Umarł na pewno przedwcześnie, prawdopodobnie nie doczekawszy nawet pięćdziesiątego trzeciego roku życia. Umarł, bo się przeziębił. Umarł, bo nie posłużyło mu wino (hipoteza zgoła nieprawdopodobna, bo jakże może komuś zaszkodzić wino, zwłaszcza w dobrym gatunku?). Umarł, bo wiedział za dużo. Umarł, bo wiedział za mało. Najbardziej fantastyczna i ostatecznie trudna do podważenia hipoteza ma związek z tradycją islamu!
William Szekspir umarł wiosną 1616 roku , bo odwiedził go Anioł Śmierci. Uciekł przed nim z Londynu, lecz Anioł Śmierci czekał już na rogatkach Stratfordu! Księga Tysiąca i Jednej Nocy, której autor Hamleta na pewno nie czytał, bo w jego czasach orientalne arcydzieło właściwie nie istniało jako książka do czytania, zawiera mnóstwo opowieści zdumiewająco podobnych do dramatów Szekspira. Prawda, że Szeherezady nie wpuszczono by na scenę, lecz rzecz rozgrywa się w przestrzeni, którą tworzy nasza wyobraźnia. Anioł Śmierci może być kobietą, choć jak zapewnia Tomasz z Akwinu, aniołowie płci oczywiście nie mają, bo czysta inteligencja obywa się bez podobnych dodatków.
Jaka to śmierć? Opisywał ją wiele razy, zapraszał na scenę, przywoływał, czasem – jak w Wiele hałasu o nic – najzwyczajniej w świecie wypędzał. Wygrywał z nią tyle razy, że w końcu musiał ulec.
Jaka jest śmierć, pytamy dalej.
Niespieszna, gwałtowna, litościwa, okrutna, nieubłagana, podstępna, pociągająca, tajemnicza, zagadkowa, patetyczna, haniebna, podstępna, zwyczajna, nijaka, pospolita, statystyczna (!), lekka, rychła, trudna, absurdalna, niepotrzebna.
I tak dalej.
Skoro nie istnieją rękopisy, filolog nie ma nic do roboty, lecz artysta – choćby był hochsztaplerem (każdy geniusz ma w sobie coś z hochsztaplera, czyż nie?) – znajduje w biografii Szekspira tyle obiecujących inspiracji. Do dzieła więc, bo publiczność czeka nie na akademicki elaborat, lecz pracę średniej objętości, w możliwie przystępny i zwięzły sposób objaśniającą zagadkę biografii najbardziej tajemniczego i podobno najwspanialszego z pisarzy.
Fantazja nie zna granic, a więc żadna teoria będąca dziełem pracowitej imaginacji nie wydaje się zbyt absurdalna, by nie warto było ogłosić publicznie kolejnych rewelacji. Był nauczycielem, żołnierzem, narkomanem, katolikiem prześladowanym przez protestantów (zgodnie z uznaną już teorią lancasterską). Był geniuszem albo nie było go w ogóle. Ta ostatnia możliwość też jest ogromnie pociągająca, choć z upływem lat, dziesięcioleci, a wreszcie stuleci coraz mniej pasjonujemy się wielkimi osobowościami, które na dworze królowej Elżbiety mogłyby parać się literaturą – oczywiście potajemnie, na przykład pod pseudonimem albo wykorzystując to śmieszne nazwisko: Shakeshafte, Shaxpere, Shakstaff albo jeszcze jakoś inaczej?
Brak nam rękopisów, szkiców, kopii, wariantów tekstu, projektów, notatek – czyli jednym słowem tego wszystkiego, co każdy pisarz schodząc z tego świata pozostawia w lepszym albo gorszym porządku, w szufladach, w teczkach, w zeszytach, w ślicznie rzeźbionym antycznym biurku. Niestety, w przypadku Szekspira nie ma nic. Ach, zapomniałbym o pięciu czy sześciu własnoręcznych podpisach, ale… Na przykład ten na karcie tytułowej angielskiego przekładu Prób Montaigne`a budzi wątpliwości grafologów.
Nie ma autografów, a w dodatku zebranie i opracowanie swoich dramatów Szekspir powierzył kolegom ze sceny, aktorom! Henry Condell i John Heminge, publikując tak zwane First Folio, wywiązali się z zadania jak umieli. Pomijając okoliczności zewnętrzne, kwestie prawne i sympatie osobiste, wolno wyrazić zdziwienie, iż misja ta nie przypadła żadnemu filologowi czy też literatowi. Nad owymi specjalistami aktor ma tylko jedną przewagę: doskonałą pamięć pozwalającą zapamiętywać nie tylko poszczególne role, ale nawet całe sztuki.
Stąd już tylko krok do zdumiewającej tezy, iż być może – podobnie jak młodsza córka Judyta – Szekspir nie posługiwał się pismem. To wcale nie musi oznaczać, że nie znał liter i że nigdy nie chodził do szkoły. Równie genialny jak Homer i Sokrates, zapisywał wszystko w myśli, nieustannie szlifując doskonałe zdania. Bo pismo, choć utrwala i zabezpiecza, coś mimo wszystko zabija. Największą, najwspanialszą poezję można przechować nawet w pamięci, jeszcze w XX wieku uczono się niebezpiecznych, zakazanych wierszy, by potem recytować je w gronie zaufanych przyjaciół.
Teoria absurdalna, lecz sensacyjna, tłumacząca całkowitą odmienność Szekspira, wygnańca z imperium martwych liter, po którym błądzą jego mniej uzdolnieni rywale.
Biografowie już o tym fakcie rzadko pamiętają, lecz u schyłku osiemnastego stulecia pewien młodzieniec obeznany w elżbietańskich rękopisach dał światu upragnione autografy Szekspira. William Henry Ireland odegrał w literaturze podobną rolę, jaką z górą sto lat później wziął na siebie z powodzeniem niejaki Han van Meegeren fałszujący płótna Vermeera. Ireland sprawił, że w teatrze Drury Lane wystawiono w 1796 roku przypisywane Szekspirowi sztuki Vortigern i Rowena oraz Henryk II. Nieoceniony William Hazlitt zapewnia, że owe rzekome arcydzieła cieszyły się wielkim wzięciem i dodaje z goryczą, że nie wiadomo, czy autentyczny utwór Szekspira wywołałby podobne poruszenie wśród londyńskich snobów.
Co powiedziałby Ireland swoim zwolennikom? Może zamiast usprawiedliwienia westchnąłby tylko: sami widzicie, jak łatwo stać się Szekspirem. Mistyfikacja ma szanse powodzenia nie wtedy, gdy mieści się w granicach prawdopodobieństwa, ale gdy odpowiada na zapotrzebowanie społeczne. No dobrze, każdy z was jest Szekspirem. To znaczy każdy z nas. O ile się postara…
Jan Tomkowski
Obraz wprowadzający: William Blake
…
O autorze:
Jan Tomkowski (ur. 22 sierpnia 1954 w Łodzi), doktor habilitowany nauk humanistycznych, profesor historii literatury polskiej w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk.