Jan Tomkowski – Odwiedziny

 

 

Co najwyżej jakieś miniatury, kilkuzdaniowe narracje, sto, a może nawet pięćdziesiąt słów zawieszonych na granicy milczenia. A zresztą, czy światu potrzebna jeszcze literatura, choćby i równie lakoniczna jak kompozycje Antona Weberna, który żył krótko i umarł absurdalnie, za wcześnie, a może wcale nie?

Uwięziony w szpitalnym łóżku, otoczony cała siecią rurek, przewodów, podłączony do ekranów pokazujących młodziutkim pielęgniarkom i niewiele starszym lekarzom, że jeszcze żyje. Nieodwołalny wyrok bezdusznych aparatów, pracujących bezbłędnie, lecz uchylających się od odpowiedzi na fundamentalne pytania:

– Żyje, lecz właściwie po co?

Może nie napisze już żadnej powieści, co najwyżej cieniutki tomik opowiadań, pożegnalny dziennik, opis umierania – wszystko w złym guście, bo podejmując temat tak banalny trudno uniknąć stereotypu. W tej czystej sali nie znajdował zresztą niczego szczególnego, niczego wymagającego utrwalenia. Biały stolik, szare ściany, okno, do którego nie mógł podejść. Twarze ludzi, grzecznych i nieszczerych, podejmujących rutynowe rozmowy, na które nie miał najmniejszej ochoty.

Wizyty – na szczęście coraz rzadsze, w miarę jak jego stan zdrowia się pogarszał. Pod wpływem podawanych leków ból ustąpił. Zapadał w sen, czasem prawdziwy, częściej udawany, nadaremnie szukając w marzeniach sennych jakiegoś wątku, przy którym warto by się zatrzymać przez całą noc, a przynajmniej kilka godzin.

Twarze młodych dziewczyn, pierwsze olśnienia pisarskie, jeden czy drugi koncert, aromat cynamonu, korzeni, goździków, pejzaż Sycylii gdzieś pod Marsalą.

Którejś nocy wszystkie okruchy mozaiki gdzieś zniknęły i znalazł się w kompletnej pustce. Nie było światła ani  ciemności, błękitu ani czerwieni, muzyki ani ciszy, żadnego kształtu, żadnej formy.

Nie było nic.

Wtedy zrozumiał, że ma gościa. Nie widział jego twarzy, lecz słyszał doskonale każde słowo, choć nie miał pojęcia, w jakim języku rozmawia. Chyba nawet porozumiewał się bez słów?

Wspomniał coś o pisaniu, o radości tworzenia i niepewnej pamięci potomnych. Same banały, lecz co można powiedzieć w takiej chwili?

– Ja też napisałem jedną książkę – westchnął nieznajomy. – Właściwie księgę, jak powiadają ludzie. Chyba zresztą nieudaną…

Wtedy zrozumiał, kogo ma przed sobą.

I pozwolił, by otoczył go nieznany świat, w którym nie było już miejsca ani na zwątpienie, ani na pozbawioną podstaw nadzieję.

– Jak mógł dojść do  okna i wspiąć się na parapet? – zastanawiał się nazajutrz lekarz dyżurny. – Przecież od dwóch tygodni nie wstawał z łóżka. To po prostu niemożliwe.

.

Jan Tomkowski

.

O autorze:

Screenshot 2015-03-21 15.32.13

Jan Tomkowski  (ur. 22 sierpnia 1954 w Łodzi – zm. 15 lipca 2024 w Warszawie), doktor habilitowany nauk humanistycznych, profesor historii literatury polskiej w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk.

.

.

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments