Mój znajomy przekonywał mnie, ze to z myślą o ludziach, którzy mają coś do ukrycia, założono w 1840 roku Kew Gardens, największy ogród botaniczny świata. Najpiękniejszy, najrozleglejszy, najbogatszy w rzadkie okazy egzotycznych roślin, którym stwarza się tu odpowiedni klimat do przetrwania. Nie chodziło jednak o rośliny, a w każdym razie nie tylko o nie, bo w końcu wystarczyłyby może rysunki (Anglia słynęła z doskonałych drzeworytników, którzy nawet za nędzne wynagrodzenie odtworzyliby każdy kształt z perfekcyjną dokładnością), by oddać bogactwo przyrody. Twórcy ogrodu z góry wiedzieli, kto będzie tu przychodził najczęściej: konspiratorzy, spiskowcy, rewolucjoniści i zwykli marzyciele pragnący wskrzesić gasnący już ruch karbonariuszy.
Pod ławkami znajdowano nie tylko listy pisane sympatycznym atramentem, tajne instrukcje, pliki ulotek i zakazaną literaturę, ale nawet broń! Nic więc dziwnego, że kilka lat później władze poczuły się zmuszone do powołania specjalnego oddziału, zwanego Royal Botanic Gardens Constabulary, dla ochrony zbiorów i zwiedzających. Pieszo i konno, w mundurach i po cywilnemu, patrolowali szerokie ścieżki ogrodu, wypatrując podejrzanych paczek, dyskretnie zaglądając w oczy najbardziej smutnym gościom, przechadzającym się bez celu i bez pasji właściwej entuzjastom botaniki.
Każdy mógł być w końcu podejrzany, lecz w miarę, jak zmieniano metody operacyjne, przeobrażały się także szyfry. Niespodziewanej okazji dostarczyły mosiężne tabliczki z nazwiskami łaskawych darczyńców, przybijane na oparciach ławek. Dla niewtajemniczonych stanowiły zaledwie ciekawostkę, lecz dobrze wyszkolony agent potrafił odczytać z nich każdą sekretną informację, dokonując przekształceń liter imion i nazwisk, nadając ławkom numery widoczne tylko na tajnym planie Kew Gardens.
Tajny łącznik był właściwie nie do wykrycia: z pozoru interesował się kruchymi alpejskimi kwiatami, rosnącymi na nieprzyjaznym skalnym podłożu. Podziwiał szczerze ten cud natury, zachwycał się zwycięstwem życia nad śmiercią, symbolizowaną przez martwy kamień. A przy okazji wymieniał nazwy kilku górskich wiosek, z namysłem i bez pośpiechu, nigdy nie myląc kolejności. Słysząc prawidłowo podane hasło, inny turysta w kapeluszu nasuniętym głęboko na oczy, lekko się ożywiał, a za chwile wychodzili już razem w kierunku pawilonu japońskiego, by dokonać zamierzonej transakcji.
Zamachowcy, dynamitardzi, terroryści. Ileż bomb i zapalników przekazano sobie na tych ławkach, całkiem swobodnie i bez świadków! Jednak mister Thomson, który przybył tu rano, by przejść alejkami, wymachując laską i trzymanym w dłoni melonikiem, przygotował światu ładunek wybuchowy o znacznie większej mocy niż arsenał, jakim dysponowały dotąd wszystkie podziemne organizacje. Bomba – lecz nie do wykrycia, bo potrzeba jeszcze paru dziesięcioleci, by zbudować potężne narzędzie zniszczenia.
W piątkowy wieczór 30 kwietnia nikt nie zdaje sobie jeszcze sprawy, co oznacza odkrycie owego przybysza z Cambridge, który wraca bezpiecznie pociągiem (podróż nie trwa długo, wagon jest prawie pusty, a konduktor mówi do pasażera „sir”). Jest coś krzepiącego w tym spokoju i pewności, że nazajutrz rozpocznie się sobota i świat będzie nadal istniał, także w niedzielę i w następnym tygodniu, i w następnym stuleciu, i zawsze.
Zawsze?
Przy niedzielnym obiedzie, na który podano chyba pstrąga, baraninę w sosie miętowym i pudding, pewność wydaje się absolutna. Cudowna chwila, podczas której powraca wspomnienie z Kew Garden. Czas rozrzedza się i wtedy pojawia się niepokój – może ten nieokreślony lęk ma coś wspólnego z laboratorium i sala wykładową, i wizją, którą tak trudno zaakceptować, choć narzuca się z całą siłą tym, co umieją zaglądać głębiej, nie poprzestając na widokach tak prostych jak kompozycje kwietne w ogrodzie botanicznym. Kieliszek sherry przywraca równowagę – na chwilę. Przynajmniej do podwieczorku, a może i kolacji?
Kto myślałby w takiej chwili o elektronie, którego nikt nie widział na oczy? I kto pomyślałby, że za ileś tam lat dzięki odkryciu tej drobiny świat może wylecieć w powietrze?
Jan Tomkowski
…
O autorze:
Jan Tomkowski (ur. 22 sierpnia 1954 w Łodzi), doktor habilitowany nauk humanistycznych, profesor historii literatury polskiej w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk.