Apokalipsa
Siwy gołąb
wypatruje miejsca
na dachu kaplicy
Jej mury z aksamitu wieków
szorstkie jak ręce
które ją modliły
Dach z gotyckiej krwi
plami drzewa
Gołąb pilnuje ostatniej drogi
dzieci się bawią
obok lustra wody
A na horyzoncie wiek XX jak olbrzym
na glinianych nogach
niesie w brudnych dłoniach
białą hostię atomu
Potyka się o kamienne tablice
Hostia upadła
w chwilę później
detonacja
i w lustrze wody pusto
Tylko siwy gołąb unosi w Kosmos
gałązkę krwi
szuka nowej Arki.
Ararat
Nie znam cię
przechodniu 42 ulicy
Wychodzisz do pracy
ja połykam tabletkę dziennika wieczornego
Rozdzielasz nylonowe uśmiechy
ja wkładam głowę w kanał nocy
śni mi się góra Ararat
serce bije mi mocno
koniuszkiem w czwartej przestrzeni
międzyżebrowej
przylatuje gołąb i włącza pęcherzyk rzeczywistości
Idę do pracy Nowym Światem
Ty na ulicy Kennedy ’ego oglądasz dziennik wieczorny
Nie wiem jak minął twój dzień
wiem tylko że śnimy tę samą Arkę.
1974
Tajemnica DNA
Kiedy będę po drugiej stronie
tak śmiertelny jak uczą mnie zmarli
Kiedy już nie będę musiał – żyć
jak każdy
Kiedy śmierć mi pozwoli
sprawdzić nieśmiertelność
tak odległą
jak życia początek
wtedy będę pokorny
logiczny
i zgodny
Ale teraz bolą mnie oczy
kiedy widzę jak oślepnąć łatwo
krwawią mi stopy
kiedy przez kolczasty mur
przechodzę
żeby znaleźć nić Ariadny
a tam włókna poplątane w
węzły jak łańcuch
DNA
Opieram się o jego
genetyczną ścianę
i drżącymi palcami
rozrywam jego wiązania
Chcę nauczyć się
widzieć dalej.
1984
Poznać brata
Czekać na cień
martwy kamień słońca
brać w usta gwiazdę kolczastą
i pić z niej krew
Wywlec ze studni ciała
duszę
Nożem podpłynąć pod grzbiet
jak pstrąg
Spotkać Kaina a nie być Ablem
z otwartych luf jak z otwartych żył
poznać brata
W ustach miał tę samą gwiazdę
i krew
Dać śmierć to tak jak życie wyprzedzić
uderzyć sercem w asfalt
i niech to serce leży
Dać życie to tak jak śmierć nagrodzić
i strzelić prosto w krzyk Kainowych ust
Czuć miłość to czuć życie w śmierci
pękające milionem gwiazd kolczastych
W modlitwie Abla.
1979
Leśny motyl
Patrzyłem na zielone korony drzew
las stał na końcu pola wyprostowany
jakby miał odejść na wojnę
dzieliło nas powietrze
promienie słońca
i cisza ułożona w bruzdach
Patrzyłem z daleka na las
i przypominał mi dzieciństwo
wśród drzew, jałowców, ostrężyn
wiatr przyjacielski, otulający
Las przyciągał mnie swoim ciemnym światłem
obiecywał nienazwane energie
nazywał głosy ptaków po imieniu
i opowiadał jasne polany
Zbliżyłem się do lasu
i on otworzył swoją ciemność
zamienił mnie w motyla
jak promień
zabłądziłem w raju.
15 stycznia 1997
Tańczący z bólu syn
Dzień się pochylił ponad miarę
nie płakałaś
odjeżdżały te pociągi za późne
milkły ptaki po ogrodach
postarzałe
byłaś twarda jak łza
oniemiała
Noc oddaliła tory
lśniły w poświacie księżyca
puste
noc cię przygarnęła
do swojej czułej gęstości
i szłaś w tę ciemność naga
ogarnięta rozpaczą
matka zastrzelona
matka zabita
w środku świata
tańczący z bólu syn
jak kula
śpiewu pełna
przewracająca trawy kochanka
pszczoła
nic nie powstrzyma już wschodzącego słońca
światło w oczy otwarte
oczy martwe
w jasny dzień
mały Czeczen.
27 maja 1995
Złote ptaki Azji
Dreszcz jak chmura
spadł
różowy
fala tętna otwiera
ciepłą twarz
pod powiekami plac niebiańskiego spokoju
gąsienicami zorany
chmurami żółtych motyli rozpalona ziemia
płacze
Chiński Mur skurczył się z bólu
Twoi synowie
Twoi synowie
złote ptaki
Azji.
19 maja 1995
Moja ziemia
Ten pasek ziemi był mój
zaklinałem jego granice
codziennie
aż poczułem że już nie pamięta
swojej księgi
puste pole
miedza aż po horyzont
trochę w prawo
krzyż wielkanocny
tam biegłem codziennie
wymodliłem ten kawałek świata
kiedy wschodziło słońce
czerwienił się
otwierał dla mnie każdą bruzdę
płoszył ptaki
które wracały zdziwione
inni uprawiali moją ziemię
ja ją tylko oswajałem
kochałem jej drzewa
byłem z nią kiedy
ją orali
bosą stopą dotykałem trawy
słuchałem jej szelestu
widziałem jak płakała
deszczem
zimno
śnieg zasypiał w jej ramionach
budziłem go
każdego dnia byłem bliżej
ciepłe słońce odsłoniło bruzdy
jasny dzień
biegłem
w jej powietrzu
miedza kończyła się niebem.
Źródło
Ten dom
miał wybite oczy
z uchylonych warg sączyła się nieobecność
motyl trzepotał w pajęczynie
zawisł na ścieżce której nie było
kwaśny chłód
i mokre światło między gontami
Złota pleśń na tarczy zegara
wypełnia nie odwiedzone lata
dzikie wino upiło się samotnością
i tańczy po ścianach
Zatoczyłem się w połamane ramiona snu
śni mi się hejnał mariacki
i suknia matki w ogromne kwiaty
Pobielane ściany wznoszą się stromo
do nieba
Gorące malwy wspinają się na palce
by dotknąć dachu
Złoty zaskroniec ognia ślizga się między krokwiami
Budzę się w garstce popiołu.
Jan Strządała
O autorze:
(ur. 4. 02. 1945 r. w Wiśle) – poeta, prozaik, eseista. Współzałożyciel Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, założyciel Katowickiego Oddziału SPP w 1990 r. Od 1993 r. do chwili obecnej prezes Oddziału Katowickiego SPP. Od roku 1996 członek ZG SPP, w latach 1999-2002 wiceprezes Zarządu Głównego SPP w Warszawie. Opublikował: Przegrany semestr (1969), Słoneczna noc (1983), Trudna galaktyka (1988), Szept igły w otwartej żyle (1993), Pochylone niebo (1994), Nieobecna noc (1997), Naga sukienka (2001), Tajemnica (2003), Światło i ciało (2004), Noc co noc (2005), Delikatne miejsce (2009), Wiersze I (2012), Wiersze II (2012), Pamięć ciała bawi się moim sercem (2014), Koraliki (2015), Z płaczu Cię podniosę (2016), La Memoria Del Corpo / Pamięć ciała (2018), Ti sollevero dal pianto / Z płaczu Cię podniosę (2019) ,UŁAMEK (2019) oraz pod pseudonimem Dawid Glen powieść Ciemnooka (2010). Przekładany na, angielski, rosyjski, niemiecki, czeski, włoski, hiszpański, serbski, hebrajski i esperanto.