.
Przedstawiamy kolejny fragment powieści Jacka Sucheckiego. Pacjenci szpitala psychiatrycznego inspirowali najwybitniejszych pisarzy. “Lot nad kukułczym gniazdem” Kena Keseya i “Obłęd” Jerzego Krzysztonia to dzisiaj klasyka.
.
Potem po prostu poproszono Profesorka o włączenie pani Xymeny do ich grupy, a on w swej spotęgowanej tej wiosny ustępliwości zgodził się bez problemów. Sformułowanie „spotęgowana ustępliwość” spodobało się Jonaszowi, wszak nie na tyle, by miał podejmować osobne na ten temat badania.
„No to teraz będziemy mieli biblioterapię”, pomyślał, „i to wcale nie jest najgorsze rozwiązanie”. Nie pomylił się.
Profesorek z łatwością zaadaptował teraz rodgersowski, niedyrektywny styl psychoterapii, jego rzadkie wypowiedzi ograniczały się do „Taaak, proszę mówić dalej”; „Czy chce pan o tym porozmawiać?” Pani Xymena w sposób naturalny przejęła stery.
Strasznie się kobieta uparła na Zygmunta Haupta. Zwłaszcza dla pana Bazylego i Jonasza lektura tego pisarza miała stanowić panaceum.
– Ja coś tam tego Haupta czytałem – bronił się pan Bazyli – ale też dużo czytałem Stempowskiego i to jest chyba podobne pisarstwo, o Kresach obaj piszą.
– Nic bardziej błędnego niż utożsamianie tych dwóch autorów. – Odrzekła pani Xymena – Pozornie podobna tematyka, ale Stempowski zaokrągla, harmonizuje, sprowadza nieznane do znanego, współczesny chaos do antycznych aberracji. Zaś Haupt przeciwnie, eksponuje bezradność umysłu wobec migotliwości świata i, jak by tego było mało, języka wobec migotliwości umysłu, przez znane przeziera nieznane, którego nie sposób okiełznać namysłem ani pracą pamięci.
– Ale sama pani cytowała jego metafory. Tak zręczne, że aż chce mi się… rzygać?
– Z małymi wyjątkami dotyczą owej bezradności. Weźmy taki przykład:
Są sprawy niezrozumiałe i tak pozbawione początku i końca, sensu, tak wyzbyte nawet cech zagadki, aluzji, że nie ma o co się zaczepić i wyprowadzić jakiś ciąg dalszy. A gdy przymusić się do pójścia w jedną stronę, to wychodzi się na inną albo kręci w kółko, jak podróżny, który zabłąkany wpośród zadymki śnieżnej, natrafia na własne ślady.
Obawiam się, że dla niego taka jest większość ludzkich spraw.
– Haupt, Haupt, Haupt! – poskarżył się któregoś dnia Pluszowy – to brzmi – nie powiem, że jak szczekanie psa, bo byłby to banalne, ale jak jakieś wojskowe komendy…
– Albo jak odległe odgłosy artyleryjskiej bitwy – powiedział Jonasz.
Pani Xymena ożywiła się.
– Żarty z czyjegoś nazwiska nie są wprawdzie w najlepszym guście, lecz bezwiednie dotknęli obaj panowie istotnej sprawy. Otóż Zygmunt Haupt był podczas kampanii wrześniowej i potem w polskim wojsku we Francji oficerem, i to akurat artylerii. Była ranny i został odznaczony. Napisał kilka opowiadań wojskowych, z których wynika, że w wojsku, jak na intelektualistę, czuł się zastanawiająco dobrze. Trzeba jednak pamiętać, że dla pierwszych pokoleń żyjących w wolnej Polsce po stu trzydziestu latach niewoli nasze własne, polskie wojsko było nieomal świętością…
– Właśnie miałem zapytać – przerwał jej pan Anzelm – jak, pani zdaniem, powinien się czuć Polak w polskim wojsku, kimkolwiek by nie był?
Pani Xymena zamilkła, zaczerwieniła się, spojrzała niepewnie na Profesorka, który jednak nie przestawał patrzyć w ciemne okno.
– Jeśli już poruszyliśmy temat nazwisk – pani Xymena musiała sobie radzić sama – to spytam z głupia frant: czy któryś z panów nie ma przypadkiem na nazwisko Wełnowski?
– Ja, oczywiście, mogę mieć na nazwisko jak tylko pani sobie życzy – powiedział Beniamin, i albo Jonaszowi się zdawało, albo w jego głosie można było wyczuć pewną nutę rezygnacji. – Taka ta moja wolność.
– Szkoda, byłby to interesujący literacko przypadek synchroniczności. „Wełnowski odnaleziony” – zadumała się na chwilę. – Jedno z wojskowych opowiadań Jerzego Haupta nosi tytuł Meldunek o nieprzybyciu Wełnowkiego i jest to jeden z piękniejszych tekstów o nieobecności, jakie miałam okazję przeczytać. Narrator, dowódca polskiej baterii stacjonującej gdzieś na granicy Francji i Belgii, opisuje jej życie codzienne, którego stałym elementem jest wieczorna odprawa oficerów. Każdego wieczora, odczytując ich listę, dowiaduje się o nieobecności porucznika nazwiskiem Wełnowski. Któregoś razu meldują mu, że Wełnowski przebywa w szpitalu z powodu ciężkiej choroby zakaźnej. Opowieść o życiu baterii toczy się dalej, po czym dowiadujemy się, że Wełnowski zmarł w szpitalu. Teraz zadaniem dowódcy jest pochować go. Jedzie ciężarówką prowadzoną przez żołnierza, którego poprzedniego wieczora zrugał za pijaństwo, i w szpitalu odbiera trumnę z Wełnowskim. Podczas jazdy na cmentarz dwaj żołnierze z eskorty grają w karty na wieku trumny, bodajże w belotę, o czym nie omieszkał donieść skruszony kierowca. I taka była historia Wełnowskiego, zanim nie powierzono go morzu nicości.
– Pomówmy o słowach – zaproponowała innym razem pani Xymena, spoglądając pytająco w kierunku Profesorka. Ten milcząco skinął głową.
– W życiu panów grają one ogromną rolę, przyznam, że w moim także. Można powiedzieć, że w nich się wy-żywamy…
– Mnie, łaskawa pani, proszę do tego nie mieszać – powiedział wyniośle Anzelm. Po ostatnich wydarzeniach jego teza była, by tak powiedzieć, nie do zbicia.
– O, tak! – rzekła pośpiesznie bibliotekarka, której Beniamin musiał z dumą opowiedzieć o słynnym boju. – Miałam właśnie zastrzec się; „z wyjątkiem pana Anzelma”. Dla pana mam zresztą zupełnie osobną informację, którą znalazłam, a jakżeby, u Haupta. Otóż wśród Kozaków warunkiem kandydowania na stanowisko atamana koszowego była niepiśmienność kandydata. Dlatego Bogdan Chmielnicki nie mógł się ubiegać o to stanowisko.
– I tego trzeba się było trzymać – tu pan Anzelm ziewnął zamaszyście. – A tak mamy to, co mamy.
– Haupt – podjęła po chwili Xymena – zdaje się niekiedy zalewać czytelników słowami – nazwami fragmentów pejzażu, roślin, sprzętów domowych, czy na przykład części końskiej uprzęży, elementów wyposażenia stacji kolejowej, lub też, z nagła, ciągnącą się na półtorej strony litania nazwisk i zajęć mieszkańców jakiejś prowincjonalnej mieściny. Czy to znaczy, że podpisałby się pod najsłynniejszą maksymą jednego z mistrzów pana Profesorka, którego portret wisi w jego gabinecie? Czy sądził, że „granicami mego świata są granice mego języka”? – tu pani Xymena zawiesiła głos, czego chyba wszyscy się spodziewali, a na pewno Profesorek, który, gdy usłyszał o sobie, uniósł wzrok znad notatek, a teraz znów go opuścił. Nie trzeba było długo czekać aż padło:
– Bynajmniej. Wystarczy przywołać jedno, jakże piękne zdanie jego autorstwa: „Słowa, to tylko jak palce ślepca wodzące po twarzy bliskiej osoby”.
Milczała teraz, patrząc na efekt tego cytatu. Milczeli też słuchacze, to było coś. Xymena nie omieszkała dać im jeszcze więcej.
– O pewnej bohaterce swojego opowiadania, Anusi, powiedział: „Mówi nieprawdę, choćby to, co mówi, to była najprawdziwsza prawda, to jednak to jest nieprawda, prawda sama jest za łatwa na to, ażeby wypowiedziana była prawdą więc za trudna i łatwo, jakże łatwo myśleć, że to prawda. Prawda jest trudna, prawie niewypowiedziana.”
– No właśnie, to o słowach i prawdzie jest bardzo ciekawe – zabrał głos Pluszowy. – Ale chętnie byśmy się dowiedzieli, co Haupt ma do powiedzenia o kobietach.
Pani Xymena stropiła się tym zakłóceniem przygotowanego przez nią toku wywodu.
– Mówi rzeczy szczególne, ale trudno to tak pokrótce opisać. Nie jestem jeszcze gotowa… Mogę powiedzieć na razie, że z jedną z kobiet, z którą łączy go uczucie, układa wspólnie wiersz, a z inną kryminał. Pozwala mu to napisać w jednym z tekstów tajemnicze zdanie: „Pani Xenia Wiśniowiecka położyła kres memu życiu z przeciwpancernej rusznicy”, po którym następuje dokładny opis balistycznych zalet tej broni. Sens tego zdania poznamy w innym tekście, właśnie tym, w którym układa z ukochaną kobietą kryminał, ale dajmy na razie temu spokój, nie jestem teraz przygotowana…
– Ach (zaśmiała się po chwili milczenia), ciągle chodzi mi po głowie zabawna ciekawostka. Otóż o wspomnianej Anusi pisze Haupt w pewnym miejscu: „Pachniała piżmem i biletami tramwajowymi”.
Ten cytat wywołał poruszenie.
– Ale jaki zapach mają, czy wtedy miały, bilety tramwajowe?
– Ja też się nad tym do dziś zastanawiam – odpowiedziała Xymena.
– Coś mi się skojarzyło! – wyrwał się Pluszowy. – Nie wiem, jak pachną bilety, ale czytałem sobie ostatnio Obłęd Jerzego Krzysztonia…
– Czytałeś sobie Obłęd Krzysztonia?
– A co – nie mogę? Bohater, rzeczywiście kompletny wariat, cały czas ucieka przed swoimi urojeniami, żeby wpaść w następne, i w pewnym momencie spotyka wcielenie szatana w osobie kolejarza cuchnącego… rozkładem.
– Ale on cuchnął rozkładem jako wcielenie szatana a nie jako kolejarz, trupim rozkładem, a nie kolejowym rozkładem jazdy! – w grupę zaczął zakradać się chaos grożący kłótnią.
Pani Xymena, nieco zagubiona, przeglądała swój magiczny zeszyt.
– Och, znalazłam cytat, który tyczy się zarazem i kobiet, i mówienia. „Czasami zamiast słuchać jej głosu chciałbym położyć rękę na jej krtani…
Niejeden głośno, przesadnie głośno, wstrzymał oddech, na podobieństwo widza filmu z dreszczykiem. Doprawdy, w obecności pani Xymeny do ich grupy zaczął przenikać jakiś sztubacki nastrój.
– … położyć rękę na jej krtani, jak robią niemi, ażeby wyczuć drganie gardła i chwycić w dłoń jej głos”.
,
Jacek Suchecki
.