Była jedną z najbardziej nikczemnych postaci, jakie zdarzyło mi się spotkać w życiu. Prawdę mówiąc, wcale mi się nie podobała i sam nie zaprosiłbym jej nigdy do domu. No, ale chciała koniecznie poznać gitarzystę zespołu Meble, więc w końcu uległem. Miałem nadzieję, że wyjdą razem, ale gitarzysta też nie miał na nią ochoty. Kiedy zbliżył się do drzwi, z miną niewiniątka zapytała, czy może jeszcze zostać.
Została.
Na dziesięć lat.
Zdarzają się geniusze matematyczni i artystyczni, geniusze dobroci i pracowitości, geniusze strategii i przedsiębiorczości. Paulina była geniuszem hipokryzji i pazerności. Wdzięczyła się cały dzień do swojej kierowniczki, lecz za jej plecami mówiła krótko i dosadnie: „matołek”. Jedna z jej koleżanek z pracy była „pijaczką”, druga – „gadatliwym nierobem”, kolega zaś – „krętaczem”.
Nie wiem, co mówiła o mnie. W każdym razie bardzo dbała, by nikt mnie nie odwiedzał. Pod byle pozorem zrywała albo zawieszała nasze kontakty towarzyskie. Kiedy otrzymałem zaproszenie od Doroty i Olka, zaprotestowała gwałtownie. Olka wprawdzie nie znała, ale Dorota podobno nią pogardzała, więc nie mogliśmy pójść w odwiedziny. Nikt nie był o mnie tak zazdrosny – zresztą bez szczególnych ku temu powodów.
Oczywiście, wcale nie czuła się zagrożona. Co najwyżej zagrożone były pieniądze, które mogłem komuś innemu dać albo pożyczyć.
Na początku domagała się głównie prezentów – całej góry prezentów. Na przykład sweterka, w którym widziała Edytę Górniak albo kosmetyków tej marki, którą wybierała znana celebrytka. Potem wolała pieniądze, które nosiła facetowi, z którym mnie zdradzała. Początkowo wierna psią, niepotrzebną nikomu wiernością, ostatnich latach nie odwiedzała mnie już w weekendy. Telefonowała tylko, by sprawdzić, czy rzeczywiście siedzę sam przy komputerze w soboty i niedziele.
Zażądała, bym przedstawił ją ojcu jako swoją narzeczoną. Mieliśmy skorzystać z samochodu, na który dałem wcześniej pieniądze. Tłumaczyła zawile, że wygodniej będzie pojechać najpierw tramwajem, potem metrem, a na końcu autobusem.
Jedno z ostatnich naszych spotkań miało miejsce w Łodzi, w salonie Mohito.
– Oczywiście nie będziemy niczego kupować – powiedziała – tylko się rozejrzę.
Kiedy próbowałem sforsować drzwi wejściowe, rozległ się dzwonek alarmu. Wycofałem się i przysiadłem na ławeczce. Wcale niezrażona tym incydentem Paulina ruszyła między półki i po chwili ukazała się przed barierką z parą butów w ręce. Przyzwyczajony do podobnych sytuacji, podałem jej bez słowa zwitek banknotów.
Musiała kupić te buty, bo – o czym jeszcze wtedy nie wiedziałem – zamierzała w nich iść do ślubu z kochankiem, którego od trzech lat usiłowała zawlec do ołtarza.
Mówiła, że po ślubie będzie przychodzić dalej, bo kocha tylko mnie, ale z tamtym musi „ułożyć sobie życie”.
Nie miałem najmniejszej ochoty.
Na pożegnanie jeszcze mnie okradła.
Była nudna, pretensjonalna, chciwa i obrzydliwie przeciętna we wszystkim, co robiła. Agnieszka, córka Grzesia, szybko zorientowała się, że Paulina nie potrafi sklecić ani jednego zdania i dziwiła się, jakim cudem mogła skończyć studia na warszawskiej uczelni.
Jakim? Wiadomo przecież…
A jednak po zerwaniu wcale nie było mi łatwo i z największym wysiłkiem wracałem do życia. Musiałem napisać tę książkę, nie tylko dlatego, że prosiła o nią Aneta, która Pauliny nigdy nie cierpiała.
Pierwszym czytelnikom „Nie ma Pauliny” włos jeżył się na głowie. Pan Piotr doradzał, by akcję przenieść do Liverpoolu, a bohaterką uczynić nie Paulinę, lecz pannę Piggy. Urszula ostrzegała, że czeka mnie proces sądowy o zniesławienie. Tylko Jacek powiedział, że miałem prawo napisać prawdę.
Wiedziałem, że nie mam czego szukać w „normalnym” wydawnictwie. Kiedy zauważyłem, że właścicielka oficyny, z którą dotąd współpracowałem, nie dotrzymuje terminów, wykręca się, unika kontaktów i ostatecznej decyzji, wziąłem sprawy w swoje ręce. Wyczyściłem konto i zawarłem odpowiednią umowę w myśl zasady „płacisz-wymagasz”.
Książka ukazała się po kilku tygodniach, bez jakichkolwiek poprawek i cenzuralnych skrótów, z fotografią na okładce, którą sam wykonałem. Tym razem to ja byłem perfidny i przewidujący. Kto znał Paulinę, poznawał ją bez trudu. Kto jej nie znał, nie mógł przysiąc, że przedstawia akurat tę, a nie inną osobę. Grafik usunął tło, więc tylko ja i Paulina wiedzieliśmy, że przedstawia ono wnętrze mojego pokoju. I Paulinę rozciągniętą na mojej kanapie!
Jakiś czas po ślubie zapewniała wszystkich, że nigdy mnie nie odwiedzała i w ogóle prawie nie znała, ale chyba nikt jej nie uwierzył.
Alicja powiedziała, że „Nie ma Pauliny” to moja najlepsza książka. Ania, która umarła w tym roku, że to moja najpopularniejsza pozycja i że przeczytali ją wszyscy instytutowi koledzy.
A ja wolałbym jej nigdy nie pisać.
.
Jan Tomkowski
.
O autorze:
Jan Tomkowski (ur. 22 sierpnia 1954 w Łodzi – zm. 15 lipca 2024 w Warszawie), doktor habilitowany nauk humanistycznych, profesor historii literatury polskiej w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk.
.
.
.