Może nie zostałbym pisarzem, gdyby nie Leopold Buczkowski, autor „Czarnego potoku”, „Młodego poety w zamku”, „Kąpieli w Lucca”.
Zaczynałem pisać na początku lat siedemdziesiątych i już wówczas zamieszczałem krótkie opowiadania na łamach pisma „Na przełaj”. To było oczywiście bardzo przyjemne, ale myślałem już wówczas o czymś poważniejszym niż prasa młodzieżowa. Kontakt z poważnym literatem obiecywał jakby więcej. Zachęcano wówczas młodych ludzi do nawiązywania korespondencji z pisarzami za pośrednictwem Związku Literatów. Nie wiem, czy wszyscy odpisywali. W każdym razie Leopold Buczkowski odpisał.
Posłałem mu nieco dłuższe opowiadanie, przepisane na maszynie, która pamiętała chyba jeszcze czasy międzywojenne. Posłałem zwykłym listem, dostałem odpowiedź poleconym, w brązowej kopercie, z podpisem i adresem wypisanym czarnym flamastrem. To nie są drobiazgi, jeśli uświadomicie sobie (ja o tym oczywiście nie wiedziałem), że w tym czasie znakomitego prozaika nie zawsze było stać na bilet tramwajowy, a ryzę maszynowego papieru dostawał w prezencie od przyjaciół.
Gdybym spotkał się z najsurowszą krytyką, kto wie, może wybrałbym zawód lekarza, ekonomisty, prawnika albo astronoma. Ale tak ceniony przeze mnie autor raczej zachęcał do dalszych prób, podsuwał lektury, ośmielał, wskazywał rozmaite możliwości, dla mnie niestety nierealne. Nigdy natomiast nie ułatwił mi publikacji w żadnym czasopiśmie czy wydawnictwie, na co oczywiście skrycie liczyłem. Niezbyt systematycznie prowadzona korespondencja urwała się na dobre z chwilą mojego powieściowego debiutu.
Potem z najwyższym zdumieniem znalazłem nazwisko Leopolda Buczkowskiego tam, gdzie nie powinien znaleźć się żaden twórca niezależny, nieufny wobec władzy, przez całe życie dążący do wolności. Byłem rozczarowany i zniechęcony. Wiosną 1989 roku sędziwy pisarz zmarł, o czym dowiedziałem się z opóźnieniem, bo wiadomości tej – o ile dobrze pamiętam – nie eksponowano w mediach.
Ukończyłem polonistykę przedstawiając rozprawę magisterską o „Kąpielach w Lucca”. Miałem zostać zatrudniony na uczelni i pewnie pracowałbym nad monografią pisarza. Ale wypadki potoczyły się inaczej. Dostałem wilczy bilet, potem musiałem szukać szczęścia najpierw na filozofii, a potem studium doktoranckim IBL-u. Nie zajmowałem się wówczas twórczością Buczkowskiego, pisałem o romantykach i pozytywistach, czego oczywiście nie żałuję.
Po wielu latach uświadomiłem sobie, że zbliża się setna rocznica urodzin Leopolda Buczkowskiego i że prawdopodobnie mało kto będzie ją obchodził. Splot szczęśliwych okoliczności sprawił, że stało się możliwe wydanie książki. Od razu wiedziałem, jak powinna wyglądać. „Wspomnienia o Leopoldzie Buczkowskim” – książki pod takim tytułem, najprostszym i najbardziej oczywistym, poświęcano tylko największym. „Wspomnienia o Bolesławie Prusie”, „Wspomnienia o Janie Kasprowiczu” – dla mnie autor „Czarnego potoku” zasługiwał na podobne wyróżnienie.
Prawdę mówiąc, nie zdawałem sobie sprawy, że podejmuję się tak niełatwego zadania. Podziwiałem sztukę prozatorską Buczkowskiego, ale nie znałem zupełnie jego rodziny, znajomych, przyjaciół. Nie wiedziałem, do kogo powinienem się zwrócić z prośbą o tekst, kto napisze, a kto raczej udzieli wywiadu. Wreszcie – kto mi odmówi, mniej czy bardziej elegancko.
Trzeba było się spieszyć, bo gdy mamy do czynienia ze stuletnim bohaterem, to krąg osób, które go dobrze pamiętają, kurczy się z każdym miesiącem, tygodniem, a nawet dniem. Podczas pisania tekstu wspomnieniowego o Buczkowskim umarł jeden z moich potencjalnych autorów, recenzent, krytyk literacki.
Nie wszyscy dotrzymali słowa, nie wszyscy napisali. Z niektórymi rozmawiało się po prostu trudno. Jedni podejrzewali, że szukam niedyskrecji w biografii pisarza, który czasem zachowywał się istotnie nieco ekscentrycznie (jak na prawdziwego artystę przystało), inni spóźniali się, jeszcze inni oczekiwali po prostu sowitego wynagrodzenia. Tymczasem ja nie dysponowałem żadnymi funduszami, sam płaciłem za maratony telefoniczne i dojazdy do Konstancina. O honorariach nawet nie myślałem.
Dni upływały, a ciągle brakowało materiału. Książka na stulecie powinna być księgą, a nie cieniutką broszurą. Opracowałem kalendarium, napisałem jeszcze kilka innych tekstów, sięgnąłem do prywatnych listów, zaprzyjaźniona pani z PIW-u udostępniła mi listy, które Buczkowski wysyłał do wydawnictwa. Udało się zdobyć nieco unikalnych fotografii. Doskonale układał się kontakt z dziećmi pisarza – córką Agnieszką i synem Tadeuszem (oboje mieszkają poza krajem). Ważne teksty napisali między innymi Hanna Kirchner, Krystyna Rodowska, Zbigniew Taranienko, Stanisław Zawiśliński. Ignacy Szczepański opowiadał o współpracy z Buczkowskim podczas kręcenia filmów. Profesor Stanisław Makowski, który chyba jako jedyny był w Nakwaszy, miejscu urodzenia pisarza, o rozmaitych perypetiach towarzyszących wyprawie na Kresy. I o pięknym jej zakończeniu, gdy okazało się, że dla ukraińskich pedagogów i uczniów Leopold Buczkowski to prawdziwy bohater i najsławniejszy człowiek, który kiedykolwiek tu mieszkał.
Udało się po prostu nadzwyczajnie. Jubileusz wypadł pięknie i okazale, na Zamku Ujazdowskim pojawili się niemal wszyscy autorzy „Wspomnień o Buczkowskim”. Nie zabrakło i niezadowolonych, zdziwionych, że tak obszerną książkę udało się przygotować bez ich zgody i bez ich udziału. Niektórzy zapowiadali nawet kolejną księgę wspomnień, w której wszystko wyglądać będzie inaczej, bo przecież obcując z wybitną indywidualnością zawsze chcemy mieć poczucie, że to właśnie my znamy ją najlepiej. No cóż, nikomu nie przeszkadzałem, zachęcałem, deklarowałem nawet pomoc. Kontakty urywały się szybko, a najczęściej odzywali się entuzjaści Buczkowskiego, prosząc o wyjaśnienie tego czy innego szczegółu.
Sto dziesiąta rocznica urodzin minęła równie cicho jak dwudziesta piąta rocznica śmierci, ale może już niedługo pojawią się kolejne publikacje. Mam wrażenie, że korespondencja pisarza – rozproszona, ale mam nadzieję, że w znacznej części zachowana – to prawdziwy skarb i może jego ostatnie ważne dzieło?
Może ktoś podejmie się jej zebrania i edycji?
Czekam cierpliwie.
.
Jan Tomkowski
.
O autorze:
Jan Tomkowski (ur. 22 sierpnia 1954 w Łodzi), doktor habilitowany nauk humanistycznych, profesor historii literatury polskiej w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk.