Widziałem Kanadę tylko dwa razy w życiu, w dodatku z wysokości co najmniej kilku tysięcy metrów, więc na dobrą sprawę dostrzec mogłem jedynie gęste chmury, a pod nimi – czy ja wiem? – kanadyjskie atrakcje. Miasta? Puszcze? Autostrady? Jeziora? Lodowiska, na których uwijają się najlepsi na świecie hokeiści w kostiumach z wizerunkiem klonowego liścia?
To na pewno niewiele, ale w czasach, gdy miałem najwięcej ochoty do podróży, istniały jeszcze trudne do zdobycia paszporty, wizy i dewizy, których zawsze brakowało. Dziś jeździć znacznie łatwiej, choć po bibliotece podróżuje się jeszcze szybciej, zwłaszcza odkąd dysponujemy internetem.
Dawno temu w szkolnej bibliotece znalazłem Kanadę pachnąca żywicą – tak właśnie zatytułował swój reportaż sprzed osiemdziesięciu lat Arkady Fiedler. Opisał tam kraj wprawdzie bogaty, ale znający również biedę. W Montrealu całkiem niezły samochód można było wtedy kupić za piętnaście dolarów! Kupić samochód a potem pojechać na północ, by podziwiać bobry, niedźwiedzie i łosie.
Zapomniałbym jeszcze dodać, że do Kanady nie leciało się wtedy z Okęcia, podróż przez Ocean rozpoczynała się w Gdyni.
Kiedy Arkady Fiedler publikował swoją książkę, w Kanadzie odnosiła już sukcesy Mazo da la Roche, autorka bardzo popularnej sagi rodzinnej o Whiteoakach z Jalny. W latach siedemdziesiątych polska telewizja pokazała serial nakręcony według tej powieści. Wszyscy czytali potem osiem, dwanaście, a nawet szesnaście tomów – tyle, ile udało się zdobyć, wypożyczyć, wyłudzić. Losy mieszkańców kanadyjskiej farmy śledziła z zapartym tchem cała polska. To był chyba większy bestseller niż Angielski pacjent czy Życie Pi, nie mówiąc już o powieściach Leonarda Cohena, też Kanadyjczyka, choć wciąż rozdartego między buddyzmem a judaizmem…
Po wojnie polscy pisarze zaglądali czasem do Kanady, a nawet próbowali zamieszkać tu na stałe. W 1993 roku obiecujący poeta Aleksander Rybczyński zaczął redagować w Toronto „List Oceaniczny”. Czasopisma literackie w Polsce wówczas znikały – jedno po drugim. W pierwszym numerze zamieściłem notatki o Dostojewskim.
O Dostojewskim – z Polski do Kanady? A właściwie – dlaczego nie? Potem drukowałem tu prozę i eseje.
A dwadzieścia lat później, gdy miałem wrażenie, że w Polsce nikt już nie wyda mojej książki, Alek zaproponował mi wydanie bibliofilskiego rarytasu. Sześć opowiadań w nakładzie zaledwie trzydziestu egzemplarzy – w sam raz dla najważniejszych bibliotek i najbliższych przyjaciół. Połowa została w Kanadzie, połowa trafiła do Polski.
Nasze książki i nasze listy wędrowały ponad Oceanem, budując niewidzialny most. Nie poznałem nigdy Kanady pachnącej żywicą, dla mnie – pachniała raczej zadrukowanym papierem (aromat najpiękniejszy na świecie!).
No, a teraz spotykamy się w przestrzeni cyfrowej. I na dłużej, mam nadzieję…
Jan Tomkowski
fot. Anna Rybczyńska – widok na Grenlandię z kabiny pilota samolotu, lecącego do Kanady