Pewien profesor z Budapesztu, po zapoznaniu się z moim dotychczasowym dorobkiem i krótkiej rozmowie, popatrzył na mnie ze współczuciem i powiedział, mając na myśli moich kolegów z instytutu:
– Jak oni musza pana nienawidzić!
Prawdę mówiąc, nigdy się nad tym nie zastanawiałem i nie podejrzewałem nawet, że pisząc, publikując i rozmyślając o literaturze budzić mogę aż tak gorące uczucia.
Może jednak coś było na rzeczy, bo na powitanie nowego tysiąclecia zaproszony zostałem do udziału w serii „Mała historia literatury polskiej”. Miała się ona składać z niezbyt obszernych, mniej więcej dziesięcioarkuszowych książek, z których każda poświęcona została innej epoce literackiej. Pracę doktorską napisałem o Słowackim, rozprawę habilitacyjną – o pozytywistach, zaś mniej więcej od dziesięciu lat pracowałem w zespole zajmującym się literaturą współczesną, głównie powojenną. Biorąc pod uwagę moje dotychczasowe doświadczenia, mogłem napisać jeden z pięciu tomików (romantyzm, pozytywizm, literatura XX wieku podzielona na trzy części).
Na miejscu okazało się, że wszystkie interesujące mnie pozycje zostały już rozdzielone, więc zaproponowano mi napisanie książki o literaturze oświecenia ewentualnie Młodej Polski. Roześmiałem się serdecznie, powiększając znacząco liczbę swoich wrogów. Nie byłem specjalistą od XVIII wieku, twórcy młodopolscy oczywiście mnie interesowali, ale samą koncepcję podręcznika uważałem za kompletnie chybioną.
Sądziłem bowiem, że nadchodzi czas zupełnie innej syntezy, obejmującej całość polskiego XIX wieku, w którym swoje miejsce znajdą Mickiewicz i Norwid, Słowacki i Prus, Sienkiewicz i Wyspiański, Orzeszkowa i Leśmian, Fredro i Żeromski. Przecież w 1890 roku, gdy podobno zakończył swój żywot pozytywizm, a rozpoczęła się Młoda Polska, ukazało się tylko jedno arcydzieło literackie – „Lalka” Bolesława Prusa! Jeszcze przez następnych kilkanaście lat reprezentanci starszego pokolenia, tacy jak Prus, Sienkiewicz, Świętochowski, uważani będą za najwybitniejszych polskich pisarzy i stworzą wiele interesujących książek. A poza tym – krytycznie albo życzliwie – przyglądać się będą dokonaniom młodszych: Tetmajera, Przybyszewskiego, Reymonta.
„Młoda Polska” nie dawała ku temu okazji, więc powinienem był odmówić – tym bardziej, że autorstwo książki powierzono mojemu koledze Marianowi, z którym rywalizowałem już wcześniej przy okazji antologii poezji, która nigdy nie powstała. A kiedy zrezygnował, jeszcze komuś innemu, kto znów zrezygnował. Choć niektórzy byli przekonani, że udział w pracach nad serią wywalczyłem „po trupach”, tak naprawdę „Młodej Polski” n i k t nie chciał napisać. Uległem wreszcie namowom mojego kolegi Jerzego Snopka – zawsze bardzo go lubiłem, dlatego nie umiałem odmówić.
Chyba źle zrobiłem, bo jeszcze zanim zacząłem pisać, odwiedziła mnie była studentka, pani Ola i wyznała, że jedna z asystentek, niejaka pani B., przestrzega wszystkich, by nie korzystali z mojego podręcznika, bo jest on „kontrowersyjny”.
– Pani Olu – jęknąłem rozpaczliwie – ale ja nawet nie zacząłem go pisać i naprawdę nie wiem, jak to zrobić, by był rzeczywiście „kontrowersyjny”.
Jak widać na pewnych uczelniach (nawet warszawskich) naukowcy mają od dawna zwyczaj wypowiadać się o książkach, których nie czytali, a co gorsza – książkach, które jeszcze nie powstały!
No, ale w końcu napisałem, z rozmysłem poddając się urodzie eseistycznych żywiołów, unikając ciężkiego akademickiego języka, snując opowieść mam nadzieję w miarę zajmującą. W pierwszej części zmieściłem Schopenhauera, Nietzschego, Wagnera i szereg innych młodopolskich fascynacji, dowartościowałem na ile się dało wspaniałą, choć nie zawsze docenianą powieść Weyssenhoffa „Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego”, broniłem poszukiwaczy piękna i tropicieli brzydoty takich jak Miriam. W części drugiej przypomniałem sylwetki najwybitniejszych twórców, opatrując każdą stosownym epitetem: „Dekadent z ciupagą” (Tetmajer), „Włóczęga słów” (Leśmian), „Wielki mag” (Miciński), „Polski Flaubert” (Berent), „Demon nad klawiaturą” (Przybyszewski).
I tak dalej…
Podczas pracy natrafiłem na kilka interesujących tematów, do których w przyszłości miałem jeszcze powrócić. Wielką przyjemnością była zupełnie bezkonfliktowa praca z młodziutką redaktorką w Państwowym Wydawnictwie Naukowym, panią Moniką. Książka powstała szybko i chyba przydała się polonistycznej młodzieży, doczekała się też wznowienia, chyba nawet niejednego.
A ja doczekałem się zemsty ze strony kolegi z pracowni, któremu miałem zapewnić wysoką zaliczkę w zamian za obietnicę napisania kolejnej książki do naszej serii. Znając solidność (a raczej groteskową niesolidność) mojego kolegi, wydawca nie chciał w ogóle słyszeć o żadnych pieniądzach. Wywalczyłem chyba sprawiedliwą umowę, dzięki której otrzymywaliśmy honorarium w czterech ratach, po napisaniu jednej czwartej tekstu podręcznika. To był kamień obrazy dla mojego kolegi, który miał oczywiście inne plany – podobno znany był z tego, że pobierał zaliczkę i przez następnych kilkanaście lat unikał jakichkolwiek kontaktów z wydawcą.
Jak zawsze naiwny, broniłem go jak umiałem, tłumacząc, że to nie tylko zdolny krytyk, ale i kombatant drugiego obiegu. Słuchano mnie z uśmiechem wyrażającym politowanie. Wreszcie jeden z redaktorów powiedział:
– W instytucie to go może i cenią, ale nam w ogóle nie zależy, żeby dla nas pracował. I może mu pan to powtórzyć.
Nie powtórzyłem, czego dziś chyba żałuję.
.
Jan Tomkowski
.
O autorze:
Jan Tomkowski (ur. 22 sierpnia 1954 w Łodzi), doktor habilitowany nauk humanistycznych, profesor historii literatury polskiej w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk.
,
Polskie akademickie piekiełko! Nigdy nawet przez sekundę nie żałowałem, że z niego uciekłem. Ludzie ludziom zgotowali ten los… 8)