło o sprawach najbardziej gorących, podejmowało tematy, które trafiały na czołówki dzienników. Większość pisarzy starannie oddzielających publicystykę od literatury myślała o nich z lękiem. Żeromski się nie przestraszył…
Charakterystyczne, że większość recenzentów podkreślała literackie walory powieści, by po oddaniu hołdu czołowemu polskiemu prozaikowi wykazać, że dokonana przez niego ocena sytuacji jest fałszywa. Rozpętano wielką dyskusję na łamach czasopism i gazet: stracił Stefan Żeromski „busolę narodową” czy też nie? czy nie przedstawił bolszewików w nazbyt pozytywnym świetle? czy nie powiedział za dużo w warunkach, gdy odpowiedzialny artysta winien zdobyć się na dyskretne milczenie?
Przedwiośnie – podobnie jak Dziady Mickiewicza, Beniowski Słowackiego czy Ozimina Berenta – to dzieło pisane jak gdyby „pod prąd”. To książka przeciw wszystkim, budząca niepokój i rozterki. Książka, która nie chce się podobać nikomu i nikogo nie zamierza oszczędzać. Podczas gdy wyborcy chętnie oddawali swe głosy na endecję i umiarkowane partie ludowe, Żeromski konsekwentnie twierdził, że przyszłość należy do lewicy. Naporu przeobrażeń nie wytrzyma skazana przez historię na zagładę Nawłoć – symbol Polski ziemiańskiej. Nie sposób bowiem budować nowego ustroju na niesprawiedliwości społecznej i konserwatywnej idei zachowania dawnego porządku za wszelką cenę. Dla tych, którzy pragną szybkich i gruntownych zmian, prawica nie ma żadnej oferty.
Lewica patriotyczna – w powieści reprezentuje ją Szymon Gajowiec, zaś na scenie politycznej PPS – wybiera drogę reform. Umocnieniu państwa towarzyszyć ma rozwój gospodarczy i stopniowa likwidacja nędzy. Jeśli przyjmiemy, że reformy przeprowadzać należy z poszanowaniem prawa, to oczywiście ten fakt ogranicza szybką ich realizację. Może się zdarzyć, że chociaż polityka rządu będzie słuszna, to jej skutki odczuje społeczeństwo dopiero po wielu latach. Na tej okoliczności zbudował swoją potęgę już niejeden demagog, I właśnie tę okoliczność wyzyskują przedstawieni w Przedwiośniu komuniści. Ich reprezentantem jest w powieści Antoni Lulek – idealny kandydat na rewolucyjnego psychopatę, wróg niepodległej Polski, fanatyk, który dla obłąkańczych frazesów gotów byłby poświęcić życie tysięcy ludzi. Mimo wszystko skompromitowana marszem (i żałosnym odwrotem) konnicy Budionnego bolszewicka ideologia może być zdaniem Żeromskiego atrakcyjna dla młodych Polaków. Może też stanowić potencjalne zagrożenie dla niepodległości Polski.
Żeromski wiedział, że młode pokolenie jest niecierpliwe, że z nieufnością traktuje „kombatantów” w rodzaju Gajowca. Dla buntowników takich jak Cezary Baryka powstanie styczniowe to odległa przeszłość, konspiracja i legionowy mit także przechodzą już do historii. Liczy się natomiast teraźniejszość, a gdy człowiek nie znajduje w niej swojego miejsca, ulega łatwo presji manipulatorów roztaczających wizję rewolucyjnego cudu. Na nieszczęście kłopoty młodego państwa zbiegają się w czasie z wyraźnym kryzysem tradycji. Dziedzictwo, do którego odwołuje się Gajowiec, niewiele już mówi Baryce. Postacie dziennikarza socjalistycznego „Głosu” Mariana Bohusza, historyka i pisarza Stanisława Krzemińskiego oraz teoretyka kooperatywizmu Edwarda Abramowskiego (wszystkich Żeromski znał osobiście i wysoko cenił) nie pasują do nowej rzeczywistości. To skromni, nie szukający nigdy rozgłosu pracownicy narodowej sprawy. W sumie – mało przekonywujący dla młodzieńca, który uwierzył, że o biegu historii przesądzają ruchy masowe i że burząc stary świat można rozpocząć dzieje od nowa.
Mimo wszystko jakże podatny grunt dla komunistycznej agitacji tworzą błędy ludzi pokroju Gajowca! Bohaterowie konspiracji i walki o niepodległość stali się urzędnikami, zagubili się w świecie liczb i danych statystycznych. Opadła euforia po odzyskaniu niepodległości i zwycięstwie nad Sowietami. Żyje się ciągle ciężko, może nawet coraz gorzej. A rozczarowani postawą swoich dawnych bohaterów rządzeni powtarzają z zakłopotaniem, że przecież nie o taką Polskę nam chodziło…
Bardzo aktualna książka.
Warto ją wziąć do ręki, nawet jeśli nie musimy już chodzić do szkoły ani czytać lektur obowiązkowych.
A z drugiej strony, mam wrażenie, że autor Przedwiośnia nigdy nie mówił, że Polacy to najgorszy naród na świecie, zasługujący jedynie na to, by przepraszać inne, bez porównania lepsze narody. Naprawdę nie mówił tego? Nie doceniał dobrodziejstwa rusyfikacji czy germanizacji – słowo daję! A więc chyba był godnym potępienia nacjonalistą.
Bardzo niebezpieczny pisarz…
Jan Tomkowski
O autorze:
Jan Tomkowski (ur. 22 sierpnia 1954 w Łodzi), doktor habilitowany nauk humanistycznych, profesor historii literatury polskiej w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk.