Dziś umarł Günter Grass, pewnie największy pisarz niemieckojęzyczny po Tomaszu Mannie. Najwybitniejszy, najbardziej wpływowy, choć pewnie nie do końca spełniony, a mimo noblowskich laurów i pozycji klasyka – na swój sposób kontrowersyjny.
Kto zaczął zajmować się literaturą w połowie lat siedemdziesiątych, musiał oczywiście o autorze Blaszanka bębenka słyszeć, ale niekoniecznie musiał go czytać. Grass był podejrzany, a nawet zakazany – nie do końca, nie w takim stopniu jak Szałamow albo Celine, ale w każdym razie bardzo trudno dostępny.
Nie wiem, jakim cudem udało mi się kupić w antykwariacie nieco sfatygowane, pozbawione obwoluty, lecz przecież ciągle czytelne opowiadanie Kot i mysz. Potem był numer „Literatury na świecie” z Turbotem, nie w całości oczywiście, lecz w obszernych fragmentach.
W 1979 roku podziemna oficyna NOWA wypuściła – w zeszytowych niebieskich okładkach – cienkie, powielaczowe tomiki Blaszanego bębenka. Wiedziałem, że Grass wydał tę powieść mając zaledwie trzydzieści dwa lata i że mimo wszystko jest to jego największe arcydzieło, prawdopodobnie już nieprześcignione. I jeszcze zdawałem sobie sprawę, że nie starczy mi pieniędzy na kupno tego rarytasu.
Ale od czego są przyjaciele – niezupełnie bezinteresowni, ale zawsze…
Dostałem Blaszany bębenek na dwie noce – pod warunkiem, że napiszę (oczywiście bez pieniędzy) recenzję albo esej. Czytałem – zachwycony, porwany wspaniałą narracją, zadziwiony barokową wyobraźnią i umiejętnością przetwarzania historii najnowszej w niesamowitą artystyczną wizję. Przeczytałem, zdążyłem, napisałem. Najbardziej sceptyczny z moich przyjaciół zablokował publikację tekstu. Cóż…
Potem był stan wojenny, a potem PIW wydał powieść w czarnej serii „prozy światowej”. Nie mogłem kupić egzemplarza. Mój bohater „drugiego obiegu” wytłumaczył mi całkiem rozsądnie, że to książka zbyt cenna, bym dostał ją po znajomości za normalną cenę. Bo kto dysponował Blaszanym bębenkiem, mógł wymienić go na pralkę albo lodówkę – transakcja dziś już niewyobrażalna, ale w 1983 roku…
Kupiłem Blaszany bębenek w następnym wydaniu. Grass dostępny i obecny w księgarniach nie budził już emocji. Zresztą pisał coraz gorsze książki, choć Spotkanie w Telgte, a nawet Wróżby kumaka zasługują na uwagę. Przyjeżdżał do Polski, fetowano jego obecność, sam uczestniczyłem w kilku konferencjach poświęconych jego sztuce.
W październiku 1999 roku zapytano mnie, kto dostanie Nagrodę Nobla (werdykt ogłaszano nazajutrz). Odpowiedziałem, że moim faworytem jest Günter Grass. Gdy dziennikarze poznali nazwisko laureata, telefon dzwonił prawie bez przerwy. Wszyscy chcieli się dowiedzieć, jakim układom w Sztokholmie zawdzięczam trafną przepowiednię. A przecież Nobel dla Grassa nie był żadną niespodzianką.
Co innego wyznanie, że niespełna osiemnastoletni pisarz walczył w oddziałach Waffen-SS, na Zachodzie zresztą niekiedy rehabilitowanych i stawianych za wzór bezwzględnej waleczności, łączącej odwagę z okrucieństwem. Sympatyzując z Grassem, Polacy patrzyli na mroczną przeszłość najsławniejszego gdańskiego pisarza na ogół inaczej. Gdańsk miał łączyć, ale ciągle dzielił.
Przy obieraniu cebuli to chyba ostatnia książka Grassa, która przeczytałem. Nieudana, może i solidna, może i uczciwa, ale z pewnością nie – porywająca. Gdzieś uleciała narracyjna magia Blaszanego bębenka, Kota i myszy, Turbota. Może w tych ostatnich latach za dużo było w pracowni powieściopisarza historii, polityki, prób wyręczania mediów, dzięki którym świat o nas nie zapomina, ale pisaniu arcydzieł zaangażowanie nie zawsze sprzyja.
Byłem dziś w księgarni z przecenami, gdzie obok siebie leżą zgodnie czytadła i arcydzieła – znalazłem tam cztery książki Grassa. Blaszanego bębenka na szczęście nie było. Może chociaż ta jedna powieść przetrwa i będzie czytana jeszcze za sto lat, a może i dłużej?
Jan Tomkowski
O autorze:
Jan Tomkowski (ur. 22 sierpnia 1954 w Łodzi), doktor habilitowany nauk humanistycznych, profesor historii literatury polskiej w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk.