Jacek Suchecki – ELOKWENTNI [fragment 2]

Przedstawiamy kolejny fragment powieści Jacka Sucheckiego. Pacjenci szpitala psychiatrycznego inspirowali najwybitniejszych pisarzy. “Lot nad kukułczym gniazdem” Kena Keseya i “Obłęd” Jerzego Krzysztonia to dzisiaj klasyka.

.

 

.

Jacek Suchecki – ELOKWENTNI [fragment 2]

Sam fakt, że dokonał odkrycia –  bo czym innym mogło być uświadomienie sobie, że jest zdrowy – i nic się nie stało, był tego odkrycia przynajmniej częściowym potwierdzeniem.

Teraz z ulgą powrócił do porzuconych w niewczesnej, jak już wiedział, panice rozważań wychodzących od odwróconej łodzi. Słowa pogadanki pani Xymeny zaczęły brzmieć jak z oddali, przestały być rozróżnialne. „Trudno”, pomyślał, „najwyżej stracę jakieś ważne wiadomości o panu Haupcie”. W istocie stracił. Dowiedziałby się od pani Xymeny, że Zygmunt Haupt cierpiał nad niedoskonałością słów. Miał świadomość, że ich największe zagęszczenia, które z upodobaniem stosował, tylko w dalekim przybliżeniu oddają sprawiedliwość pędzącej na oślep magmie świata. W nieświadomym dialogu z Wittgensteinem bawił się materią pisarstwa, a może… znęcał się nad nią? Poruszał jakiś wątek, by zaraz przejść do zupełnie innego, przeskakując epoki i strefy geograficzne, jak w Złotej Hramocie. Nonszalancko eksponował brudopisowy charakter swojej prozy; pisząc o miłości życia, którą nazwał Nietotą, zastanawia się, czemu zapisał w notatkach słowo ”pieniążki” i za chwilę wie – chodzi o obole kładzione na oczach zmarłej osoby. Bo Nietota umarła na gruźlicę. I wszystko to ot tak sobie, podszytym szlochem mimochodem… A owa Anusia, o której wspominałam, jeśli dobrze pamiętam, powiesiła się.

To właśnie mniej więcej Jonasz puścił mimo uszu. Co zrobić, miał teraz jedenaście albo dwanaście lat i z tekturową walizką w ręku szedł z matką peronem Dworca Głównego. Trochę błędnie, bo było już po dziesiątej wieczorem, a o tej porze zwykle spał. Pociąg już czekał z wygaszonymi światłami. Matka podeszła do jakiegoś osobnika i pokazała mu bilet. Wprowadziła Jonasza do ciemnego wagonu, zawiodła do przedziału, oświetlonego skąpo tylko światłem z peronu. Było już tam paru chłopców, dwóch następnych przyprowadzili za chwilę rodzice. Gdy wszystkie bagaże były na półce pod sufitem i chłopcy zostali sami, zaczęli się mościć po dwóch na czterech kuszetkach, więc było ich w sumie ośmiu.

Nie widzieli dotąd swoich twarzy i przez całą noc ich nie zobaczą. Przez ten czas pociąg powiezie ich w stronę wikingowskiej świątyni Wang. Któryś z niewidzialnych rzuci jakieś pytanie, inny głos odpowie na nie i tak z wolna zacznie się rozmowa. Jonasz z żalem stwierdził, że nie pamięta zupełnie nic z jej treści. Musiał się zadowolić komunałem – wiadomo, o czym rozmawiają chłopcy w tym wieku. Przykłady głupoty nauczycieli, wyczyny charyzmatycznego chuligana ze starszej klasy, przechwałki, w dużych ilościach – przewagi własne, ojca, starszego brata, krótsze lub dłuższe opowieści aż po streszczenia filmów i książek, najlepiej kryminałów, czasem spory, na przykład o wyższość jednego piłkarza nad innym, nie warto ciągnąć tej listy. Tak, pewnie czasem zadawali sobie zagadki… „Nie je nie pije, chodzi i bije”, ech, nie, to chyba jeszcze z przedszkola.

Głosy pozbawione ciał były jednak zindywidualizowane – swym brzmieniem  (niektóre, gdyby nie wiedza o jednopłciowym składzie przedziału, mogłyby się wydać dziewczęce), osobliwościami wymowy, stopniem płynności, zasobem słownictwa, leksykalnymi idiosynkrazjami, stylem rozpiętym między inteligenckością a plebejskością, występowaniem lub brakiem słów „brzydkich”. Każdy z głosów dopełniał się powoli mglistym przeczuciem stojącej za nim osoby.

Po paru godzinach sen wyłączał z konwersacji kolejnych mówców, wreszcie milkli dwaj najbardziej wytrwali. Kiedy pociąg przyjeżdżał do Jeleniej Góry było już jasno. Jeszcze w półśnie zbierali swoje manatki i dawali się ustawić w pary na peronie.

Jonasz stał tak w otoczeniu chłopców kompletnie sobie obcych a jednocześnie podczas tej nocy w pociągu całkiem nieźle poznanych. Pamiętał do dziś dojmującą dziwność tego doznania, które na pewno nazwałby metafizycznym, gdyby znał wówczas to słowo.

Ostatnią część podróży w głąb i wzwyż Karkonoszy odbywali autobusem. Koledzy z przedziału siedzieli w pobliżu siebie i znowu zaczynały się rozmowy. Znane głosy przyoblekały się w ciała i czasem towarzyszyło temu zaskoczenie o – znów brak lepszego słowa – metafizycznym posmaku. Ktoś w ciągu nocy stał się kimś, by za dnia zostać kim innym.

I, zaraz, czy któraś z podróży nie skończyła się tak, że Jonasz nie był w stanie przypisać jednego z bardziej elokwentnych nocnych głosów żadnemu z dziennych kolegów? Chyba kiedyś tak się stało. Chłopiec mógł trafić przypadkiem do innej części autobusu. Albo nocą mówił przez niego ktoś inny…

Jacek Suchecki

Jacek Suchecki – Elokwentni (fragment)

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments